Haga, Holandia
W Europie coraz częściej mówi się o młodych ludziach, których można określić jako "przegranych radykałów" - pisze holenderski publicysta i wykładowca prof. Ian Buruma.
Ten znany autor wielu artykułów i książek poświęconych przemianom współczesnego świata w swoim ostatnim tekście skupił się na zbrodni, jakiej w Norwegii dokonał Anders Breivik. I postawił odważną tezę, że bardzo trudno jest dokonać rozdziału między zamordowaniem ponad 80 osób a poglądami głoszonymi przez skrajnie prawicowych polityków zdobywających coraz większe poparcie w krajach europejskich. Wprawdzie najbardziej znany z nich, Holender Geert Wilders natychmiast odciął się od morderstw dokonanych przez Breivika, ale Buruma podkreśla, że napisana przez Norwega "Europejska deklaracja niepodległości" jest w wielu miejscach podobna do postulatów stawianych przez Wildersa. I przypomina, że inny skrajnie prawicowy polityk, Włoch Francesco Speroni z Ligi Północnej (która wchodzi w skład koalicji tworzącej rząd Silvia Berlusconiego) bronił Breivika, twierdząc, że "głosi on idee obrony zachodniej cywilizacji".
Buruma zaznacza, że zbrodni Breivika nie można porównywać do częstych w USA sytuacji, gdy ktoś nagle na ulicy czy w miejscu publicznym otwiera ogień, zabijając kilka, kilkanaście osób, a potem siebie. Takie działania mają wiele wspólnego z nihilizmem, natomiast Norweg miał plan, który skrupulatnie realizował. Niemiecki pisarz Hans Magnus Enzensberger takie osoby zdefiniował jako "przegranych radykałów". Są to osoby, którym brakuje wysokiej samooceny, boli ich brak zainteresowania światem ich poczynaniami i decydują się dokonać zbrodni, by zwrócić na siebie uwagę. Dla takich osób wystarczy impuls, aby sięgnąć po broń. Buruma uważa, że takim impulsem mogły być postulaty proponowane m.in. przez Wildersa. Nie sam fakt wezwania do zastanowienia się nad miejscem muzułmanów w Europie. Bardziej ton, jakim o tym temacie się mówi. "Teksty i wypowiedzi takich polityków były na tyle histeryczne i podszyte nienawiścią, że mogły tak niezrównoważone osoby jak Breivik skłonić do zbrodni. Niestety, interpretacja tych słów, jakiej dokonał Breivik, była w pewien sposób racjonalna" - zaznacza publicysta.
Bejrut, Liban
Arabska ściana płaczu wreszcie się zawaliła - pisze publicysta Adil Awadh na łamach libańskiego "Daily Star".
Awadh nie ma wątpliwości, co będzie robił w 2030 r. - będzie celebrował w Tunezji kolejną rocznicę rozpoczęcia obalania dyktatur w świecie arabskim. "Tak jak Lech Wałęsa pchnął klocek domina w 20. rocznicę obchodów obalenia muru berlińskiego, tak samo ja wraz z tańczącym tłumem będę w Tunisie cieszył się z tego, że 20 lat temu udało się obalić rządzący tu reżim" - zaznacza. Publicysta podkreśla jednak, że o ile rewolucje w kolejnych arabskich krajach przypominają to, co się wydarzyło w Europie Środkowej w 1989 r., to już ciąg dalszy tych zrywów nie musi przebiegać podobnie. Z kilku powodów. Najważniejszy to motywacja. W Polsce i innych krajach regionu konflikt miał podłoże ideologiczne - trzymające władzę reżimy miały rodowód komunistyczny, z kolei opozycja opowiadała się za demokracją w rozumieniu zachodnim. W Afryce Północnej zrywy podłoża ideologicznego nie mają - miały one po prostu doprowadzić do obalenia ekip rządzących, które nie umiały dobrze zarządzać krajem.
Agaton Koziński
Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie http://prasa24.pl