Gdzie nie spojrzymy, wszędzie widać wojnę. Czy Polska się w końcu opamięta?

Marek Kęskrawiec
Marek Kęskrawiec
Grzegorz Dembinski
Czekają nas trzy lata brutalnej walki politycznej wszystkich ze wszystkimi. Władza będzie się starała zniszczyć liderów opozycji, słusznie podejrzewając, że w przypadku przegranej w kolejnych wyborach, stanie się obiektem zemsty. Dojdzie też do ostrych wewnętrznych bojów o przywództwo w obu 10-milionowych obozach politycznych. Na to wszystko nałoży się głęboki kryzys gospodarczy. Czekają nas naprawdę ciężkie czasy.

Opadł kurz po wyborach i widać wyraźnie, że Polska rozpadła się na dwie połówki. Zwycięzcy tryumfują i sugerują rozprawę z nieprzychylnymi mediami, zakończenie reformy wymiaru sprawiedliwości oraz dokręcenie śruby samorządom poprzez ograniczenie ich kompetencji, co będzie kolejnym etapem centralizacji państwa. Rytualne nawoływania Andrzeja Dudy do odbudowania wspólnoty i wyciąganie dłoni do zgody - są skazane na klęskę. Po tym, co w trakcie kampanii wyprawiała państwowa telewizja, odczłowieczając przeciwników politycznych i niemal wprost nazywając ich zdrajcami narodu, jakiekolwiek uspokojenie emocji jest mało prawdopodobne.

Uważna analiza mediów społecznościowych zmusza do wniosku, że wykształceni ludzie z dużych i średnich miast, będący podstawą elektoratu Rafała Trzaskowskiego, mają głębokie poczucie krzywdy i masowo piszą: „to nie jest mój prezydent” lub ogłaszają udanie się na emigrację wewnętrzną. Wielu twierdzi wprost, że przegrali z otumanionymi propagandą emerytami i mieszkańcami prowincji po zawodówkach. To oczywiście spore i kontrproduktywne dla opozycji uproszczenie, ale nie sposób nie zauważyć, że nigdy w wyborach nie było widać tak istotnych podziałów na Polskę A i B, na młodych i na starych. A to raczej wymusi na obu stronach okopywanie się na swych pozycjach i mobilizowanie własnych oddziałów do następnych szturmów.

Szturm na nowego Tuska

Scenariuszy najbliższych wydarzeń jest kilka. W pierwszym z nich nie możemy liczyć na żadne naturalne, powyborcze zwolnienia tempa. Władza zdaje sobie sprawę, że wielkimi krokami nadchodzi głęboki kryzys gospodarczy i jeśli ma zapewnić sobie spokój w przyszłości, to nie zechce pewnie iść na urlop, tylko od razu rozpocznie próbę dobicia przeciwnika. Najcięższy atak przypuszczony zostanie na Rafała Trzaskowskiego. Szczęśliwie dla PiS-u nie jest on tylko działaczem partyjnym, ale też prezydentem Warszawy i musi czasem podejmować kontrowersyjne decyzje oraz zmagać się z grzechami swych podwładnych, skażonych m.in. głośną aferą reprywatyzacyjną. W tej kwestii Trzaskowski dotychczas radził sobie słabo. Widać było wyraźnie, iż ofiary eksmisji nie mogą specjalnie liczyć na podległych mu urzędników, którzy zamiast pochylić się nad ich losem wolą toczyć walkę przed sądami z decyzjami komisji reprywatyzacyjnej.

Aż dziw bierze, że PiS nie wykorzystał tego mocniej w ostatniej kampanii. Teraz jednak na pewno nie odpuści. Każde posunięcie samorządu Warszawy będzie prześwietlane do najdrobniejszego detalu, a najmniejszy błąd stanie się iskrą do ataku ze strony rządowych mediów. To będzie atak wprost nastawiony na dołowanie Trzaskowskiego i jednoczesne nękanie jego rodziny. Komentatorzy nie zwracali na to dotychczas uwagi, ale kubły pomyj wylewane na Donalda Tuska mocno odbiły się na jego życiu prywatnym i w dużej mierze to rodzina byłego premiera wymogła na nim rezygnację z powrotu do polskiej polityki. Sztabowcy PiS-u doskonale zdają sobie sprawę, że Małgorzata Trzaskowska i jej małoletnie dzieci mogą nie być odporne na jad sączący się z TVP. Bez wahania użyją więc tej broni, jak również - jeśli tylko nadarzy się okazja - prokuratury, by wybić z głowy Trzaskowskiego marzenia o rządach w Polsce.

Liderzy obozu dzisiejszej władzy wiedzą, że w obliczu pandemii, kryzysu światowego i rosnącego eurosceptycyzmu w Europie Wschodniej i we Włoszech, Komisja Europejska może nie mieć wystarczającej siły, by skutecznie ingerować w polskie sprawy. Od oceny zagrożenia ze strony Brukseli będzie też zależeć polityczna decyzja Jarosława Kaczyńskiego, czy utworzyć nowy front walki, np. w kwestii repolonizacji mediów. Jeśli prezes PiS uzna, że Europa jest słaba, być może rzuci na stół projekt ich dekoncentracji i ustalenia procentowego pułapu maksymalnej własności dla spółek zagranicznych oraz zakazu istnienia imperiów krzyżujących własność w obrębie rynków telewizji, internetu, radia i prasy. Jeśli jednak prezes PiS nie będzie chciał wojny na oczach całej Europy z dodatkowym udziałem USA (tam mieszkają właściciele TVN), postara się być może, by przymusić któreś z wielkich państwowych spółek do wykupienia udziałów w najbardziej wrogich mediach. Nawet jeśli miałoby to oznaczać przepłacenie tych inwestycji. Taki scenariusz jest możliwy, gdyż władza wie, że wygrała minimalnie i osiągnęła dziś maksimum swych możliwości. Tylko zamknięcie ust niechętnym mediom może to zmienić.

Zapasy pod dywanem prezesa

Z drugiej strony Polska to jednak nie Węgry, gdzie opozycja od lat jest słaba. Nasze ostatnie wybory pokazały, że mimo spektakularnych obietnic rządu i Andrzeja Dudy, niemal połowa wyborców ma już dość jedynowładztwa PiS. Nie wiadomo więc, czy komukolwiek na szczytach władzy byłoby na rękę prowokowanie społeczeństwa do protestów w obliczu nadciągającego kryzysu. Bo że on - wbrew zaklęciom premiera Mateusza Mora¬wieckiego - będzie się stale pogłębiał wraz z jesienną fala pandemii, to raczej jest pewne. A to będzie miało ogromne znaczenie dla realizacji obietnic prezydenta Andrzeja Dudy i rządu, którzy w kampanii składali kolejne wyborcze przysięgi, kosztujące budżet miliardy („czternastki”, emerytury stażowe). Trudno będzie nawet marzyć o ich spełnieniu, jeśli PiS przesadzi i narazi się na groźbę obcięcia choć części funduszy przez Unię Europejską, w której nie mamy dziś już żadnych adwokatów w gronie najsilniejszych państw wspólnoty. A i wykorzystywany przez rządową propagandę sojusz z USA skończy się prawdopodobnie pod koniec roku, wraz z bardzo prawdopodobną klęska wyborczą Donalda Trumpa, którego prezydentura ugięła się pod ciężarem pandemii.

W takim krajobrazie tłumaczenie finansowych kłopotów Polski spiskiem krajowych i zagranicznych elit, może już nie wystarczyć w sytuacji, gdy szalę niedzielnego zwycięstwa przeważyli wyborcy, dla których ważna była nie tyle ideologia, co wizja kolejnych funduszy w portfelach. Można sobie oczywiście wyobrazić drukowanie pustego pieniądza, ale w obliczu tego, że z powodu koronawirusa już ich wydrukowano całe miliardy, byłaby to zabawa w rosyjską ruletkę.

Kłopoty w obozie pojawią się też w sposób naturalny od wewnątrz. Lider polskiej prawicy Jarosław Kaczyński ma już 71 lat, jest schorowany i siłą rzeczy nie będzie miał już tej energii, by skutecznie zapanować nad frakcjami i towarzyskimi koteriami, które dziś uprawiają zapasy głęboko pod dywanem. Mariusz Błaszczak i Joachim Brudziński, Jacek Kurski, Beata Szydło i Zbigniew Ziobro, a także Mateusz Morawiecki i jego ministrowie - wszyscy oni mają wielkie ambicje, które wybuchną natychmiast, gdy okaże się, że prezes PiS wycofuje się powoli na emeryturę. A jest jeszcze problem wątłej większości sejmowej, która wisi na kilku posłach Jarosława Gowina. On sam zdaje sobie wyraźnie sprawę, że w wyborach do kolejnego Sejmu nie ma co liczyć na dalszy sojusz z twardym jądrem PiS i zapewne będzie musiał znaleźć sobie nowe miejsce w polityce. To zaś jest mało prawdopodobne i może oznaczać, że Gowin w najbliższych latach zakończy przygodę z polityką, a do tego czasu po prostu będzie robił to, co uważa za słuszne i nie będzie dłużej przymilał się do Kaczyńskiego ani znosił jego afronty.

Gdyby do takiego konfliktu rzeczywiście doszło, czekałyby nas nowe wybory, których wynik mógłby przypomnieć PiS-owi niechlubną klęskę z roku 2007. Ciężko sobie dziś bowiem wyobrazić, by lukę po gowinowcach można było zalepić posłami Konfederacji. Widać wyraźnie, że w otoczeniu Krzysztofa Bosaka jest świadomość fali wznoszącej tę partię, więc ostatnią rzeczą, jakiej to środowisko dziś potrzebuje to rola przystawki. Oznaczałaby ona powolne rozpuszczanie się w morzu coraz bardziej skłóconej wewnętrznie i słabnącej prawicy.

Co zrobi Andrzej Duda?

Warto też pamiętać o jeszcze jednym ważnym graczu: prezydencie. Wbrew zgodnym opiniom polityków opozycji, kształtujących w mediach obraz Andrzeja Dudy jako wiernego poddanego prezesa PiS, w najbliższych latach wiele się może tu zmienić. Prezydent ma przed sobą długą kadencję i nie ma w zasadzie nic do stracenia, a w obliczu słabnącego Jarosława Kaczyńskiego może pomyśleć o swej samodzielnej politycznej przyszłości. Ma przecież dopiero 53 lata i zapewne nie zechce za pięć lat udawać się na emeryturę. Polityka to zbyt silny nałóg, by tak po prostu ją rzucić. Emancypacja Dudy oznacza jednak konflikt z wierchuszką PiS i potrzebę znalezienia jakichś sojuszników w tej walce. To może nastąpić szybciej niż myślimy. Już dzień po wyborach iskrę pod tym ogniskiem próbowała rozpalić TVP, sugerując że nielubiany przez Jacka Kurskiego premier Mateusz Morawiecki wspierał opozycję, dając reklamy spółek państwowych do niechętnych PiS-owi „liberalnych” mediów. Atak był kompletnie absurdalny, jeśli się weźmie pod uwagę, jak cały rząd z Morawieckim na czele zaangażował się w kampanię Dudy. Tak naprawdę trudno powiedzieć, skąd szefostwu telewizji przyszedł do głowy taki pomysł, bo prezydent raczej się na niego nie nabierze. Łatwiej już sobie wyobrazić sojusz Dudy z Morawieckiem oraz z Gowinem przeciwko reszcie i być może materiał TVP był próbą prowokacji, aby storpedować możliwość powstania tego silnego układu.

Istnieje jeszcze jeden prawdopodobny scenariusz wydarzeń w obozie władzy. Czyli wymuszone przez Jarosława Kaczyńskiego szybkie wygaszenie konfliktów. PiS, pomimo rytualnych krzyków opozycji o tym, że pół narodu nie chce jego władzy, wygrał jednak kolejne wybory. Udało mu się w niezwykle skuteczny sposób zmobilizować dużą grupę wyborców, którzy zazwyczaj nie chodzą głosować. Szczególnie mocno dało się to zaobserwować na wsiach i w miasteczkach, gdzie ludziom żyje się dziś o wiele lepiej niż za czasów PO i temu faktowi nie da się zaprzeczyć. Setki tysięcy Polaków dzięki programom społecznym władzy wyszły z trwałej biedy, a kolejne tłumy ludzi żyją dziś nie tylko od pierwszego do pierwszego, ale też mogą wreszcie coś odłożyć, kupić nową pralkę lub komputer dziecku albo pojechać na wakacje. A jeszcze rząd nagrodził gminy, które masowo wzięły udział w wyborach nowymi wozami strażackimi. Miliony ludzi w Polsce zapamiętają na lata, kto to wszystko sprawił i szybko tego nie zapomną, o ile oczywiście rząd choć w małym przybliżeniu policzył sobie wydatki i za rok nie okaże się, że całą politykę społeczną premiera Morawieckiego zburzy galopująca inflacja i chaos w światowej gospodarce. Na razie jednak wszystko jakoś się składa, a jęki władz PO oraz załamywanie rąk celebrytów (często odklejonych od polskiej rzeczywistości) nad rozdawnictwem pieniędzy - tylko pomagają PiS-owi utrzymywać poparcie.

Sukces lub porażka polskiej prawicy zależy też w dużym stopniu od tego, czy opozycja wreszcie dokona prawdziwego rachunku sumienia i zdobędzie się na stworzenie solidnego programu dla Polski. Przez ostatnie lata w głównej partii „antypisu”, czyli w PO doszło do uwiądu intelektualnego, a za całą strategię służyło jedynie bezwzględne krytykowanie poczynań PiS. Efekt był taki, że wyborca mógł pomyśleć, iż według polityków PO wszystko, co robi nowa władza jest złe i należy szybko wrócić do stanu sprzed 2015 roku. To był wielki błąd, z którego wciąż nikt w Platformie nie wyciągnął wniosków. Dowód? Bronione z ogromną pasją sądy nie są dla wielu Polaków najważniejszą osią sporu, bo wielu wyborców uważa je za niesprawiedliwe. Zwłaszcza w sytuacji, gdy niektórzy sędziowie mylili dotychczas swą niezależność z nieomylnością oraz dawali się psuć przez nadmierne przywileje. Przykładem może być ostatnia afera z mieszkaniami dla sędziów Sądu Najwyższego, które zajmują osoby w stanie spoczynku (otrzymujące co miesiąc ponad 15 tys. zł!) i traktują jak swą dożywotnią własność. Niektórzy nawet je podnajmują lub przekazują dzieciom. Nie słyszałem jednak, by którykolwiek z polityków PO wyraził choć jedno zdanie oburzenia na ten temat. Słyszymy co najwyżej, że PiS zamiast reformować sądy, obsadza je własną ekipą. To oczywiście prawda, ale z drugiej strony zupełnie nie wiadomo, jaki sama Platforma ma pomysł na tę reformę i czy w ogóle uważa, że system sądowniczy w Polsce wymaga zmian. Jeśli to się nie zmieni, duża część elektoratu będzie wierzyć, że powrót PO do władzy oznacza równoczesny powrót rządów rozpasanej i zepsutej „elity”.

Dziś wydaje się, że PO w obecnym kształcie nie jest już w stanie złapać oddechu i podołać nadchodzącym wyzwaniom. I w zasadzie jedyną nadzieją dla wyborców opozycji pozostaje modlitwa o zakończenie tego projektu, który wyczerpał się po niemal 20 latach od słynnego wystąpienia Tuska, Olechowskiego i Płażyńskiego. Jeśli opozycja nie chce utknąć w roli kogoś wiecznie „szczekającego na księżyc”, konieczny jest nowy projekt, w którym Borys Budka i Rafał Trzaskowski potrafią się dogadać co do podziału ról i wciągnąć do swego towarzystwa Szymona Hołownię. Inaczej PO przy kolejnych wyborach będzie mogła powtórzyć za Grekiem Zorbą: „jaka piękna katastrofa”. A sam Hołownia umęczy się niemiłosiernie przy tworzeniu nowego bytu politycznego, po czym skończy jak Kukiz, Palikot, Petru czy Biedroń.

Wszystkie fobie Polaków

Jest jeszcze ostatni, nie mniej ważny dla przyszłości Polski element. Naród. W poprzednich kampaniach politycy PiS chowali swą radykalną twarz, by przyciągnąć wyborców z centrum, bez których przejęcie lub utrzymanie władzy wydawało się niemożliwe. Teraz tak nie było. Władza ręką Jacka Kurskiego powyciągała z nor wszystkie polskie lęki, obecne w duszy narodu od czasów zaborów. W efekcie wielu Polaków nie wstydzi się już mówić publicznie o swej nienawiści do „pedałów”, nie ma też skrupułów, by ludzi nie idących za władzą nazywać zdrajcami ojczyzny, sługusami Niemiec, Rosji albo lobby żydowskiego. W zawziętym boju o zwycięstwo sięgnięto po broń, która sprawiła, że chamstwo przestało się ukrywać, a wręcz weszło do main¬streamu. Wraz z nim pojawiła się też pogarda dla ludzi wykształconych, akceptacja dla antyszczepionkowców oraz homofobów, co spotkało się natychmiast z reakcją drugiej strony, mówiącej o pochodzie ciemnogrodu. Kto wie, czy zburzenie przez rząd resztek narodowej wspólnoty nie okaże się najtrudniejszym wyzwaniem, przed którym staną politycy oraz my wszyscy w najbliższym czasie. Na razie wydaje się, że czeka nas raczej bezwzględna wojna dwóch Polsk, która jest na rękę tylko Moskwie. Nie sądzę jednak, by świadomość jej skutków docierała w tej chwili do któregokolwiek z prominentnych polskich polityków.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl