Putin rozjechał czołgiem polityki historycznej polską husarię” - takim wdzięcznym bon motem skwitował polskie kłopoty Paweł Wroński, komentator „Gazety Wyborczej”. Uderza tu od razu brak logiki. Lata całe „Wyborcza” użyczała swoich łamów ludziom twierdzącym, że polityka historyczna to z zasady coś złego. Nagannego i zbędnego. Teraz nagle okazuje się, że trzeba ją mieć, tyle że skuteczną. Rosyjski czołg jest w tym ujęciu kwitowany ledwie skrywanym podziwem. To jak to jest? Warto prowadzić politykę historyczną, czy nie warto?
Ale idźmy dalej. Opis Wrońskiego kojarzący się z opisem kampanii wrześniowej (choć tam kawaleria zamiast husarii) nie jest prawdziwy. Oczywiście nie ma co ataków Putina lekceważyć. One mogą być punktowo groźne. I oczywiście, wciąż ponosimy takie czy inne porażki, nawet i bez udziału rosyjskiego prezydenta. Ostatnio choćby wystąpienie Nancy Pelosi, demokratycznej spiker Izby Reprezentantów USA, która przyjechała do Auschwitz po to, aby w nim nie wymienić Polaków jako ofiar tego potwornego miejsca. A obóz powstał po to, aby zabijać i męczyć właśnie Polaków. Żydów, polskich obywateli także, ale Zagłada przyszła potem.
Natomiast konkluzja o zwycięskim czołgu jest metaforą na wyrost. Komentator polskiej gazety nie wie albo udaje, że nie wie, iż doznaliśmy przy okazji tej awantury wielu przyjaznych gestów nawet i ze strony środowisk żydowskich. Z przyjazdem Rolanda Laudera, szefa Światowego Kongresu Żydów, do Polski, z pominięciem imprezy jerozolimskiej. Nie wie (lub udaje), że nie ponieśliśmy klęski w wojnie na narracje. Ta putinowska, skądinąd zbyt antyzachodnia i miejscami godząca także w poprawności innych krajów, nie została przyjęta. Nie znaczy to, że mamy czuć się komfortowo. Ale wymyślanie polskich klęsk to chyba nie zadanie dla Polaka.
Naturalnie Wroński rozdziela te kwestie. Mniema, że zadaje cios znienawidzonej władzy, a nie Polsce. Ale przy okazji wymyśla porażkę wszystkich Polaków. To naprawdę jest działanie na rzecz wspólnoty?
Natrząsanie się z polskiej domniemanej nieskuteczności to zarazem wytwarzanie odruchu braku solidarności
No i ta nieskrywana satysfakcja. Przywalili im! Już to pisałem, ale powtórzę: w warunkach realnej dyktatury sanacji, kiedy opozycjonistów sadzano czasem do więzienia, politycy i dziennikarze wrodzy rządzącej ekipie umieli te rzeczy oddzielić.
PiS wiele rzeczy robi źle, nagina prawo, unika, jak może demokratycznej kontroli, a jednak w takich kwestiach powinno być wspierane. Praktycznie bezwarunkowo, nawet jeśli w niemądrym zaślepieniu samo nie umie o to wsparcie odpowiednio poprosić (niezwołanie RBN). Bo są rzeczy ważniejsze niż czyjeś ambicje czy nawet cząstkowe polityczne racje w innych kwestiach.
Skądinąd seans rozliczania „pisowskich błędów” to pokaz ignorancji pomieszanej z manipulacją. I to już niestety dotyczy nie tylko dziennikarzy. Słyszałem Tomasza Siemoniaka uznającego, że prezydent do Izraela nie powinien jechać. I słyszałem jego kandydatkę do prezydentury Małgorzatę Kidawę-Błońską uznającą nieobecność w Jerozolimie za błąd. Obóz opozycyjny nie musi być monolitem, ale skoro sam ze sobą nie umie uzgodnić tak fundamentalnych opinii, jak może rozliczać innych z dyplomatycznych błędów.
Radek Sikorski tęsknie wzdycha do atmosfery resetu w relacjach z Rosją z lat 2009-2010, a inni politycy PO oskarżają PiS, że nie umie organizować w Europie skutecznego antyrosyjskiego frontu. To czego tak naprawdę chcieliście przez ostatnią dekadę? Czego chciał polityk proponujący wprowadzanie Rosji do… NATO? Niemal jednym tchem potraficie oskarżać prawicę o zbytnią buńczuczność w relacjach z Rosją i o knowania z Kremlem.
Ja się zgadzam, że popełniano błędy, niekoniecznie zresztą w grach z Putinem. Trzeba przypominać, że ustawa o IPN była niefortunnym falstartem niepotrzebnie antagonizującym część środowisk żydowskich. Ale naprawdę jesteśmy pewni, że bez tej ustawy Putin nie dogadałby się z Izraelem? Z dziesiątków powodów, które już kiedyś tu wymieniałem: od geopolitycznych interesów na Bliskim Wschodzie do znaczenia Żydów rosyjskich jako elektoratu Netanjahu.
Natrząsanie się z polskiej domniemanej nieskuteczności to zarazem wytwarzanie odruchu braku solidarności. Jeśli co drugi polski polityk czy komentator związany z opozycją, zaczyna od piętnowania Dudy, Morawieckiego, Kaczyńskiego, Putin z nieprzychylną nam częścią środowisk żydowskich mają ułatwione zadanie. I tak nie osiągają na razie swoich celów. Ale właściwie mimo a nie dzięki wysiłkom wielu Polaków.
Mógłbym wskazać polityków czy komentatorów spoza PiS, którzy umieli się w tych ostatnich tygodniach zachować przyzwoicie, ale nie chcę im szkodzić w ich własnych bańkach, że użyję modnego ostatnio słowa. Powtórzę: Polska klęski nie poniosła, ba, otrzymała wsparcie amerykańskiej dyplomacji, naciskającej, aby pozwolić Dudzie mówić. Nie na tyle skuteczne były te interwencje, aby przełamać chwilową rosyjską-izraelską wspólnotę interesów, ale warto je odnotować. Pojmując równocześnie, jak trudnym, bo obdarzonym w pewnych kręgach różnymi immunitetami, partnerem jest Izrael. Ale to Waszyngton wytargował nam kiedyś korzystną deklarację premierów Netanjahu i Morawieckiego zrównującą antypolonizm z antysemityzmem.
Nie oznacza, że nie należy polskiej polityki zagranicznej, dyplomacji, także tej miękkiej, historycznej, monitorować, zmieniać, poddawać presji. Ale kiedy w rękach polskich graczy pojawia się łom przeciw swoim, kończy się jakakolwiek rozmowa. I kończy się polski interes.
Przypomnijcie sobie Wincentego Witosa. On odróżniał polską władzę, która go pobiła i poniżyła, od polskiego państwa. Dlaczego wy tak nie umiecie?