Już na początku wyścigu ukształtowała się grupa, która nadawała ton rywalizacji. Znajdowały się w niej Pauline Ferrand-Prevot, Gunn-Rita Dahle Flesjaa, Emily Batty oraz dwie zawodniczki Kross Racing Team: Maja Włoszczowska oraz Jolanda Neff.
Mocne tempo nadawały głównie Neff i Prevot, co chwilę próbując uzyskać przewagę nad rywalkami, jednak bez powodzenia. Z tyłu grupy poczynania koleżanek śledziła Włoszczowska.
- Pierwsza połowa wyścigu nie zapowiadała tego, ja też nie czułam się w takiej formie, żeby walczyć o zwycięstwo. Chciałam po prostu dać z siebie wszystko. Wyścig był długi i trzeba było mądrze rozłożyć siły. Dziewczyny z przodu trochę się czarowały co pozwoliło mi szybko do nich podskoczyć. Wolałam jechać swoim tempem, dlatego czasem trochę zostawałam za prowadzącymi - tłumaczyła Polka.
W połowie przedostatniej rundy mistrzyni Polski zdecydowała się na atak, notując na wjeździe na ostatnie okrążenie pięć sekund przewagi nad Batty. W pogoń ruszyła Neff i Batty, osłabła Prevot. W grze pozostały obie zawodniczki polskiej ekipy i Batty.
- W drugiej części wyścigi wiedziałam, że trzeba spróbować to wygrać. Wykorzystałam najdłuższy podjazd na trasie, tam zaatakowałam i zyskałam kilka sekund przewagi. Potem nie było chwil na wytchnienie i nie chciałam popełnić błędu - wyjaśniła Włoszczowska.
Ostatni podjazd Maja wjechała z zapasem ośmiu sekund nad koleżanką z ekipy i dziesięciu sekund nad Batty. Kanadyjka przyspieszyła i w połowie podjazdu miała tylko osiem sekund straty. Włoszczowska utrzymała tempo do końca i zwyciężyła ponownie w Pucharze Świata po sześciu latach przerwy.
- Val di Sole kolejny raz okazało się dla mnie szczęśliwe, już kiedyś wygrałam tutaj Puchar Świata. Sama nie mogę uwierzyć, że dojechałam pierwsza do mety - cieszyła się medalistka olimpijska.
Za tydzień kolejna runda Pucharu Świata, w Andorze.
Za informacją prasową
Maja Włoszczowska: W głowie siedzą mi mistrzostwa świata i walka o tęczową koszulkę