Samochód ruszył, po chwili stanął. Zabaczyłem, że pasażer, wymachując rękami, się awanturuje. Podszedłem, pokazałem Shukratowi, że to po mnie przyjechał. Wyjaśniłem siwowłosemu, że wziął mój samochód. Siwowłosy uprzejmie mnie przeprosił, po czym w kierunku Shukrata bluzgnął, co sądzi o przyjeżdżających do pracy spoza naszego kręgu kulturowego ludziach, o innych niż nasz kolorze skóry. Dobrze, że Shukrat nic z tego nie zrozumiał, bo pewnie by się poczuł jeszcze mniej komfortowo, a tak istnieje szansa, że pomyślał, iż ten wykształcony, kulturalny pan z wielkiego miasta był po prostu zdenerwowany z jakichś tam powodów, a nie okazał się zwykłym dość wulgarnym ksenofobem.
250 tysięcy, czy 300 - co za różnica?
Od tygodnia można odnieść wrażenie, że spindoktorzy Koalicji Obywatelskiej doszli do wniosku, iż ich wykształceni, wielkomiejscy wyborcy są jednak hardkorowymi ksenofobami – zupełnie jak pan spod Europejskiego. I że hardkorowym, ksenofobicznym przekazem trafią wprost do ich serc.
To, że to odkryli, to jednak coś nowego, bo to, że mają ich za ludzi niezbyt ogarniętych, wiadomo już od dość dawna. Donald Tusk potrafi jednego dnia w Polsat News pokrzykiwać o 250 tys. wpuszczonych przez PiS migrantach z Azji i Afryki, a następnego dnia na wiecu zwiększać tę liczbę do tysięcy trzystu. Pięćdziesiąt tysięcy w tę, pięćdziesiąt tysięcy w tamtą – właściwie żadna różnica, skoro i jedna i druga liczba z rzeczywistością nie ma zbyt wiele wspólnego. Ważne, że wyborcy Platformy nie widzą różnicy pomiędzy wizą (która uprawnia do wjazdu do Polski) a pozwoleniem na pracę (które do wjazdu do Polski nie uprawnia, daje jedynie możliwość ubiegania się o wizę, która do wjazdu do Polski uprawnia). Nie widzą, bo przecież o tych migrantach to musi być prawda, bo ostatnio jak jechali Boltem albo Uberem, to wiózł ich jakiś Shukrat, który nie mówi po polsku, ma dziwny kolor skóry i pewnie je koty, albo robi coś jeszcze gorszego.
Czarna lista za brak udziału w referendum
Po imprezie z okazji 75-lecia „Gazety Wrocławskiej” wylądowaliśmy z trzema kolegami w ogródku staromiejskiej knajpy. Obok siedziała dość głośna grupa ludzi, którzy bardzo przeżywali nadchodzące wybory. Jedna pani bała się, że gdy nie weźmie karty referendalnej, to na pewno trafi na czarną listę i jej zawodowa przyszłość będzie zagrożona. Naukowa – jak wynikało z kontekstu. Jej kolega, który – jak wcześniej usłyszeliśmy – zwykle pije wino, a tym razem piwo, profesor, sądząc po opowieści o habilitacji, ubolewał, że nie dostał odznaczenia. W związku z rocznicą instytutu, wniosków poszło dwadzieścia pięć, a odznaczeń przyszło piętnaście i jego pominięto.
– Ale wziąłbyś odznaczenie od [w tym miejscu w dość przedszkolny sposób zmodyfikowane nazwisko głowy państwa] – zapytała zaniepokojona swoją zawodową przyszłością koleżanka.
– Nie, ale wtedy mógłbym odmówić – odpowiedział profesor.
Drodzy Państwo, nie ma się czego bać, PiS nie zrobi czarnych list niegłosujących w referendum, gdyż jest zajęty przywożeniem migrantów, po 50 tys. dziennie.
