- Cztery sekundy, środek planszy. Chinka ma wybór - może się bronić. One były lepsze w defensywie. Ola to jest kobita od zadań specjalnych. Była duża wiara, że to się uda - mówi o ostatnich chwilach pojedynku Polska - Chiny w walce o olimpijski brąz turnieju szpadzistek w Paryżu Renata Knapik-Miazga, najbardziej doświadczona z naszych zawodniczek.
Jaka była pierwsza myśl, jak Ola trafiła w dogrywce?
Pierwsza myśl? Aaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
Czy w trakcie akcji zauważyłyście, że są źle policzone punkty?
Ja się na tym nie skupiałam. Trener twierdzi, że też nie zdawał sobie z tego sprawy.
Jak schodziłyście na planszę tymi schodami z tą ozdobną balustradą w Grand Palais, to było czuć, że to jest podniosła chwila?
Myślę, że tak. Cieszyłam się dziś z dobrej dyspozycji fizyczno-mentalnej. Nie czułam się zestresowana. Byłam pobudzona i wiedziałam, że jesteśmy w stanie coś z dziewczynami osiągnąć. Były różne momenty tego meczu. Chciałyśmy się bronić. Okazało się, że Chinki dosyć dobrze pressują. U nas na końcu ta walka nie zawsze była dobra. No ale wygrałyśmy (uśmiech).
Wszystkie jesteście bohaterkami, wszystkie macie medale, ale zawsze patrzy się na tę, która kończy. Po ostatniej akcji wzięłyście Olę Jarecką na ręce.
Idziemy sztafetą, przebieg tej walki jakoś się kształtuje. Oddajemy sobie tę pałeczkę i to jest walka nerwów. Różni się to od turnieju indywidualnego. Zaproponowałam, żeby Olę wynieść na rękach, bo to, co zrobiła - po tej pomyłce przy wyniku, czterech sekundach do końca - jej dobór działań i wygranie walki w priorytecie w tak trudnej sytuacji świadczy po prostu o tym, że ma jaja.
A Ty byś dała radę?
Musielibyśmy to sprawdzić. Zrobiłabym wszystko, żeby dać radę. Jak jesteś w takiej sytuacji, to wtedy ustawiasz swoją głowę. Nikt nie miałby jednak żalu, gdyby w tej sytuacji noga się powinęła. Tak funkcjonowałyśmy cały dzień. Nie rozliczałyśmy się z błędów. Wiedziałyśmy, że walczymy dobrze i stać nas na osiągnięcie każdego wyniku. Medal olimpijski to spełnienie naszych marzeń.
W Waszej drodze po ten medal było wiele kłótni, nieporozumień, przepychanek. Jak to działa na drużynę?
Uważam, że powinniśmy mieć różne zdania, a nie być stadem baranów. Wtedy jest szansa na progres. Między sobą funkcjonujemy dobrze. Z dużym szacunkiem do siebie. Dużo rozmawiamy o trudnych rzeczach. Było koło nas w tym roku trochę zamieszania. Były trudy rywalizacji. Zostałyśmy mistrzyniami świata. Od września obowiązywał nowy regulamin powołań. Zarząd i trener miał dużą rozterkę, której nie będę komentowała, bo to są ich decyzje. My zdobyłyśmy ten medal walką. Ola - także w kwalifikacjach olimpijskich - wielokrotnie udowadniała, że to miejsce jej się tu należy. Teraz potwierdziła to zdobywając brązowy medal igrzysk olimpijskich.
A wiecie, że to medal numer 300 dla polski na letnich igrzyskach?
Wiemy, tak celowałyśmy (śmiech). To historyczny medal. Pierwszy w szpadzie kobiet, pierwszy drużynowy kobiet.
Po zawodzie w Tokio dziś lepiej smakuje ten sukces?
Uważam, że w Japonii podjęłyśmy sportową walkę. Do ostatniego pojedynku przegrywałyśmy dwoma trafieniami, tak jak tu z Francją w półfinale. Przed igrzyskami w Tokio wygrywałyśmy więcej turniejów i przez cały czas walczyłyśmy w podobnym składzie. Tutaj trochę się skład pozmieniał. We wrześniu stanęłyśmy wszystkie na linii startu po olimpijską kwalifikację. Aleksandra Jarecka i Ewa Trzebińska rywalizowały o to trochę dłużej. To była długa droga. Powiem szczerze, że bardzo podziwiam Olę za to, co zrobiła.
Co dalej z Twoją karierą?
Podjęłam już w styczniu współpracę z amerykańskim uniwersytetem. Potrzebuję długiego roztrenowania. Przez 16 ostatnich lat reprezentowałam Polskę i chyba nie wystartowałam tylko w jednym turnieju, który zresztą potem odwołali, bo zmarł szejk Emiratów Arabskich. Było dużo startów, walczymy cały rok i nie ukrywam, że czasem po prostu byłam bardzo zmęczona. Uciekałam żeby odpocząć, zresetować swoją głowę. Poza startami indywidualnymi mamy drużynę, która daje nam kwalifikacje na igrzyska. To bardzo ważny element. Cieszę się, że mam możliwość pracy z młodzieżą, a ja czuję dużą potrzebę rozwoju więc fajnie, że mogę się tym zajmować. Potem zobaczymy. Myślę też o rodzinie, ale to wszystko wyjdzie w praniu. Było wiele osób, które się zarzekały, że kończą ze sportem. Ja tego nie wiem. Jeśli będzie mi to przynosić radość, to stanę jeszcze na planszy.
Medal ułatwia, czy utrudnia podjęcie decyzji?
Nas tak mało walczy, że cały czas ma się szanse. Ostatnio mistrzostwo Europy wygrała dziewczyna, która ma 43 lata więc w teorii w sile wieku powinnam się zakwalifikować na igrzyska do Los Angeles (Renata Knapik-Miazga będzie miała wtedy 40 lat - przyp. JG). To musi jednak sprawiać radość. Trzeba chcieć wygrywać, włożyć w to wszystko olbrzymią pracę. Wielokrotnie też przegrać, by mieć szansę osiągnąć olimpijski wynik. Jestem zadowolona ze swojej kariery. Ten medal to wisienka na torcie, ale nie tylko dla mnie. Dla wszystkich ludzi, którzy pracowali ze mną i dla rodziny, która często mnie nie widziała. Cieszę się, że będę mogła się z nimi podzielić tym sukcesem.
A rozmawiałyście o swoich planach po igrzyskach?
Ola zaraz zobaczy się z dzieckiem. Wróci do kancelarii, w której pracuje. Martyna na pewno dalej będzie fizjoterapeutką dziecięcą. Alicja wróci na studia. Ja wrócę do swojej młodzieży. Wszyscy wracamy do swojej pracy, bo taki jest sport olimpijski.
Będzie świętowanie w Paryżu? Trener mówił, że już następnego dnia musi lecieć.
Bo ktoś powiedział, że trener psuje imprezy. Przynajmniej do teraz psuł, więc wszyscy się boją go zabrać. Myślę, że PKOl zadba o to, żeby mógł trochę z nami poświętować. Dzisiaj, a jak nie zepsuje imprezy to może też jutro (śmiech).
W Paryżu notował Jakub Guder
https://x.com/JakubGuder