Jeszcze w marcu staliśmy wszyscy zjednoczeni pod jedną flagą. Większość wojujących związków zawodowych medyków w geście solidarności powiedziała ministrowi - ufamy, pomożemy, jesteśmy do dyspozycji. I wszystko wyglądało jak w narodowej baśni. Co dla znających naszą historię niedobrze wróży. Nie trzeba daleko szukać. Maj - to Konstytucja 3 maja. Okrągły Stół. Obracając się tylko lekko do tyłu - śmierć Jana Pawła II czy katastrofa w Smoleńsku. Im na początku bardziej razem - tym potem bardziej osobno.
Początkiem końca naszego zjednoczenia było zaordynowane przez minister Szczurek-Żelazko pismo o zakazie wypowiadania się na temat pandemii przez konsultantów wojewódzkich. Z punktu widzenia sprawnego zarządzania kryzysowego, słuszne. W kryzysie obowiązuje bowiem zasada „jedne usta, jeden głos”. Działa ona jednak pod warunkiem, że wszyscy, a szczególnie poproszeni o milczenie, rozumieją, czemu to służy, co się dzieje i dlaczego tak ma być. W innym przypadku z dobrej praktyki robi się „knebel”, który na nas Polaków działa jak płachta na byka. I tak właśnie się wydarzyło.
Potem już szło z górki. Wydawano decyzje, dekrety i zalecenia. Nikt nie uważał za stosowne ich tłumaczenie. Maseczek nie nosić, maseczki nosić. Parki zamknięte, parki otwarte. Wychodzić nie wolno, ale głosować wolno. Dzieci są nosicielami, ale otwieramy przedszkola. Na Śląsku wzrost zakażeń, ale kopalnie pracują. Pełna dezorientacja ze zdjęciem decydentów, którzy łamią swoje własne decyzje w tle. Po świetnym, książkowym wręcz początku, gdy wszyscy stanęliśmy pod wspólną flagą i wydawało nam się, że jesteśmy heroicznie razem, okazało się, że niektórzy stoją pod nią w znacznie lepszym miejscu. Znów skradziono nam nadzieje i ideały. Doprowadzono do sytuacji, w której nikt nikomu już nie ufa, a co gorsza nikt nikogo nie słucha. Każdy mówi i robi swoje. Nie było tragedii, jak we Włoszech czy Hiszpanii, więc - zróbmy wesele przecież na pewno nic się nie stanie.
Aktualnie wszyscy jesteśmy jak puzzle, tylko że z różnych pudełek, z których nie da się nic rozsądnego ułożyć. Środowisko medyczne jest podzielone jak nigdy dotąd. Samorządy mówią swoje, związki zawodowe swoje, nawet rezydentów nie widać. Diagności nie mają już siły, a fizjoterapeuci zastanawiają się, co z nimi dalej, bo przy okazji wyszło, że zdrowy kręgosłup nie jest tu w cenie.
Zastanówcie się, co może czuć wykształcony fizjoterapeuta, diagnosta, pielęgniarka, gdy czyta, że pani Ogórek, za pastwienie się na antenie nad swoimi niedawnymi, lewicowymi współbraćmi i innymi mający czelność mieć inne zdanie - zarabia piętnaście razy więcej niż oni.
Jest takie miejsce, taki kraj, gdzie jak coś się dzieje, to jesteśmy w stanie rzucić wszystko i działać. Gdzie, gdy pod Krakowem dochodzi do katastrofy pociągu, to ludzie z małej okolicznej wioski, w ekspresowym tempie organizują niemalże profesjonalne centrum pomocy poszkodowanym. Koce, nocleg, kawa, środki opatrunkowe.
Gdzie, gdy jest problem, to go rozwiązujemy. Szyjemy maski, zrzucamy się na jedzenie dla bezdomnych, siedzimy w domu, myjemy ręce, stajemy jako wolontariusze pod murami ośrodków opieki społecznej i gdzie zawsze ktoś da radę przeszarżować i popsuć naszą jedność i nadzieję. Gdzie po doskonałym początku nikt już nie wie, kto przyjaciel i kto wróg, więc na wszelki wypadek nikt nikogo już nie słucha. Gdzie przez społeczne poróżnienie i konflikty uciekają nam rzeczy ważne. Mniej zauważalne staje się przeświadczenie, że gotujemy się, jak te żaby w garnku i czasem tylko jakiś „niekumaty” nadgorliwiec - chcąc się nadmiernie wykazać - podkręci mocniej gałkę od radia, aż na chwilę podskoczymy. To prawda, że nie spotkał nas scenariusz włoski czy hiszpański.
To prawda, że wirus nie dotknął nas tak bardzo jak inne kraje, ale to niestety też prawda, że zadziałano tak, że umarły nasze dobre chęci, nadzieje i solidarność. Pisałam kiedyś z nadzieją, kto jak nie pan, panie ministrze. A teraz piszę: zacznijcie nas traktować poważnie. Jesteśmy Polakami wiele z siebie damy, wiele zniesiemy, ale nie kupujemy dekretów w wersji „bo tak”. Pisałam kiedyś, że covid się kiedyś skończy, a po nim jeszcze wyraźniej zobaczymy wszystkie problemy. No i widzimy…
