Swoją historią Wojciech Bojanowski podzielił się z Martyną Wojciechowską na jej kanale "Dalej". A wydarzyła się ona ponad 4 lata temu, kiedy dziennikarz pracował nad dokumentem na temat migrantów zatytułowanym "Niech toną". Był na pełnym morzu, kiedy otrzymał telefon, który zapamięta do końca życia.
– Marta dzwoni i mówi, że była na jakichś tam badaniach. Okazało się, że nasze dziecko jest chore... bardzo, prawdopodobnie nie urodzi się żywe, ma na wierzchu wnętrzności, że ta ciąża się nie może udać, nie może się skończyć dobrze – relacjonował.
Jak dodał, będąc na statku czuł się bezsilny, bo - jak stwierdził - mógłby stanąć na głowie, ale nie zmusiłby włoskiego rządu i straży granicznej, żeby pozwolili im zbliżyć się do brzegu.
W końcu, po wielu perturbacjach, dziennikarzowi udało się wrócić do Polski.
Bojanowski stracił dziecko. "Zaproponowali, że wyślą ciało przesyłką kurierską"
Przy okazji rozmowy z podróżniczką, Bojanowski opowiedział o rozmowie, jaką po śmierci dziecka odbył z zakładem pogrzebowym. Aż trudno uwierzyć, że takie słowa naprawdę mogły paść.
– Chciałbym zaapelować do zakładów pogrzebowych, które zajmują się takimi sprawami, gdy ktoś stracił dziecko, że nie jest najlepszym pomysłem, żeby proponować rodzicom, że wyślą przesyłką kurierską to ciało tego dziecka, bo jak rodzic coś takiego słyszy, to nie jest fajne dla niego – powiedział.
Bojanowski o zmarłym synku: Miałbyś dziś 4 lata
Dziennikarz TVN w ostatnim czasie pisał o zmarłym dziecku w mediach społecznościowych. Było to przy okazji dnia Wszystkich Świętych.
"Chociaż nasz chłopiec nigdy nie krzyknął po raz pierwszy i nie było mu dane, żeby rozpłakać się przy porodzie, kochaliśmy go. Miałby dziś 4 lata" – napisał na swoim instagramowym profilu Wojciech Bojanowski, dołączając nagranie z cmentarza. Widać na nim było nagrobek dzieci utraconych.
pudelek.pl
