Spis treści
Kampania prezydencka nabiera tempa, chciałoby się powiedzieć - nareszcie, debata Trzaskowski - Nawrocki otwiera nowy jej rozdział. - Panie Karolu Nawrocki, słyszę, że chce pan debatować. Zapraszam. Tylko ostrzegam, trzeba będzie odpowiadać na pytania dziennikarzy. Już w najbliższy piątek o godzinie 20. Czekam na pana w Końskich. Wystarczy panu odwagi? - pyta w udostępnionym w sieci wideo Rafał Trzaskowski.
Potem, na konferencji prasowej Trzaskowski przypomniał, że to Nawrocki wzywał go na debatę, więc on odpowiada.
- Jestem konsekwentny (...). Uznałem, że jak chce podjąć debatę, to zaprosiłem go do Końskich. Zasady będą sprawiedliwe i korzystne. Pytania będą takie same dla każdego kandydata, a szczegóły ustalają teraz telewizje - stwierdził Trzaskowski. - Liczę, że Nawrocki podejmie rękawice. Liczę na rozmowę i jego odwagę - dodał.
Nawrocki rękawicę podjął, postawił jeden warunek: udziału w debacie wszystkich stacji telewizyjnych. Wybór miejsca tego starcia nie jest przypadkowy. Pięć lat temu, debatę w Końskich zaproponował Trzaskowskiemu Andrzej Duda, ten propozycję odrzucił i jak wiadomo, wybory przegrał.
Dzieje się? Dzieje. Przed nami, jak twierdzą politolodzy, bardzo ważny przedświąteczny tydzień, być może - kluczowy. Ważne, o kim i jak Polacy będą rozmawiać przy świątecznym stole, bo że nie unikniemy przy nim politycznych tematów, jest więcej niż pewne. Może więc czas na krótkie podsumowanie tego, co w kampanii działo się do tej pory, co nas w niej zaskoczyło, co zdziwiło - bo ta kampania różni się pod wieloma względami od wszystkich poprzednich.
Najdłuższa w historii
W każdym razie długa, bo kandydaci rozpoczęli kampanię na wiele tygodni przed jej oficjalnym ogłoszeniem. Już w listopadzie Rafał Trzaskowski, kandydat KO w wyborach prezydenckich, ruszył na Śląsk. Tu na konferencji prasowej przed Areną Gliwice zaprosił na konwencję swojej formacji, która miała się odbyć kilka dni później. Ale było też o tym, że „te wybory mają dla nas bardzo, bardzo duże znaczenie, że nie chcemy trzeciej kadencji Andrzeja Dudy ani nikogo, kto jest w pełni zależny od prezesa Kaczyńskiego”. W tym samym czasie Rada Polityczna Prawa i Sprawiedliwości zdecydowała: Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, będzie w wyborach prezydenckich kandydatem obywatelskim z poparciem PiS.
Tyle tylko że kandydat Nawrocki od dawna jeździł po Polsce. Był we Wrześni, wcześniej we Włoszczowej, wprawdzie niezbyt chętnie odpowiadał na pytania dziennikarzy, ale promował się, pokazywał, wygłaszał krótkie monologi. W mediach społecznościowych zadeklarował, że z dniem zarządzenia przez marszałka Sejmu wyborów prezydenckich pójdzie na urlop w Instytucie. O podobną deklarację zaapelował do swoich konkurentów: Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołowni.
- Od polityka trudno wymagać, by wziął urlop, zwłaszcza gdy pełni funkcję wpisaną w konstytucję - odpowiedział mu marszałek Sejmu Szymon Hołownia. On kampanię rozpoczął najpóźniej, ale już w listopadzie dużo o niej mówił. Narzekał, że musi pracować w Sejmie, a inni w tym czasie będą walczyć o głosy wyborców, ale cóż, da radę. Inna rzecz, że Hołownia jako marszałek Sejmu niemal codziennie był obecny w mediach, odpowiadał na pytania dziennikarzy, więc kampania robiła mu się sama, bez sztabu wyborczego.
Sławomir Mentzen, kandydat Konfederacji, konsekwentnie promował się w sieci, rządził na TikToku, Facebooku, platformie X.
Krótko mówiąc: politycy jeździli po Polsce, urządzali konferencje prasowe, udzielali się w mediach społecznościowych i nic nie robili sobie z faktu, że, zdaniem Państwowej Komisji wyborczej „działania o charakterze agitacji wyborczej podjęte przed zarządzeniem wyborów naruszają zasadę równości kandydatów i komitetów wyborczych, są sprzeczne z zasadami dobrze pojmowanej kultury politycznej i są powszechnie odbierane jako obejście prawa m.in. przez osoby fizyczne promujące się w ten sposób”.
Ale też prawda jest taka, że prekampania stała się faktem, obserwowaliśmy ją także przed wyborami parlamentarnymi. Żeby uregulować ją prawnie, trzeba specjalnej ustawy i tu sprawa się skomplikuje. Bo ile miałaby trwać? Trzy miesiące, dwa, może miesiąc? Niektórzy twierdzą, że kolejna kampania zaczyna się właściwie po zakończeniu wyborów. I nikomu nie zależy, żeby to zmieniać, zwłaszcza politykom. Tyle tylko że, być może z racji tak długiego czasu trwania tych politycznych umizgów, bo po prekampanii przychodzi przecież czas oficjalniej kampanii, nic się w ciągu ostatnich miesięcy nie wydarzyło, nic, co wyborcom zapadłoby w pamięć, niektórzy mówią: nuda.
Tłum kandydatów
Tylu chętnych do zamieszkania Pałacu Prezydenckim też chyba nigdy dotąd nie było. W piątek, 4 kwietnia, o godz. 16.00 zakończył się proces zgłaszania kandydatów na prezydenta do Państwowej Komisji Wyborczej. Zgłoszenia wymagały dostarczenia co najmniej 100 tys. podpisów poparcia. Z 17 zgłoszonych kandydatów, 11 zgłoszeń zostało już przyjętych przez PKW. Pozostałe są w trakcie weryfikacji. W czwartek okazało się, że PKW odmówiła rejestracji dwóch kandydatów: byłego ministra Dawida Jackiewicza oraz Wiesława Lewickiego. Na listach poparcia obu panów znaleziono tysiące podpisów obok danych osób, które zmarły wiele lat temu. Kandydaci mogą oczywiście wnieść skargę do Sądu Najwyższego.
Dobrze, więc pełna lista chętnych: Sławomir Jerzy Mentzen, Grzegorz Michał Braun, Rafał Kazimierz Trzaskowski, Artur Bartoszewicz, Karol Tadeusz Nawrocki, Adrian Tadeusz Zandberg, Szymon Franciszek Hołownia, Marek Marian Woch, Maciej Maciak, Joanna Senyszyn, Magdalena Agnieszka Biejat, Marek Jakubiak, Dawid Bohdan Jackiewicz, Wiesław Lewicki, Romuald Tadeusz Starosielec, Paweł Jan Tanajno, Krzysztof Jakub Stanowski.
Co ciekawe, jak zauważyły media, siedmioro z siedemnastu osób, które chcą wystartować w wyścigu o Pałac Prezydencki, ma korzenie dziennikarskie. Są w gronie kandydatów postaci zupełnie nieznane, w każdym razie nieobecne dotąd w przestrzeni publicznej. Jaki mają program? Co chcą zaoferować Polakom? Cóż, wiele wskazuje na to, że nigdy się tego nie dowiemy, bo wprawdzie wszystkich ich widać w mediach społecznościowych, ale nie w środkach masowego przekazu. Dlaczego w takim razie kandydują, skoro nie mają najmniejszych szans na wygraną? Pewnie także dlatego, żeby wypromować siebie i swoje biznesy. Jeden z kandydatów, mowa tu o dziennikarzu Krzysztofie Stanowskim, dość szczerze mówi o swoich motywacjach.
- Będę kandydatem na prezydenta, ale nie po to, że prezydentem chcę być. Od początku powtarzam: chcę zdobyć 100 tys. podpisów, aby od środka pokazać wam, jak wygląda kampania wyborcza - tłumaczył.
No cóż, można i tak.
Kandydat obywatelski
Karol Nawrocki, został zaprezentowany jako kandydat obywatelski, popierany przez PiS. Czemu obywatelski? Pewnie chodziło o to, aby podkreślić, że to kandydat wszystkich Polaków, patriota z czystą polityczną kartą. Tyle tylko że kiedy notowania Nawrockiego stanęły w miejscu i nie osiągnęły nawet poziomu poparcia, jakim cieszy się Prawo i Sprawiedliwość, a po piętach zaczął mu deptać Sławomir Mentzen, prezes Kaczyński otwarcie przyznał, że to kandydat PiS-u, żeby nikt nie miał już żadnych wątpliwości.
A tak swoją drogą, prezesowi nie udało się chyba powtórzyć zagrywki z Andrzejem Dudą, czyli z wystawieniem mało znanego kandydata, który rozbije bank. Pewnie także dlatego, że okoliczności mamy inne - ludzie pamiętają ostatnie osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy i z jakichś powodów odsunęli ją od władzy. PiS wciąż jest pod ostrzałem, wciąż liże rany po przegranych wyborach i w takich okolicznościach formuła obywatelskiego kandydata, kogoś, kto nie jest w stanie zaangażować całego elektoratu, nie jest symbolem, wokół którego można się zgromadzić, kimś, kto wyrasta z jądra PiS - nie sprawdza się po prostu. Inna rzecz, że kandydat Nawrocki nie został chyba dostatecznie dobrze sprawdzony.
Wiadomo było, że pochodzi z Gdańska, że zanim trafił do IPN pracował jako dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, że z wykształcenia jest historykiem. Okazało się jednak, że szefem był dość specyficznym, w każdym razie jego byli współpracownicy mówią o nim: „mistrz autoreklamy”, „człowiek zdolny do wszystkiego”.
- Szef stosujący mobbing, intrygant przypisujący sobie zasługi innych, wreszcie człowiek, który dla autopromocji zrobi wszystko - to Mariusz Wójtowicz-Podhorski, były współpracownik Nawrockiego w rozmowie z „WP”.
Szybko też wyszły na jaw dziwne znajomości Nawrockiego, choćby z przestępcą Patrykiem Masiakiem, zawodnikiem freak fight, w przeszłości skazanym za porwanie. Mężczyzna siedział w celi dla niebezpiecznych więźniów, a prokuratura wiąże go z trójmiejskim gangiem sutenerów.
Nawrocki tłumaczył, że Masiaka zna z sali bokserskiej, bo sam w młodości trenował pięściarstwo.
Nie brzmi przekonująco, a potem było tylko gorzej. I tak „Gazeta Wyborcza” ustaliła, że Nawrocki jako dyrektor Muzeum II Wojny Światowej (w latach 2017-2021) przez ponad pół roku korzystał bezpłatnie z apartamentu deluxe w muzealnym kompleksie hotelowym, choć mieszka zaledwie 5 km od niego. Zainteresowany tłumaczył, że jako dyrektor placówki podczas pandemii COVID-19 dwukrotnie spędził w apartamencie 10-dniową kwarantannę, pracując zdalnie.
Muzeum jest innego zdania. Nawrocki blokował apartament deluxe w sumie przez 200 dni. Wśród 15 rezerwacji, których dokonał, odnotowano 10 dziesięciodniowych lub krótszych oraz 5 na okres dłuższy niż 10 dni.
„Karol Nawrocki utrzymuje, że zajmował apartament deluxe w celu wypełniania obowiązków służbowych. Tymczasem pozostawał on do jego dyspozycji przez 16 dni jego urlopu wypoczynkowego, a więc w czasie, gdy nie świadczył on pracy” - napisano w specjalnym oświadczeniu dyrekcji placówki. I wreszcie historia z dwoma Karolami. O co w niej chodzi? Otóż, Karol Nawrocki, to także Tadeusz Batyr, w każdym razie pod tym pseudonimem Nawrocki napisał biografię znanego gangstera „Nikosia”.
I mocno ją promował, posuwając się do dość groteskowych chwytów. W 2018 roku Nawrocki - jako Batyr - wybrał się do TVP w kamuflażu. Zmieniono mu tam głos i zamazano twarz. W wywiadzie Batyr chwalił Nawrockiego, czy też raczej - Nawrocki chwalił sam siebie. W książce Batyr powołał się na „prace badawcze historyka, doktora Karola Nawrockiego”.
- Tak. To właściwie historyk, który zainspirował mnie do mojej pracy, pierwszy, który zajmował się zagadnieniami przestępczości zorganizowanej w PRL - opowiadał Batyr.
Z kolei Nawrocki jako szef Muzeum II Wojny Światowej na konferencji prasowej zachwalał książkę Batyra.
Słabe? Raczej. Dlatego wielu spodziewało się, że prezes wymieni Nawrockiego vel Batyra przed oficjalną rejestracją kandydatów na Przemysława Czarnka, czy Mateusza Morawieckiego. Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Może chodzi o to, że czasami trudno przyznać się do błędu.
Fenomen Mentzena
Sławomir Mentzen to na pewno zaskoczenie tej kampanii. Zdolny, młody, ale wydawało się, mniej popularny niż Krzysztof Bosak, a to jednak on został kandydatem Konfederacji w wyborach prezydenckich. Mentzen to przedsiębiorca i doradca podatkowy, doktor nauk ekonomicznych. Od 2022 prezes partii Nowa Nadzieja, od 2023 współprzewodniczący rady liderów federacyjnego ugrupowania Konfederacja Wolność i Niepodległość, poseł na Sejm X kadencji.
Mentzen z powodzeniem podbija media społecznościowe - stał się najpopularniejszym polskim politykiem na platformie TikTok, w styczniu 2023 jego materiały miały ponad 40 milionów wyświetleń. Popularność zyskał zamieszczanymi w Internecie materiałami filmowymi na temat Polskiego Ładu, zaczął też organizować spotkania pod hasłem „Piwo z Mentzenem”. Rok później opanował YouTuba, w listopadzie 2024 jego kanał odnotował 180 milionów wyświetleń, miał przy tym około 600 tysięcy subskrybentów. Niektórzy właśnie tu upatrują źródła jego sukcesu - w umiejętności lansowania się w internecie. Ale chyba nie tylko o to chodzi. Na jego wiece przedwyborcze przychodzą tłumy. Mantzen mówi na nich właściwie to samo: o Unii, o Ukrainie, o podatkach, stara się unikać tematów światopoglądowych. „Mówi”, bo odpowiadać na pytanie dziennikarzy nie chce. Ucieka przed nimi na hulajnodze, która stała się jego znakiem rozpocznawczym. Politolodzy tłumaczą, że Mentzen opowiada świat językiem bezkompromisowym, głośno powtarza to, o czym inni wolą milczeć. Jest spora grupa wyborców, do których może trafiać, zwłaszcza że Karol Nawrocki nie porwał za sobą tlumów. Z kolei dla tych znudzonych duopolem Mentzen może być tym trzecim, tym kimś, kim kiedyś był Paweł Kukiz. W każdym razie w sondażach jest tuż za kandydatem PiS-u, w niektórych to on wchodzi do II tury wyborów, co pewnie spędza sen z powiek sztabowcom Nawrockiego.
Co ciekawe, tym trzecim nie jest Szymon Hołownia, który chyba zbyt mocno kojarzy się z obecną władzą, aby mógł uchodzić za jakąś dla niej alternatywę. Trzecią nie jest Magdalena Biejat, która toczy bratobójczy bój z Adrianem Zandbergiem nie o to, kto wygra wybory prezydenckie, ale o to, kto miał rację, wszak Zandberg opuścił klub Lewice, a Biejat w nim została.
Ważne deklaracje
Tematy kampanii prezydenckiej są dość oczywiste: jest o bezpieczeństwie, jest o podatkach, o służbie zdrowia, o Ukrainie. Kandydaci starają się mówić tylko to, co trzeba, zwłaszcza ci, których poglądy nie wszystkim mogą się podobać. Wiadomo przecież, że w wyborach prezydenckich trzeba pozyskać znacznie więcej niż elektorat własnej partii. Tyle że niektórym jakby się wymsknęło.
I tak, „w idealnym świecie” Sławomira Mentzena, który ten przedstawił w rozmowie z dziennikarzem Krzysztofem Stanowskim - też kandydatem na prezydenta - studia są płatne, a kobieta rodzi dziecko, nawet jeśli zostało poczęte z gwałtu, czyli - cytując Mentzena - nieprzyjemności. Potem kandydat Konfederacji mocno się ze swoich słów tłumaczył, ale nie wszystkich te tłumaczenia przekonały. Może stąd ta hulajnoga?
Karol Nawrocki chce walczyć z gender, nie podpisałby też ustawy przywracającej kompromis aborcyjny, bo jako prezydent „nie mógłbym pozwolić na to, aby aborcji były poddawane dzieci z zespołem Downa”.
Na Jasnej Górze Nawrocki walczył o przychylność kibiców. Wspominał o pamięci historycznej i ekshumacjach ofiar rzezi wołyńskiej. Odpowiadał też na pytanie młodego chłopca o „lewacką ideologię” w szkołach. W tym momencie kibice zaczęli skandować: „raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę!”.
- Kibice są także obywatelami Rzeczypospolitej Polskiej. Spotkałem się z nimi i będę się z nimi spotykał - zadeklarował potem. - Zmysł kibiców jest dla mnie niezwykle ważny - dodał.
Trudno zakładać, że takimi deklaracjami Nawrocki zdobędzie wyborców centrum, raczej skutecznie ich do siebie zniechęci, ale i tak do historii przejdzie inna odpowiedź kandydata PiS-u. Nawrocki został zapytany przez dziennikarza, co sądzi o sprawie byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, który uciekł do Węgier.
- O sprawie posła Marcina Romanowskiego nie uważam nic - odparł.
W mediach zawrzało, bo wydaje się, że kandydat na prezydenta powinien jednak coś uważać. W każdym razie „nie uważam nic” będzie jedną ze złotych myśli tej kampanii.