Kierowca sportowego auta co najmniej trzykrotnie przekroczył dozwoloną w tym miejscu prędkość 40 kilometrów. Samochód wpadł w poślizg, dachował i spadł na z mostu na betonowy mur. Czterech mężczyzn w wieku 20-24 lata zginęło na miejscu. Z auta praktycznie nic nie zostało. Trudno nazwać tę katastrofę mianem wypadku. Wypadki zdarzają się najlepszym, są często niezawinione, wymagają pecha, chwili nieuwagi czy roztargnienia.
Jazda samobójcza
W przypadku tej tragedii o pechu nie może być mowy. Bardziej pasowałoby słowo samobójstwo, bo właściciel auta od dawna szukał śmierci.
Młody kierowca był dobrze znany w Krakowie nie tylko w świecie ludzi, którzy lubią się ścigać po ulicach miast.
Na stronie internetowej, na której można zamieszczać opinię na temat kierowców aut jego numery rejestracyjne były świetnie znane. Anonimowy internauta w 2020 roku pisał: „Jeździ jak wariat, wyprzedza na awaryjnym”. Rok później ktoś inny dodał: „Imbecylu, żeby ci tak prawo jazdy zabrali na dożywocie”. Mimo to nikt mu prawa jazdy nie zabrał. Policja nie reagowała mimo, że niemal cały Kraków jest objęty monitoringiem.
Nie będę się tutaj bawił w psychologizowanie, czemu drogowy samobójca tak jeździł. Statystyki policyjne są jednak nieubłagane. Piratami drogowymi są mężczyźni. To oni w 2022 roku spowodowali aż 73 proc. wypadków. Bardzo młodzi mężczyźni w wieku 18-24 lata odpowiadali za śmierć prawie co piątego zabitego na drogach. Z badań biologów wiemy, że mózg człowieka rozwija się do 25 roku życia i dopiero wtedy pojmuje pełnię konsekwencje swoich czynów.
Czy to oznacza, że mamy przyznawać prawa jazdy dopiero od 25 roku życia? Oczywiście nie, ale powinniśmy zbudować system, w którym takie zdarzenia nie będą się mogły zdarzać, albo będą się zdarzać rzadko. Niemal w każdym większym mieście ludzie skarżą się na nocne wyścigi aut, hałasy i niebezpieczną jazdę. Policja zdaje sobie sprawę z problemu jednak nie reaguje. Nie dziwi to specjalnie w kraju, w którym instytucja od ścigania sprawców przestępstw i wykroczeń oficjalnie współpracuje z Janosikiem, czyli aplikacją, która służy do… ostrzegania kierowców przed patrolami policji i fotoradarami.
Kto ma być frajerem?
Czemu się tak dzieje? Bo w Polsce wciąż istnieje ogromne społeczne przyzwolenie na niebezpieczną jazdę. Mamy w kraju kulturę słynnego „jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”. To niebezpieczny mit. Wiadomo przecież, że wraz z prędkością droga hamowania się wydłuża, a czas na podjęcie odpowiedniej reakcji dramatycznie się skraca. Blisko jedna czwarta wypadków na drogach to efekt niedostosowania prędkości do warunków jazdy. Jest to problem powszechny. Z badania przeprowadzonego przez Europejski Barometru Odpowiedzialnej Jazdy wynika, że ponad 90 procent kierowców w Polsce przekracza dozwoloną prędkość. A kto jeździ zgodnie z przepisami ten frajer. Co możemy zrobić, żeby się to zmieniło? Trzeba stworzyć system, w którym ten kto łamie przepisy będzie frajerem.
Nie pokładam wielkiej wiary w edukacji kierowców. To liberalna wizja, że na państwo i prawa składają się rozumni i światli obywatele, którzy dobrowolnie zawarli między sobą porozumienie. W rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. To państwo pełni rolę lewiatana, który utrzymuje ład społeczny dzięki aparatowi przymusu i kontroli. Brak państwa powoduje anarchię i zamienia się w rządy silniejszego. Oczywiście nie są to popularne opinie w kraju, w którym wolność jednostki jest stawiana często ponad wszystko. Tylko w ten sposób zamiast jednego publicznego tyrana mamy tysiące pomniejszych indywidualnych despotów, którzy sieją postrach i wykorzystują swoją siłę do ustanawiania własnych reguł. Mógł się przekonać o tym każdy kto kiedykolwiek jechał autostradą po Polsce zgodnie z przepisami.
Droższe mandaty, krok w dobrą stronę
Powoli zaczyna kiełkować jednak inne myślenie. Do niedawna Polska należała do najbardziej niebezpiecznych krajów w Unii Europejskiej pod względem liczby wypadków i ofiar śmiertelnych na drogach. Po zmianie przepisów, podwyższeniu mandatów za wykroczenia drogowe, odbieraniu prawa jazdy przy przekroczeniu prędkości o więcej niż 50 kilometrów na godzinę i wreszcie wprowadzeniu bezwzględnego pierwszeństwa pieszych na przejściach, liczba zabitych na drogach spadła pierwszy raz od początku polskiej transformacji poniżej dwóch tysięcy, gdy w 1991 roku było to blisko osiem tysięcy. Polska stała się w dwa lata europejskim średniakiem bezpieczeństwa drogowego. To wielkie sukces, ale nie powinniśmy siadać na laurach. Powinniśmy w swoich ambicjach sięgać znacznie dalej i dążyć do celu jakim jest zero zabitych.
Wielką rolę w jego osiągnięciu powinny odgrywać technologie i infrastruktura. Politycy pod hasłami „zaprzestania łupienia kierowców” zabrali blisko dekadę temu samorządom prawo do stawiania fotoradarów. Wywołało to dramatyczny wzrost liczby wypadków. Raport Instytut Transportu Samochodowego z 2016 roku wskazał, że po zlikwidowaniu gminnych urządzeń nastąpił w tych miejscach ponad 40% wzrost liczby ofiar śmiertelnych. W Polsce jest dzisiaj o połowę mniej fotoradarów na milion mieszkańców niż wynosi średnia dla Unii Europejskiej.
Tak samo powinniśmy podejść do infrastruktury. W miastach nie powinno być miejsca dla dróg o autostradowym przekroju przekraczającym trzy metry, co niestety wciąż się zdarza. Prostym rozwiązaniem jest również fizycznie wynoszenie skrzyżowań, co wymusza na kierowcach zwalnianie. To nie są specjalnie skomplikowane rzeczy. Wymagają tylko zrozumienia, że ludzie nie są w pełni racjonalnymi jednostkami a wszyscy żyjemy w społeczeństwie. Podstawową rolą państwa jest zaś ochrona ludzkiego życia i naszego bezpieczeństwa.
