Spis treści
Obecności policjantów w szpitalu wymagały procedury. Holenderska rodzina jest ścigana przez wymiar sprawiedliwości swojego kraju Europejskim Nakazem Aresztowania, a mała Olivia została wpisana do systemu SIS (Schengen Information System), informującym o porwanych dzieciach.
Lekarz w Holandii? Jest jak Bóg
Kłopoty młodych Holendrów zaczęły się zupełnie niewinnie. Ich córeczka miała zwykłe zatwardzenie. Poszli więc z dzieckiem do lekarza w swoim mieście Apeldoorn. Medyk zalecił dziecku lewatywę i łagodne środki przeczyszczające. – Nicole miała początkowo wątpliwości, co do inwazyjności tej metody, ale w końcu poszła za wskazaniami lekarza. Siostra wcześniej studiowała medycynę i w konsultacji z doktorem dobrała rodzaj lewatywy, która musiała być zrobiona z najlepszych, najdelikatniejszych materiałów, aby same zabiegi były jak najmniej dokuczliwe dla Olivii – wspomina Daniel, brat Nicole, który wraz z babcią dziecka również przyjechał do Polski. Dodatkowo mama Olivii była szkolona w szpitalu, jak używać lewatywy i musiała dojść do wprawy pod okiem lekarza i pielęgniarek zanim zdecydowała się na samodzielne stosowanie kuracji.
Jednak same zabiegi, choć przynosiły ulgę, nie rozwiązywały problemu. Rodzice martwili się, że ich córka nie może chodzić do przedszkola, nawiązywać kontaktu z innymi dziećmi. Pojechali więc na konsultację do większej kliniki w Utrechcie. Tamtejszy gastrolog, potwierdził prawidłowość dotychczasowych zabiegów, zalecił stopniowe odstawianie lewatyw i stosowanie delikatnych środków farmaceutycznych, a także dalszą obserwację medyczną dziecka.
- Jednak wkrótce specjalista poszedł na urlop i zastąpiła go lekarka, będąca akurat na dyżurze, która nie była gastrologiem. Wydała jednak polecenie natychmiastowego przerwania dotychczasowej kuracji – mówi Daniel. Zaskoczeni rodzice zastosowali się do jej poleceń, a wkrótce potem dziecko poczuło się gorzej. – Olivia łapała się za brzuszek i dawała znać, że ją boli. Po prostu cierpiała. Siostra poprosiła wówczas, będących na dyżurze lekarzy i pielęgniarki, by coś zrobili. Usłyszała jednak, że dziecko nie cierpi, bo przecież wiele dzieci płacze, mówiąc „aj, aaj” – opowiadają Daniel i babcia Oliwii.

Nicole postanowiła więc wrócić, choć częściowo, do zaleceń lekarza specjalisty. Wówczas spotkała się jednak z ostrą reakcją lekarki. – Pani doktor oświadczyła, że jeśli Nicole nie chce stosować się w pełni do jej wskazań, to w takim razie ich współpraca zostaje zakończona. Moja siostra opuściła więc szpital wraz z dzieckiem i wróciła do domu – mówi Daniel. Rodzina Olivii tłumaczy przy tym mentalność Holendrów: – Lekarz jest u nas jak Bóg. Jeśli coś zadecyduje, nikt spoza personelu medycznego nie ma prawa z nim dyskutować. Nicole nie bardzo chciała się na to zgodzić, widząc, że jej dziecko cierpi.
Zespół Munchausena – diagnoza w godzinę
Wkrótce okazało się, że lekarka, która zmieniła postanowienia swoich kolegów, miała ścisłe kontakty z organizacjami socjalnymi zajmującymi się śledzeniem nadużyć wobec dzieci. Wśród nich jest Veilig Thuis (VT), co znaczy „Bezpieczny dom”. Jak przypuszcza rodzina dziecka, po konsultacji lekarzy z kliniki z lekarzami VT, pojawiła się teza, że Nicole jest obciążona tzw. przeniesionym zespołem Munchausena [tj, zaburzeniami osobowości, które mogą prowadzić do podtruwania lub wmawiania swojemu dziecku choroby, by zwrócić na siebie uwagę – przyp. sc]. Wkrótce też przedstawiciele VT odwiedzili mieszkanie Nicole i Jaspera. – Byłam przy tym. Przyszedł lekarz, pielęgniarka i pracownik socjalny – mówi babcia Olivii. – Byli bardzo mili, poruszyli też sprawy wcześniejszej różnicy zdań z lekarką i zasugerowali, że dziecko dobrze byłoby oddać na badania, ale tym razem do szpitala w Amsterdamie. Jak powiedział lekarz z tej delegacji: „Gdyby to było moje dziecko, właśnie tam bym je zbadał” – opisuje spotkanie z przedstawicielami VT babcia Olivii.
Nicole przystała na tę sugestię, uznając, że w stolicy muszą mieć najlepszych specjalistów. Jednak kilka dni po wizycie ludzi z VT, rodzice odebrali od nich kolejną informację. Babcia Olivii wspomina: – Powiedzieli, że musimy znowu porozmawiać, bo odkryli bardzo niepojące rzeczy w naszej dokumentacji medycznej.
Okazało się, że służby socjalne zaniepokoił rozmiar tejże dokumentacji, a dokładnie bardzo częste wizyty u lekarza Nicole, gdy była jeszcze niepełnoletnia. Rodzina tłumaczyła, że od lat borykają się z chorobą genetyczną płuc, dlatego Nicole musiała się systematycznie badać, ponadto uprawiała sporty ekstremalne, m.in. ultramaratony, co również wiązało się z częstymi badaniami. – W odpowiedzi usłyszałam, że i ja, i moja córka Nicole cierpimy na przeniesiony zespół Munchausena. To przecież rzadka choroba, ciężka do wykrycia, a oni, nie będąc specjalistami wykryli ją u dwóch osób naraz podczas półtoragodzinnej rozmowy i przejrzeniu kartoteki medycznej. Swoją diagnozę postawili bez żadnych wątpliwości – mówi wciąż zaskoczona kobieta.
Prawnicy holenderskiej rodziny: nie macie z nimi szans
W tym momencie dotychczasowa sugestia, by udać się z dzieckiem na badania do Amsterdamu przerodziła się w natychmiastowe wezwanie. Nicole pytała, po co brać dziecko na kolejne badania, skoro wcześniejsze objawy ustępują i Olivia czuje się już o wiele lepiej. – Dziś to były zaparcia, jutro przyjdzie pani z innymi chorobami córki – usłyszała od lekarza w odpowiedzi. Jak twierdzi rodzina, w tym momencie lekarze przestali interesować się dzieckiem, a bardziej zajęli się matką dziecka, która rzekomo miała je leczyć z wymyślonych chorób.

- W piątek wieczorem dostaliśmy maila, że w poniedziałek Nicole z córką mają się stawić w szpitalu. Lekarze mieli sprawdzić, jak dziecko będzie się zachowywać bez presji ze strony matki. W mailu zaznaczono również wszystkie warunki pobytu, jakie Nicole musiała spełnić. Nie mogła widzieć swojego dziecka bez towarzyszenia osoby trzeciej. Nie mogła odwiedzić dziecka w nocy, mogła z nim być określony czas, nie mogła go karmić, mimo, że dziecko ciągle karmione jest też piersią. Przed wejściem do szpitala matka musiała opróżniać kieszenie. Bez nadzoru z Olivią nie mogła się też widzieć babcia dziewczynki, rzekomo obciążona tymi samymi zaburzeniami osobowości – opowiada brat Nicole. Na końcu treści maila była informacja: „Jeśli nie stawicie się w szpitalu w wyżej wymienionym terminie, czekają was bardzo poważne konsekwencje”.
Nicole i Jasper pojechali wraz z Olivią do Amsterdamu. Dziewczynka bardzo źle znosiła nieobecność mamy. Na nową sytuację i ciągle zmieniających nadzorujących ludzi reagowała histerycznie, zaczęła odmawiać jedzenia. Jedyną osobą, która mogła być w nocy z dzieckiem był jej ojciec, który z kolei cierpi na cukrzycę i po nieprzespanych nocach z płaczącym dzieckiem, sam potrzebował pomocy lekarzy.
Po paru dniach rodzina zdecydowała, że opuści szpital na własne żądanie. Wtedy zaczęły się kłopoty na dobre. O swojej decyzji powiadomili VT. Pracownicy socjalni znów zorganizowali spotkanie, na którym rodzice Olivii zadeklarowali, że pozwolą zamieścić kamery w dowolnym miejscu ich domu, będzie mogła przychodzić do nich pielęgniarka o dowolnej porze. Słowem, zrezygnują ze wszystkich swoich praw, byle tylko nie rozdzielano ich z dzieckiem. Usłyszeli jednak, że dalsze rozmowy mogą prowadzić po powrocie do Amsterdamu.
W międzyczasie rodzina skontaktowała się z paroma prawnikami, by sprawdzić, jakie ma szanse w negocjacjach z VT czy innymi organizacjami społecznymi zaangażowanymi w tę sprawę. Odpowiedź nie pozostawiała złudzeń. – Każdy z prawników odpowiedział to samo. Wszystko zmierza do odebrania wam dziecka. Nie macie szans w tej walce. Wniosek: nie ma szans, by pozostać ze swoim dzieckiem w Holandii – opowiada Daniel.
Wówczas podjęli decyzję o wyjeździe z kraju. Ich pierwszy wybór padł na Wielką Brytanię, chcieli się bowiem wydostać z Unii Europejskiej. – Wszystko działo się tak szybko, zaledwie w ciągu kilku dni. W poniedziałek rodzice Olivii zabrali ją do szpitala w Amsterdamie, w środę z niego wyjechali, a w czwartek po południu wyjechali do Londynu. Nie zdążyli nawet dokładnie zastanowić się, gdzie jechać – przyznaje Daniel.

Okazało się jednak, że Wielka Brytania szybko deportowałaby ich skąd przybyli. – Dlatego w ciągu kilku godzin zrobiliśmy analizę, w którym kraju możemy się schronić. Znaleźliśmy w sieci przypadek innej holenderskiej rodziny, która była w podobnej sytuacji i dostała azyl w Polsce. Ruszyliśmy więc do Polski, gdzie się nami szybko zajęto i udzielono pomocy – mówi brat Nicole.
Nicole i Jasper: „Ufamy Polakom”
Nikole Schijf przyznaje, że ufa już tylko Polakom. Wraz z mężem wystąpili o azyl dla rodziny. – Staramy się o azyl, ponieważ nie zrobiliśmy nic, za co można by nas oskarżać [w Holandii – przyp.sc]. Ta choroba dziecka nie świadczy o tym, że nie jesteśmy dobrymi rodzicami. Przecież polscy lekarze przyznają, że Olivia jest w świetnej kondycji, widzą, że jest wesoła, wszystkie badania krwi ma w normie – mówi wyczerpana ostatnimi emocjami Nicole. Jej mąż: Zawsze wiemy, czego chce, przy nas jest zawsze uśmiechnięta, pobudzamy w niej pozytywne reakcje, nigdy negatywnych.
Czy czują, że mogą już odetchnąć? – W żaden sposób – odpowiada jej mąż Jasper. – Nicola i ja jesteśmy wprawdzie teraz bezpieczni. Ale sami nie wiemy, jak to wszystko się potoczy, ile czasu Olivia spędzi w szpitalu, a sam proces jest bardzo stresujący – przyznaje Jasper.
– Jesteśmy jednak pod dużym wrażeniem postawy Polaków, którzy są dla nas bardzo życzliwi. Wiemy już, że to rodzinny i przyjazny kraj - dodaje.
– Wiemy też, że przed nami bardzo wiele niepewności, ale ufamy Polakom. Jesteśmy po prostu normalnymi ludźmi, normalną rodziną, lubiącą sport, lubimy się razem bawić, wygłupiać, jak zwykła rodzina – dodaje Nicole. – Ludzie są tu naprawdę wspaniali, w ciągu tych kilkunastu dni zyskaliśmy już wielu przyjaciół. Olivia ma ich jeszcze więcej i przybija wszystkim piątki. Zaprzyjaźniła się też z policjantami, którzy mieli nas pilnować. To bardzo fajni ludzie, opiekowali się nami, a nie pilnowali – śmieje się mama 16-miesięcznej dziewczynki.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!
