- W ciągu dwóch tygodni dowiemy się czy wprowadzone przez rząd restrykcje dadzą efekt w postaci zmniejszenia liczby zakażeń no i uspokojenia sytuacji w coraz bardziej zatkanych szpitalach - mówi profesor Krzysztof Simon. I powtarza: chorych nie ma już gdzie leczyć. W szpitalach brakuje łóżek, ale przede wszystkim personelu. Lekarze i pielęgniarki już teraz pracują niemal bez przerwy. Kolejnymi pacjentami zwyczajnie nie ma już kto się zająć.
- Urzędnicy wyliczają ile mamy wolnych łóżek. Nie rozumieją, że wolne łóżko w ich rejestrach nie oznacza wcale, że może nim zostać położony pacjent. Czasem w trzyosobowej sali muszę położyć jednego pacjenta, by nie zakaził innych. A karetka co chwilę przywozi kolejną osobę i jest awantura, że nie chce się jej przyjąć - opowiada.
- Służba zdrowia jest przyparta do muru. Żeby przyjąć chorych z koronawirusem musimy wypisywać do domu część ludzi chorych na inne choroby. A miejsc i tak zaczyna brakować. To jest tragedia - rozkłada ręce Simon.
- Rząd całkowicie przespał ostatnie miesiące - stwierdza ordynator. - Przegapili kilka miesięcy względnego spokoju. Marnowali czas na opowiadanie, że wirus jest pokonany, na polityczne targi i walkę z LGBT. Zamiast szykować szpitale i zatrudniać lekarzy i pielęgniarki - podkreśla Simon. Gdzie można było ich znaleźć? Choćby w innych krajach, gdzie płace są dużo niższe niż w Polsce. Na przykład za wschodnią granicą. - A gdzie są kontenerowe szpitale, które można było zbudować? Jeden, ten w Bolesławcu, ma wystarczyć dla wszystkich - pyta profesor.
Profesor chwali reakcję rządu na drugą falę zakażeń, ale uważa ją za spóźnioną. - Dobrze, że wycofano się z tych klubów, wesel. To było jakieś szaleństwo. To właśnie tam pojawiały się nowe ogniska - tłumaczy.
Co będzie dalej? - Nikt nie wie. Wszystkie analizy to tylko spekulacje - mówi Simon. I powtarza, że najbliższe dwa tygodnie pokażą czy wprowadzone na nowo obostrzenia przyniosą efekt, czy chorych nadal będzie przybywało w lawinowym tempie. Bo oba scenariusze są możliwe.
To ważne!
