Trudno bowiem wyobrazić sobie lepszy moment na głęboką reformę służb specjalnych, a przynajmniej systemu nadzoru nad nimi, niż obecny. Tak się bowiem złożyło, że nikt nie ma interesu w obronie status quo. A wszyscy mają motywację do poparcia zmian.
Opozycja - zarówno ta lewicowa, jak i ta pisowska - która jak każda opozycja boi się niezgodnego z prawem używania tych wrażliwych w demokracji narzędzi specjalnych. I sam premier, który nigdy się tajemną wiedzą nie ekscytował i zachowywał do niej, przynajmniej publicznie, zdrowy dystans.
Na dodatek jesteśmy po kilku wstrząsach, które wszystkim chyba unaoczniły potrzebę jakiegoś nowego otwarcia w tej dziedzinie. Suma politycznych wektorów tym razem się składa, a nie znosi, i aż prowokuje, by zawołać: "zróbmy to teraz, zróbmy to razem". Spróbujmy sprawić, by atmosfera podejrzeń i strachu przed nieuzasadnionymi podsłuchami zniknęła z polskiego życia publicznego.
Mamy kryzys zaufania do służb specjalnych. I niewielu chętnych do obrony status quo. To dobry moment, by premier zaproponował reformę
Sprawmy, by nasze państwo dzięki przejrzystej, demokratycznej kontroli nad służbami stało się silniejsze. Po dziwacznych działaniach SLD w tym obszarze, po podejrzeniach wobec PiS, po ostatnich oskarżeniach w stosunku do PO o podsłuchiwanie dziennikarzy mamy bowiem klimat narastającego niezadowolenia z jakości naszych agend specjalnych. A przede wszystkim z tego, jak są one kontrolowane.
Kiedy, jak nie teraz, wszystkie siły polityczne powinny zdobyć się na refleksję nad umocowaniem kogoś w rodzaju koordynatora do spraw służb specjalnych, kogoś, kto w imieniu szefa rządu powinien patrzeć funkcjonariuszom na ręce? Kiedy, jak nie dzisiaj, powinniśmy przemyśleć skuteczność działania sejmowej komisji nadzorującej służby? Rozważyć zwiększenie jej uprawnień. I w którym momencie, jak nie teraz, mamy zastanawiać się, czy tych służb nie jest za dużo?
To wielkie wyzwanie i nie wierzę, by jedna partia czy jedna koalicja potrafiły z tematem się uporać, zdobyć zaufanie pozostałych. To da się zrobić tylko w sytuacji, gdy podjęta zostanie poważna próba zbudowania konsensusu ponadpartyjnego, ustalenia zasad, które będą dzisiaj podżyrowane przez wszystkich, a potem, po ewentualnej zmianie władzy, nadal przestrzegane.
I to się da zrobić tylko w chwili, kiedy kompromitacja dotychczasowego modelu jest świeża i motywuje do reform. I po trzecie, to może zainicjować tylko ten silniejszy, ten, kto dziś ma władzę. A więc premier Donald Tusk. Złożona teraz poważna oferta i podjęcie próby poważnej reformy miałyby jeszcze jedną, dziś może niedostrzegalną zaletę: gdy politycy PO sami znajdą się w opozycji, stworzone dziś narzędzia dadzą im trochę więcej poczucia bezpieczeństwa.