Od kilku dni międzynarodowa opinia publiczna jest poruszona doniesieniami o niesławnych postępkach zmarłego w ubiegłym roku w wieku 90 lat Kanadyjczyka Jeana Vaniera, założyciciela świeckiej organizacji L’Arche (Arka), pomagającej osobom niepełnosprawnym intelektualnie, oraz katolickiego ruchu Foi et Lumiere (Wiara i Światło). Zaczęło się w latach 60. XX wieku we Francji, a dziś tylko Arka ma 154 ośrodków w 38 krajach. Otóż, cieszący się powszechnie wielkim szacunkiem, nazywany „świętym za życia” Vanier miał przed laty wykorzystać seksualnie sześć dorosłych kobiet, w tym zakonnice. Nie można tych doniesień zbyć wzruszeniem ramion, bo zawarto je w oficjalnym raporcie ruchu L’Arche. Jego obecne kierownictwo bije się w piersi, mimo że nie chodziło o gwałty, lecz o stosowanie przymusu i manipulacji.
Mało tego, wcześniej wyszły na jaw praktyki podobne do wspomnianych, a dopuszczał się ich dominikanin Thomas Philippe, przez Vaniera nazywany „duchowym ojcem”, z którym zresztą zakładał ruch L’Arche. Zdruzgotani przywódcy ruchu piszą teraz o Jeanie Vanier: „Znaczące dobro, którego dokonał podczas swojego życia, nie jest kwestionowane, ale musimy odprawić żałobę nad pewną wizją, którą mogliśmy mieć na jego temat i na temat naszych początków”.
Zanosi się na to, że „żałobę nad pewną wizją” będą musieli odprawić również polscy, zwłaszcza krakowscy, katolicy. Biskup Jan Szkodoń zaprzecza co prawda, że wiele lat temu molestował seksualnie, już będąc biskupem, 15-letnią wówczas dziewczynę z zaprzyjaźnionej rodziny, ale Watykan prowadzi oficjalne śledztwo. Biskup był tak pewny swej pozycji, że zawiesił pracę duszpasterską dopiero w przeddzień demaskatorskiej publikacji prasowej. Kłopot w tym, że jego ofiara to ciesząca się dobrą opinią katoliczka, której nie sposób zarzucić antykościelnej fobii.
Trzeba zauważyć, że inni biskupi podążają utartą ścieżką, wyrażając „wielką empatię” wobec Szkodonia i trudno przypuszczać, by zmienili zdanie, nawet jeśli Watykan uzna zarzuty za w pełni wiarygodne. Przecież Kościół do dziś nie przyznał otwarcie, że zmarły w 2019 roku arcybiskup Juliusz Paetz molestował kleryków.
A teraz z innej bajki. Dla wielu ludzi o lewicowych poglądach wielkim autorytetem był Julian Paul Assange, rzecznik i redaktor naczelny serwisu WikiLeaks. Serwis zasłynął z publikowania prawdziwych i tajnych dokumentów, niewygodnych dla różnych rządów, m.in. USA. Przez 9 lat Assange ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, zaś oficjalnie ścigali go Szwedzi po tym, jak dwie kobiety wysunęły oskarżenie, że wykorzystał je seksualnie (zarzut o gwałt wycofano).
Dlatego sądzę, że wobec autorytetów powinniśmy zawsze zachować ostrożność i nie bić przed nimi bezkrytycznie czołem. Oczywiście, jeśli zależy nam na prawdzie.
