Krzysztof Osiejuk: Być jak Tomasz Terlikowski

Krzysztof Osiejuk
Krzysztof Osiejuk
Tomasz Terlikowski - dziennikarz, publicysta, komentator
Tomasz Terlikowski - dziennikarz, publicysta, komentator Bartek Syta
Opowiadał mi kiedyś pewien mój znajomy, człowiek bardzo dobrze obeznany z zasadami obowiązującymi w przestrzeni medialno-rozrywkowej, że wszelkie telewizyjne produkcje, typu „Masz talent”, „Top Model”, czy „You Can Dance”, zorganizowane są zasadniczo nie na takiej zasadzie, że szuka się najlepszego z dobrych, a następnie się go promuje. Ale że głównym celem jest zaplanowanie tej godziny czy dwóch w taki sposób, by osiągnięty wynik spowodował wzrost liczby oglądających przy następnej okazji.

W związku z tym, bardzo często się zdarza, że decyzją jury, owszem, od czasu do czasu do następnej rundy przejdzie ktoś bardziej wybitny, tyle że o owym awansie nie decyduje sama tylko wybitność. A to z tej prostej mianowicie przyczyny, że sama wybitność w dzisiejszych czasach nikomu nie jest do niczego potrzebna. Z punktu widzenia tak zwanej „oglądalności”, wybitność ma znaczenie drugorzędne, a niewykluczone, że wręcz trzeciorzędne. To, co się liczy przede wszystkim, to kolor i ten jeden wyraźny przekaz: że jest zabawa.

Ważne jest show

To stąd właśnie, od czasu do czasu dochodzi do sytuacji, kiedy wykonawca naprawdę zdolny przegrywa z jakimś nieudacznikiem czy nudziarzem, bo okazało się, że nieudacznik i nudziarz, decyzją specjalistów od wspomnianej „oglądalności”, daje większe szanse na przyciągnięcie publiczności, choćby przez to, że wieść pójdzie po całej Polsce, że oto wydarzył się skandal, bo jakaś oferma doszła do finału. Lub, na przykład, że skandalu wprawdzie nie było, ale za to ta biedna dziewczyna, która była tak okropnie beznadziejna, ale za to tak pięknie się pobeczała, otrzymała swoją drugą szansę i może tym razem pójdzie jej lepiej.

Dobór uczestników kolejnych etapów owych konkursów może też w ogóle pomijać ocenę merytoryczną, a więc to, czy ktoś był dobry, czy nie. Może się okazać, jak twierdzi mój znajomy, że jedynym kryterium było zaledwie to, czy ktoś się dobrze komponuje na niebieskim tle, lub – i to jest tak zwany czynnik ludzki – czy jest gruby, czy chudy, stary czy młody, ładny lub brzydki, bo skoro mamy już dwóch grubych, to niech teraz będzie jeden chudy, no i może jeden brzydki, tak by Kuba Wojewódzki mógł tę brzydotę po chamsku skomentować i wywołać tym komentarzem powszechny szok. A zatem, tak czy inaczej, podstawowym kryterium jest to, czy uda się stworzyć show, który przy następnej okazji zwiększy liczbę widzów, a więc zapewni wzrost realnych dochodów firmy. Pod jakimkolwiek pretekstem.

"Talib filozof" od emocji

Przypomniałem sobie o tym wszystkim niedawno przy okazji dyskusji na temat roli Tomasza Terlikowskiego, jaką od lat pełni on w publicznej ofercie polskiego mainstreamu, kiedyś eksponując się tam jako tak zwany „talib”, a dziś jako „talib filozof”. Teza moja jest taka, że Terlikowski swoje miejsce w przestrzeni publicznej zawdzięcza jednej i tylko jednej intencji. Tej mianowicie, by właśnie owo miejsce zagwarantowało publiczności odpowiednią porcję emocji na najniższym poziomie. Wejdzie więc Terlikowski na scenę, powie coś z punktu widzenia popularnych oczekiwań, szokującego, a jednocześnie tak naprawdę zupełnie standardowego, i w ten sposób, z jednej strony, uda się zachować umysłowe status quo społeczeństwa, a z drugiej, stworzy wrażenie jakiejś niby debaty.

Jest to zresztą zjawisko, które możemy zaobserwować nie tylko w przypadku Terlikowskiego, ale niemal na każdym innym przykładzie. Właściciele mediów stworzyli dla siebie pewien typ oferty i ostatnią rzeczą, na której im zależało, była jej jakość i poziom merytoryczny. Od początku do końca, jedynym praktycznie celem było to, by się na tym dało zarobić. A jeśli w przypadku Terlikowskiego mamy sytuację szczególną, to tylko przez to, że on, niemal od samego swojego debiutu na publicznej scenie, realizuje jedną, świętą zasadę: wzbudzać kontrowersje.

Lubimy piosenki, które znamy

Pamiętamy być może scenę z filmu „Rejs”, kiedy to Zdzisław Maklakiewicz mówi, że on lubi tylko te piosenki, które już zna. A ja uważam, że to jest myśl wręcz podstawowa dla zrozumienia systemu, w jakim operują polskie media. One doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to, co przed wielu już laty powiedział Maklakiewicz to standard. Przeciętny obywatel nie potrzebuje żadnych niespodzianek. On chce dostać dokładnie to, na co czekał. A więc rolą mediów jest najpierw sprawić, by czekał na to, na co ma czekać, następnie sprawdzić, czy faktycznie czeka na to, na co czekać ma, i wreszcie mu to dać.

Gdy chodzi o Terlikowskiego, swego czasu było tak, że wykształcony odbiorca mediów od lewej do prawej przyglądał się bieżącym wydarzeniom. Usłyszał, że do Sejmu dostał się jeden homoseksualista i jeden transwestyta, zawołał: „Ho, ho! Ciekawe, co ma na ten temat do powiedzenia ten talib Terlikowski”... i nie mija pół dnia, jak przed kamerą zasiada Terlikowski i mówi dokładnie to, czego ów wykształcony obywatel po nim oczekuje, a więc że pederastów i transwestytów trzeba leczyć. Tak było kiedyś. Dziś, kiedy kwestia homoseksualzmu, czy szerzej LGBT stała się passe, Terlikowski postanowił się przebranżowić i zamiast walić kijem po kratach klatek z antyklerykałami, skierować się ku klatkom ze swoimi dotychczasowymi fanami. Słyszymy więc, że Jan Paweł II krył pedofili, czy – ledwo co wczoraj – że ksiądz Blachnicki został zamordowany przez komunistyczne służby. I na to przybiega Terlikowski - z jednej strony ogłasza, że sprawy kardynała Wojtyły nie wolno zamiatać pod dywan, z drugiej, żeby może tak od razu nie wyskakiwać z tym morderstwem, bo tak naprawdę niczego nikomu nie udowodniono. Publiczność kipi z ekscytacji, a sam Terlikowski wraca do domu, zadowolony, że dał świadectwo, a my już wiemy, że układając się wieczorem do snu, będziemy przeżywać dzień z paroma solidnymi intelektualnymi przygodami.

I tak się dzieje praktycznie zawsze. Czy do udziału w dyskusji na dowolny temat poproszony jest katolik Terlikowski, czy też posłanka Wanda Nowicka, były polityk Stefan Niesiołowski, aktor Maciej Stuhr, czy były muzyk Zbigniew Hołdys – cel jest zawsze ten sam. Każdy z nich ma powiedzieć dokładnie to, co mówił poprzednim razem i co się tak dobrze sprawdziło. A niechby którykolwiek z nich spróbował wykonać coś kompletnie nieprzewidywalnego. Niech go ręka boska broni. W końcu nie po to sztab ludzi mądrych i przebiegłych z takim trudem stworzył dla tych, którzy im płacą, odpowiedni publiczny wizerunek, by ktoś coś w tym garnku nagle zaczął mieszać. Ludzie życzą sobie piosenek, które już znają i właśnie takie piosenki mają być im grane. Koniec. Kropka.

Nie o własne cele tu chodzi

Z tego właśnie powodu uważam, że osoby, które w jakikolwiek sposób reprezentują nasze pragnienia i aspiracje, i prezentują je publicznie, powinni jak ognia się wystrzegać tego, że zostaną przez naszych wrogów zaszufladkowani, a następnie już tylko – metodą kija i marchewki – wykorzystywani do realizacji, w żaden sposób nie swoich, ale jak najbardziej cudzych, planów. Naszym pierwszym zadaniem powinno być, jeśli ktoś nas o to poprosi, prezentowanie naszych opinii i poglądów tak, jak to robią ludzie wolni i suwerenni, a więc bez oglądania się na to, czego i kto od nas oczekuje. Oczywiście, pierwszym rezultatem takiej postawy będzie to, że tamci zrezygnują z naszych usług. Bo nie po to zdecydowali się na program na żywo, by ponosić tej transmisji przykre konsekwencje. Ja świetnie wiem, że jeśli red. Robert Mazurek zaprosi do studia kogoś kompletnie świeżego, by ten wszystkim opowiedział o tym, co sądzi na któryś z już dawno omówionych tematów, a ten, zamiast realizować zamówienie, powie, że on bardzo przeprasza, ale dziś chciałby powiedzieć, czego na ten temat dotychczas jeszcze nie powiedziano, to tego typu zachowanie skończy się dla niego bardzo marnie.

Podobnie wspomniany Terlikowski. Jeśli któregoś dnia posadzą go naprzeciwko księdza Sowy, a on zamiast powtarzać swoje banały i jednocześnie zwracać się do Sowy per „Kaziku”, powie, że za to, co ksiądz robi, będzie się palił w piekle, to też korzyść dla sprawy będzie o wiele większa, niż powtarzanie, że grzechem jest pedalstwo, a nie zaparcie się krzyża, czy że z tym krzyżem to już może lepiej nie przesadzać. No ale Terlikowskiego to w ogóle nie interesuje. On w życiu nie wygłosi czegoś, co by mu uniemożliwiło zabieranie publicznie głosu na każdy dowolny temat. Podobnie choćby i taki dajmy na to poseł Kowalski. Kiedy Monice Olejnik strzeli coś do głowy, by go zaprosić do swojej „Kropki nad i”, a on, zamiast zacząć nawalać w Tuska, powie jej, że właśnie wysłuchał na youtubie bardzo ładnej piosenki pod tytułem „Jesień idzie” i gdyby umiał ładnie śpiewać to by ją zaśpiewał i zadedykował pani Monice, to ta, widząc te pieniądze, które jej uciekają z torebki, dostałaby szału. Możliwe, że i dosłownie. A wtedy on by zadał kolejne pytanie: czy ona słyszała, jak tę piosenkę śmiesznie przerobił artysta Andrus. No i wtedy program by się gwałtownie skończył.

Ktoś powie, że ja sobie stroję żarty. Przede wszystkim, wcale nie. Jestem dziś, jak zwykle zresztą, jak najbardziej poważny. A poza tym, nawet jeżeli, to nic mnie to nie obchodzi. Ostatnio bowiem mam wrażenie, że strojenie sobie żartów weszło w modę. A ja tak do końca odstawać nie mam ochoty.

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl