Rosjanie życzyli „bezpiecznej drogi” wiedząc, że wysyłają ich na rozstrzelanie

Anita Czupryn
Tetiana Syczewska: To wszystko było zaplanowane: Rosjanie czekali, żeby potem, jak ruszymy, wszystkich nas wystrzelać
Tetiana Syczewska: To wszystko było zaplanowane: Rosjanie czekali, żeby potem, jak ruszymy, wszystkich nas wystrzelać Materiały prasowe
Zrozumiałam, że idziemy na spotkanie śmierci - mówiła Tetiana Syczewska podczas prezentacji raportu „»Nie atakujemy cywili…»Zielony korytarz w Łypiwce jako pułapka rosyjskich wojsk okupacyjnych”. Przygotował go zespół Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina w Instytucie Pileckiego.

Od piątku 11 marca 2022 roku w Łypiwce gromadziły się samochody z mieszkańcami wioski i sąsiednich miejscowości. Rejon od dwóch tygodni okupowali Rosjanie. Nie pozwalali mieszkańcom opuścić wioski. W końcu obiecali tak zwany zielony korytarz. W sobotę, 12 marca cywilna kolumna, składająca się z 14 samochodów otrzymała zgodę na wyjazd z okupowanej wsi. W autach siedziało około 50 cywili, w tym 9 dzieci i domowe zwierzęta. Nie dojechali daleko: cztery rosyjskie BMP – bojowe wozy piechoty rozpoczęły ostrzał, gdy tylko samochody pojawiły się na otwartej przestrzeni. Użyto pocisków dużego kalibru. Zginęło 6 osób, w tym dziecko. Zwierzęta zostały spalone w samochodach, lub zastrzelone na drodze.

Tetiana Syczewska straciła męża i synową, a jej 7-letni wnuk został ranny.

Czym pachniał dla pani tamten dzień, 12 marca 2022 roku?

Pamiętam, że tamtego dnia pachniało mrozem. Na początku. Mieliśmy nadzieję że będzie dobrze. Ale wszystko poszło nie tak, jak myśleliśmy. Dziś wiem, że to była sobota, bo wtedy nawet tego nie wiedzieliśmy. Od dwóch tygodni siedzieliśmy w piwnicy. Nie było światła, nie było elektryczności, była blokada informacyjna. Rosjanie zabrali nam telefony. Specjalnie rozsiewali nieprawdziwe informacje. Mówili: „Wasz prezydent uciekł”. Mówili: „Wzięliśmy Kijów”. Okłamywali ludzi celowo. Byliśmy przerażeni, nie wiedzieliśmy, co robić. To była taka sytuacja, że z jednej strony grozili nam, że nas rozstrzelają, jak wyjdziemy, a z drugiej, kiedy już pozwolono wyjść i wyjechaliśmy, to i tak zaczęli do nas strzelać.

Pani pochodzi z Łypiwki?

Mieszkałam z mężem w miasteczku Makarów, w obwodzie kijowskim. Małżeństwem byliśmy 40 lat. Wcześniej pracowałam w fabryce – szyliśmy ubranka dla dzieci. Mąż zajmował się budowlanką. Mamy dwóch synów. Jeden z żoną wyjechał na zachodnią Ukrainę, bo mieli malutkie dziecko. Drugi syn z żoną i wnukiem mieszkali niedaleko, na obrzeżach. Wiadomo, w czasie okupacji dzieci zabierały rodziców, dziadków do siebie. To straszny czas, więc rodziny chciały trzymać się razem w jednym miejscu. Poza tym myśleliśmy, że w centrum miasteczka będzie bardziej niebezpiecznie, że u syna i synowej będzie bezpieczniej. A okazało się odwrotnie.

Jak wyglądali ci rosyjscy żołnierze? Widziała pani ich oczy, ma w pamięci ich twarze? Czy to, co mówili?

Myśmy bali się nawet na nich patrzeć. Nie podnosiliśmy głowy, żeby spojrzeć. Pamiętam – chodzili w mundurach po podwórku. To mam przed oczami. Detali, tego, jak wyglądały ich twarze – nie pamiętam. Mówili po rosyjsku, rozumieliśmy ich język. Przecież to byli nasi sąsiedzi! Przez wiele lat był Związek Radziecki, żyliśmy razem. Zdawali się ludźmi, nie budzili grozy, przerażenia, nie wydawali się straszni. Stąd tak trudno było sobie uświadomić, że oni przyszli właśnie po to, żeby nas zniszczyć, choć nic im nie zrobiliśmy.

Były jakieś znaki, miała pani jakieś przeczucie tego, co się może stać?

Szczerze mówiąc, niczego takiego nie przeczuwałam. Miałam nadzieję, że z tego wyjdziemy, że przeżyjemy. Wszyscy. Gdybyśmy pojechali bez zgody, to by nas rozstrzelali od razu, więc wiele razy prosiliśmy o pozwolenie. Tego dnia również. Rano powiedzieli, że nas wypuszczą, że będziemy mogli wyjechać. Ale nie było wiadomo o której. Zgodę dostaliśmy koło 16. Dopiero jak zebrało się tych samochodów 14, to dali pozwolenie, żeby wyjechać. Uformowała się kolumna: nasza szara Honda jechała jako piąta. To wszystko było zaplanowane: czekali, żeby potem, jak ruszymy, wszystkich nas wystrzelać.

(Z raportu: „Przyszedł do nas rosyjski żołnierz i powiedział: „Weźcie białe ścierki, powieście je i ewakuujcie się. Nikt nie będzie do was strzelał!”. Wreszcie wyjechaliśmy, wypuścili nas. Powiedzieli, żeby jechać jakieś 40–50 kilometrów [na godzinę – red.]. Tymczasem ich wozy bojowe już były na poboczu Andrijiwki, tam jest droga do Koroliwki, przez pole, oni już się tam ustawili, już czekali na naszą kolumnę).

Jak ulokowaliście się w samochodzie? Pani siedziała z przodu, z tyłu?

Syn Ołeksij za kierownicą, ja obok syna. Synowa Ola siedziała po stronie syna, a mój mąż – Aleksander - za mną. Wnuczek Mykoła siedział pośrodku. Usiadłam z przodu, bo zazwyczaj strzelają z przodu do samochodów, więc myśleliśmy że jeśli zobaczą, że siedzi babcia na siedzeniu pasażera, to nie będą nas atakować i że tak będzie bezpieczniej. Kto by pomyślał, że oni będą strzelać z prawej strony. Zazwyczaj strzelali w przednia szybę.

(Z raportu, inny świadek: „Wreszcie wyjechaliśmy, wypuścili nas. Powiedzieli, żeby jechać jakieś 40–50 kilometrów [na godzinę – red.]. Tymczasem ich wozy bojowe już były na poboczu Andrijiwki, tam jest droga do Koroliwki, przez pole, oni już się tam ustawili, już czekali na naszą kolumnę).

Wierzyliście, że Rosjanie dotrzymają słowa?

Była w nas taka nadzieja. Ale ona się skończyła, kiedy zaczął się ostrzał…

Kiedy zamyka pani oczy, to jaki obraz najsilniej się wrył w pani pamięć?

Z tamtego dnia najlepiej pamiętam ten moment oczekiwania na wyjazd. Była jeszcze nadzieja, jeszcze się nie stała tragedia. Pamięta się drobne szczegóły. Na przykład to, że tego dnia sąsiad na wyjazd dał nam ugotowane w łupinach kartofle. To, jak mąż mówił, że potem sobie te kartofle zjemy. Ruszyliśmy i rozpoczął się ostrzał. Kiedy zobaczyłam, że trafili moją synową i męża, to moja pamięć się na tym momencie zatrzymała. Zrozumiałam, że nie mam już męża. Umarł od razu. Pocisk kaliber 30. Nie było połowy głowy… Mąż nie żył; w ręku trzymał kartofla. Z tym kartoflem pojechał do kostnicy.

(Z raportu: „Usłyszałem strzał. Na początku był to strzał ostrzegawczy, a potem nastąpiła seria wystrzałów. Zdałem sobie sprawę, że strzelają do nas. Potem usłyszałem ostrzał jakby z ciężkiego sprzętu. Ziemia eksplodowała przede mną. Zobaczyłem coś świecącego przed samochodem – leciało szybko. Krzyknąłem do moich: „Schylcie się!”. Pochyliłem się gwałtownie i usłyszałem eksplozję w samochodzie i zobaczyłem kawałki skóry. Zdałem sobie sprawę, że ktoś został trafiony. Moja mama krzyczała. Powiedziała: „Nie oglądaj się”. Odwróciłem się, mój ojciec niby siedział, moja żona siedziała z głową odrzuconą do tyłu, a mój syn siedział pośrodku z pochyloną głową. Myślałem, że wszyscy nie żyją, bo nie było żadnej reakcji. Nikt się nie poruszał. Zatrzymaliśmy się, ponieważ samochód przed nami zgasł”).

Jakie były ostatnie słowa, które powiedzieliście sobie w samochodzie? Ostatnie zdanie, jakie usłyszała pani od synowej, od męża?

Wszyscy ze strachu milczeliśmy.

(Z raportu: „Nie wiedziałem, skąd padały strzały. Kiedy spojrzałem za siebie, zobaczyłem, że samochody płoną. Strzały nie ustawały… Matka powiedziała, że ojciec żyje. Moja żona oddychała, oblizała usta. Miała pocięte twarz i ręce. Była ranna w okolicy serca, miała przebite płuca i została trafiona w głowę. Swoim ciałem zasłoniła syna. Syn został ranny w ramię, w okolicy prawej łopatki. Tam były dwa odłamki. Mój ojciec zmarł zaraz po wybuchu. Jego twarz wyglądała normalnie, ale tyłu głowy już nie było. I wszystkie te kawałki, kawałki czaszki, były w całym samochodzie. Siedzenia były przestrzelone. W bagażniku były dokumenty, laptop – wszystko było postrzelane. Moja matka i ja nie zostaliśmy trafieni. Miałem tylko mały odłamek w plecach).

Pozwala sobie pani czasem na takie myślenie, co by było, gdybyście tego dnia jednak nie wsiedli do tych samochodów? Co by się mogło wydarzyć?

Czasem mam takie myśli, że może trzeba było zostać. Ale patrząc na to co się tam działo, rozumiem, że zostawać też było strasznie i niebezpiecznie.

(Z raportu: „Kierowca był w stanie ciężkiego szoku... Jego synek, który siedział między zabitym dziadkiem a matką, też został trafiony, dostał odłamkiem w plecy, ale dobrze, że odłamek nie dosięgnął do płuc…”).

(Z raportu: „Myślałem, że sąsiadowi nic nie jest, bo prowadził, ale potem okazało się, że jego ojciec nie ma głowy, głowa została rozerwana... A jego żona musiała mieć krwotok, bo jej płuca zostały przebite. Już umierała…)

(Z raportu: On był ranny w ramię, dziecko było ranne, a jego żona, została trafiona z tyłu od strony bagażnika. Nie przeżyła... Kiedy zrozumiał, że żona nie żyje, zaczął krzyczeć: „Dajcie mi karabin, będę strzelał!”. Powiedziałem: „Poczekaj, masz jeszcze dziecko, zabierają je do karetki!”).

Co się stało potem?

Pomogli nam na ukraińskim posterunku, do którego dojechaliśmy. Syn został z żoną. Próbował ją ratować, reanimować. Nie udało się. Wnuczek dostał w prawe ramię, wezwano karetkę, pojechałam z nim. Potem do szpitala przyjechał syn i powiedział że synowa już zmarła.

(Z raportu: „Myślałem, że uda się uratować moją żonę. Jechaliśmy przez kolejne 20–30 minut, potem wyciągnęli ją z samochodu, próbowali reanimować, ale po 10 minutach moja żona zmarła”).

(Z raportu: „Pojechaliśmy dalej... Potem sąsiad zaczął mrugać światłami. Kiedy się zatrzymaliśmy, powiedział, że ojciec nie ma głowy, a jego żona jest ciężko ranna. Synowa wysiadła z samochodu cała we krwi i powiedziała, że są ciężko ranni. Cały samochód był zachlapany krwią. Ponieważ nie było nikogo, kto mógłby poprowadzić samochód, ranny sąsiad prowadził przez kolejne 40 kilometrów”).

Mały Mykoła zrozumiał, że mama nie żyje?

Lekarz poradził, że tak będzie lepiej, żeby od razu powiedzieć dziecku, że jego mamy już nie ma. On miał nadzieję: mama jest ranna, ale jeszcze żyje. Dziś Mykoła rozumie już, że mamy nie ma. Ale bardzo często mówi o niej. Zasłoniła go własnym ciałem, przez długi czas się o to obwiniał, mówił, że mamusia przez niego niepotrzebnie zginęła. Przez jakiś czas proponował na przykład: „Umówmy się, że będziemy udawać, że mamusia i dziadziuś wciąż żyją, ale po prostu są w podróży”. Tęskni za mamą. Kiedy już sytuacja się uspokoiła, udało nam się wyjechać za granicę, żeby go leczyć. W Niemczech przeszedł dwie operacje.

Jak teraz wygląda pani życie?

A jak może wyglądać po takiej tragedii… Staram się żyć. Ale wszystko jedno, wszystko przypomina o tym co się wydarzyło. Często mi się śni ten dzień. Śnią mi się moi bliscy. Często jeżdżę do syna. Zajmuję się wnuczkiem. Chodzi do szkoły. Nasze wartości się zmieniły. Wojna wszystko zmieniła.

Wierzy pani w sprawiedliwość? W to, że ci, którzy strzelali, którzy zabili pani męża i synową, zranili wnuczka – że oni odpowiedzą za te zbrodnie?

Miałam taką nadzieję. Ale potem jak usłyszałam wystąpienia Trumpa i to wszystko, co się teraz dzieje za granicą, to ta nadzieja umiera. Ale tak, chciałabym żeby Rosjanie odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Dlatego teraz przyjechałam do Polski z tym raportem. Opowiedzieć, co się stało. Żeby świat to usłyszał. Przyjechałam, żeby powiedzieć światu o tym, co robią Rosjanie. Że robią takie straszne zbrodnie.

Jest teraz coś, o czym pani marzy?

Nie mam już marzeń. W tych warunkach nie da się myśleć o przyszłości, nie da się robić żadnych planów. Chciałabym żeby mój wnuczek dorastał w pokoju. Chciałabym, żeby wojna się skończyła.

Czuję pani w sobie pragnienie zemsty?

Tak.

Relacja Moniki Andruszewskiej, koordynatorki raportu, dziennikarki, korespondentki wojennej z Ukrainy:

Natknęłyśmy się na spaloną kolumnę samochodów stojącą na drodze z Łypiwki do Koroliwki tuż po wyzwoleniu obwodu kijowskiego. Wraki aut stały wzdłuż drogi jeden za drugim. Obok nich leżały zastrzelone psy. Potem, gdy podeszłyśmy bliżej, zobaczyłyśmy rzeczy osobiste pasażerów – rozrzucone opakowania z jedzeniem dla dzieci, ubrania, kobiece kosmetyki. Zrozumiałyśmy, że to samochody cywilne, którymi ludzie jechali całymi rodzinami. Z lękiem zaglądałyśmy do wnętrz spalonych pojazdów, bałyśmy się, że zobaczymy też spalonych ludzi. Aż to się stało: w jednym z nich były poczerniałe ludzkie kości. Niektóre wydawały nam się przerażająco małe... Ten moment sprawił, że postanowiłyśmy, że musimy się dowiedzieć, co się tam stało - jesteśmy to winne ofiarom. Zaczęłyśmy poszukiwania świadków wydarzeń i w trakcie badań terenowych odkryłyśmy, że to, co ujrzałyśmy w spalonym samochodzie, to było wszystko, co pozostało po dziadku, mamie i małym chłopcu. Zbierając świadectwa, systematyzując je, układając w raport przez cały czas miałam przed oczami widok tych spalonych kości. Pracując nad nim, wypaliłam chyba kilka setek papierosów, bo zapach spalenizny mnie prześladował.

Atak na kolumnę ewakuacyjną nie był przypadkowy. Tak jak Noe zbierał ludzi i zwierzęta na swoją arkę, tak Rosjanie zebrali tych ludzi – ale on chciał ich ratować, oni zabić. Dawali im instrukcje, by jechali jeden za drugim, 20 km na godzinę. Kłamali, że drugi pas drogi jest zaminowany. Radzili, by zatrzymać się od razu w razie ostrzału. Wszystko po to, by było ich łatwiej wymordować. Celowo zwabili w śmiertelną pułapkę ludzi, którzy chcieli po prostu ratować swoje życie. Gdy ktoś pyta mnie po co to zrobili, czy to po prostu banalność zła, zwracam uwagę na jeszcze kilka aspektów. Rosjanie najprawdopodobniej chcieli w ten sposób odwrócić uwagę żołnierzy ZSU (Siły Zbrojne Ukrainy), którzy stacjonowali nieco ponad kilometr dalej. Tuż po ataku rozpoczęli szturm na kolejne miejscowości. Masakra w Łypiwce odstraszyła też kolejne osoby, które chciały wyjechać z sąsiednich wiosek, dzięki czemu Rosjanie mogli ich dalej wykorzystywać jako żywe tarcze. Poza tym - atak na wyjeżdżających spod rosyjskiej okupacji, był też sposobem na eliminację świadków zbrodni tam popełnianych.

Wydaje mi się, że ten raport jest szczególnie ważny teraz, o negocjacjach pokojowych z Rosją, kiedy mówi się o rosyjskich gwarancjach bezpieczeństwa. Chyba mają krótką pamięć. W historii wojny z Ukrainą, Rosja nie dotrzymała nigdy żadnego rozejmu, a ukraińskich wojskowych atakowała nawet podczas wymian jeńców, jak w 2016 roku, gdy rosyjski snajper zastrzelił w takich okolicznościach ukraińskiego wojskowego. Setki też razy atakowali grupy, które miały zbierać rannych lub ciała z pól bitwy. W 2014 roku, podczas bitwy pod Iłowajskiem, Rosjanie w podobny sposób jak cywili z Łypiwki, wymordowali ukraińskich wojskowych, którym gwarantowali „zielony korytarz”. To pokazuje, że armia rosyjska walczy w podobny sposób nie tylko z ukraińską armią, ale i całym ukraińskim narodem. Chcę, żeby światowi politycy wiedzieli, że jakiekolwiek uzgodnienia z Rosją są warte tyle, co życzenia „bezpiecznej drogi” od rosyjskich żołnierzy dla pasażerów samochodów w Łypiwce. Życzenia złożone w momencie, gdy wiedzieli doskonale, że wysyłają tych ludzi na rozstrzelanie.

od 7 lat
Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl