Czuć narastające napięcie przed jesiennym powrotem polityki. Czy rzeczywiście może w jej trakcie wydarzyć się coś, czego wcześniej nie widzieliśmy? Czy raczej z dużej chmury będzie mały deszcz?
Akurat po polskiej polityce wszystkiego się można spodziewać, ale też to napięcie mniej jest związane z zaczynającym się sezonem politycznym, a bardziej z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Jesienią poznamy wszystkim kandydatów do tego stanowiska, opinia publiczna będzie się mogła emocjonować tymi nazwiskami. Wtedy też zacznie się regularna kampania wyborcza. Na to wszystko nakładają się zapowiedzi koalicji rządzącej o kontynuacji rozliczeń. To kolejny element generujący te napięcia.
Oddzielna sprawa, że ten festiwal rozliczeń obserwujemy właściwie od 13 grudnia. On się nigdy nie znudzi?
Wszystko w końcu zaczyna się nudzić, ale też nie spodziewam się, by to nastąpiło przed wyborami prezydenckimi. W ten sposób koalicja rządząca skutecznie utrzymuje antypisowską narrację, ciągle powtarzając, że PiS równa się złodziejstwo. W ten sposób liczy na to, że ktokolwiek będzie kandydatem tej partii w walce o prezydenturę, będzie można skleić go z tymi zarzutami. Widać wyraźnie, że zamysłem koalicji rządzącej jest sprawić, żeby tego typu spraw było maksymalnie dużo - bo wcześniej czy później coś się w końcu przyklei do tego kandydata.
Rządzący w ten sposób utrzymają inicjatywę polityczną? To wystarczy, by wygrać wybory prezydenckie?
Raczej nie. Zakładam, że to tylko jeden z wątków kampanii. Przecież oprócz tego będzie się toczyć życie polityczne i realne. Rządzący będą musieli reagować na poszczególne sytuacje, wyzwania, które przyniesie rzeczywistość. Rząd słusznie kładzie obecnie nacisk na kwestie związane z bezpieczeństwem, obronnością. Takie mamy czasy. Tym zajmował się też poprzedni rząd, obecny będzie to kontynuował. Ale równie istotne okażą się kwestie związane z życiem codziennym, przede wszystkim to, jak będą reagować ceny. Dużo się mówi o tym, że wzrosną rachunki za energię, o kosztach pakietu klimatycznego. Zobaczymy, jak realnie to się przełoży na koszty życia. Zwykle to ekonomia i ceny mają największe przełożenie na późniejsze decyzje wyborcze. Kwestia, ile będą kosztować chleb i benzyna, może się okazać kluczowa.
Donald Tusk obiecał paliwo po 5,19 zł za litr, ale jego cena nawet się nie zbliża do tego poziomu - z drugiej strony też nadmiernie nie rośnie, utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie. Jak Polacy przyjmą taki stan rzeczy? Sam fakt, że jest stabilnie i przewidywalnie, wystarczy?
Pamięć wyborców jest krótka, zawsze najbardziej się liczy to, co się dzieje na bieżąco. Gdyby pojawiły się wyraźne podwyżki cen, one mogą zdominować kampanię, wziąć górę nad sprawami czysto politycznymi, także nad rozliczeniami. Trzeba jednak pamiętać, że wybory prezydenckie odbędą się półtora roku po parlamentarnych. Siłą rzeczy tematy rozliczeń będą się cieszyć coraz mniejszym zainteresowaniem opinii publicznej. Pewnie z tego powodu najbardziej intensywna będzie jesień - bo wtedy ewentualnych podwyżek Polacy tak bardzo nie odczują, a pamięć o rządach PiS-u pozostanie stosunkowo świeża. Zimą i wczesną wiosną może już być inaczej.
Póki co rządzący skutecznie przekonują, że PiS to wszystko, co najgorszego mogło Polskę spotkać. Z drugiej strony rząd będzie się coraz bardziej zużywał. Kto na tym skorzysta?
Może ten moment wykorzystać jakaś trzecia siła, czy raczej Polacy będą wybierać mniejsze zło? Spodziewam się, że jednak to będzie wybór mniejszego zła. Trzeba pamiętać, że główne partie mają liczne trwałe elektoraty. Na PO i PiS głosuje po 25-30 proc. wyborców. Wystarczająco dużo, żeby jakaś kolejna siła zdołała im zagrozić.
Dwie główne partie są zbyt duże, żeby upaść?
No właśnie. One pozostają, a wszyscy Polacy będą się tylko utwierdzać w swoich przekonaniach odnośnie ich. Choć w cieniu tych dwóch głównych ugrupowań stopniowo zyskuje Konfederacja, która konsekwentnie powtarza „PiS-PO jedno zło”. Jej atutem jest to, że jeszcze nie rządziła - i to ją najmocniej odróżnia od tych dwóch dużych partii.
W wyborach parlamentarnych to samo można było powiedzieć o Trzeciej Drodze, ale teraz jest ona w koalicji rządzącej i na jej przykładzie najlepiej widać, jak rządzenie zużywa.
Gdy Polska 2050 nie rządziła i wydawała się być atrakcyjną alternatywą dla Platformy, to notowania miała wysokie. Dziś to wygląda dla niej mniej ciekawie. Teraz taką trzecią drogą staje się Konfederacja? Nie sądzę, by stała się siłą, która zrewolucjonizuje polski rynek polityczny, ale może ustabilizować swoje poparcie na poziomie kilkunastu procent. Dzieje się tak, mimo że wiele ich recept gospodarczych budzi duże zdziwienie.
Program Konfederacji pomija fakt istnienia w Polsce osób mających więcej niż 50 lat.
Widać, że taka argumentacja trafia w wielu środowiskach na podatny grunt, choć też nie staje się paliwem do radykalnego wzrostu poparcia. Ale dziś to na pewno jedyna partia, która na sporze PO i PiS może zyskać. Jak bardzo zyska? Wyborów prezydenckich nie wygra.
Ale ma szansę zdobyć na tyle silne poparcie, by zyskać zdolność namaszczenia ich zwycięzcy?
Tak się może to ułożyć. Wszystko wskazuje na to, że Konfederacja będzie miała ważną rolę w drugiej turze wyborów prezydenckich. Choć też znając tę partię, oni formalnie nikogo nie wskażą mówiąc, że wszyscy są źli. Ale pewnie też oczko w jedną stronę puszczą - a dla tej strony takie wsparcie byłoby bardzo cenne.
Konfederacja wahała się między wystawieniem w wyborach prezydenckich bardziej konserwatywnego Krzysztofa Bosaka i bardziej liberalnego Sławomira Mentzena. Stanęło na tym drugim. Dlaczego?
Pewnie ta partia w dłuższej perspektywie uważa, że warto walczyć przede wszystkim o elektorat młodszy. Faktem jest, że żadna z dużych partii nie ma wśród tych wyborców wyraźnego poparcia. Konfederacja chce, żeby ich kandydat się wyraźnie odróżniał, by wybrzmiała retoryka o chęci wywrócenia stolika. Bardziej do tego nadaje się Mentzen. On jest w większym stopniu rozwalaczem niż Bosak. Mentzen ma większą wiarygodność w wywracaniu stolika - i pod tym względem daje większe szanse na uzyskanie dobrego wyniku w pierwszej turze. Kandydat Konfederacji na drugą i tak zdaje się nie mieć szans.
PiS nie ma naturalnego kandydata w tych wyborach, poznamy go pewnie dość późno. Nowogrodzka sugeruje, że to będzie powtórka z 2014 r., gdy pojawił się mało znany Andrzej Duda. Tylko czy PiS może wystawić kandydata bez dorobku politycznego?
Rzeczywiście, to wydaje się być ryzykownym ruchem. Nie wchodzi się w końcu dwa razy do tej samej rzeki. Z drugiej strony, skoro Platforma chce wszystkim posłom PiS odebrać immunitety i wsadzić ich do więzienia, to lepiej jako kandydata wskazać kogoś z czystą kartą. Szczególnie dotyczy to Mateusza Morawieckiego. Z badań wynika, że były premier cieszy się dziś największą popularnością wśród wyborców - ale też rządził długo, więc łatwo da się znaleźć rzeczy, za które będzie można go atakować w kampanii. Cały czas to zresztą obserwujemy. Stąd pewnie rozważania o kandydacie, który będzie wolny od tego typu problemów.
Tyle że PiS rządził już trzy kadencje. Może wystawić kogoś z czystą kartą, bez doświadczeń ze sprawowaniem władzy?
Nie jestem przekonany do strategii świeżego, nieopatrzonego kandydata. Nie uda się powtórzyć efektu z 2015 r. PiS ma jednak stabilny elektorat, któremu należy wysłać jasny sygnał, że przez ostatnie lata słusznie popierał politykę „dobrej zmiany”. Zachowując się inaczej partia wyśle sygnał, że właściwie wstydzi się dwóch ostatnich kadencji i chowa tych, którzy wcześniej rządzili. W kampanii raczej PiS musi podkreślać zalety swoich rządów. Dlatego właśnie dziś potencjalny kandydat tej partii jest tak wielką zagadką. Nie wiadomo bowiem, jaki schemat może zadziałać. Z drugiej strony kogokolwiek dwie duże partie by nie wystawiły, trudno sobie wyobrazić, żeby nie wszedł on do drugiej tury - bo trwałe elektoraty dają im gwarancję poparcia na poziomie przynajmniej 30 proc.
Jednak obecna koalicja rządząca cały czas ostrzeliwuje PiS. Można się domyślać, że amunicję większego kalibru trzyma na jesień. Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której poparcie dla PiS spada jednak poniżej 30 proc.? Przecież PO będąc w opozycji, spadła nawet poniżej 20 proc.
Tyle że w przypadku Platformy wyborcy mieli alternatywę, najpierw Nowoczesną, a później partię Szymona Hołowni. W przypadku PiS tak się nie dzieje. Elektorat tej partii nie ma na kogo przenieść swojego poparcia, Konfederacja jednak taką alternatywą nie jest - tym bardziej że ona istnieje już długo, nie ma więc tego efektu świeżości, jaki się pojawił przy projektach Ryszarda Petru czy później Hołowni.
Teraz się pojawia projekt Jana Krzysztofa Ardanowskiego.
Może. Ale czy ta jego partia ma jakiś potencjał? Na razie niewielki.
PiS zawsze jest w sondażach niedoszacowany, bo ankieterzy nie docierają do najmniejszych wsi. Ardanowski może tam dotrzeć.
Tak, on tam może znaleźć wyborców - tylko najpierw musiałby mieć dobry pomysł na partię, a także rozbudowane struktury. To praca rozpisana na wiele miesięcy, jeśli nie lat. Trudno sobie wyobrazić, by jego ugrupowanie stało się jakąkolwiek alternatywą przed wyborami prezydenckimi. Swoją drogą, taka partia mogłaby PiS-owi pomóc, na tej samej zasadzie jak Nowoczesna i Polska 2050 pomogły Platformie.
Skoro jesteśmy przy Hołowni. Na ile Trzecia Droga jest monolitem? Bo widać pęknięcia, choćby przy kwestii składki zdrowotnej czy kredytu 0 procent.
Oni nie mają wyjścia, są niejako na siebie skazani. Gdyby Trzecia Droga się rozdzieliła, to pewnie szybko doszłoby do wchłonięcia partii Hołowni przez Platformę - bo sama Polska 2050 byłaby zbyt mała, by móc samodzielnie funkcjonować. Taka sytuacja też zmusiłaby PSL do szukania innych rozwiązań, nawiązywania z innymi ugrupowaniami współpracy. Dlatego zakładam, że oba ugrupowania będą się trzymać wspólnej koalicji. Póki obecny rząd jest stosunkowo świeży, ryzyko utraty władzy silnie spaja i pozwala przezwyciężać napięcia. Dziś do rozłamu w koalicji rządzącej nikt nie chce dopuścić, bo to by oznaczało utratę wiarygodności dla wszystkich partii ją tworzących, w tym Platformy.
Z drugiej strony widać ogromną przewagę PO i dominację Donalda Tuska w tej koalicji. Jak mniejsi koalicjanci to znoszą?
Na pewno podmiotowość mniejszych partii w tej koalicji jest słabsza, podejrzewam, że liczyły one na więcej. Ale też widać, jak bardzo Tusk przewyższa ich doświadczeniem. Pilnuje tego, by jako premier zawsze podejmować ostateczną decyzję. Widać wyraźnie, że Tusk gra nie tylko z PiS-em, ale też z własnymi koalicjantami - i to im nie pomaga, bo są zmuszone dostosowywać się do koncepcji prezentowanych przez lidera PO. I pewnie taki stan rzeczy utrzyma się przez dłuższy czas, bo także w interesie Platformy jest częściowa marginalizacja własnych koalicjantów i wchłanianie ich elektoratów. Zwłaszcza wyborcy Polski 2050 wydają się być dla niego atrakcyjnym celem do przejęcia.
Wybory europejskie pokazały, że ten proces już trwa. Będzie się pogłębiał?
Nie wykluczyłbym tego. Notowania Trzeciej Drogi od dłuższego czasu są dużo poniżej wyniku, jaki ta koalicja uzyskała 15 października. Odzyskanie utraconego elektoratu będzie trudne.
Szymon Hołownia ma duże ambicje, by grać pierwsze skrzypce w polityce. Uda mu się to udowodnić w wyborach prezydenckich? Czy raczej powinien się nastawić na długi marsz?
Jego marsz już jest długi, te wybory prezydenckie wydają się być dla niego ostatnim dzwonkiem.
Albo zrezygnuje ze startu teraz w zamian za utrzymanie stanowiska marszałka - i w ten sposób przyczai się do skoku w kolejnej kadencji.
Nie można takiego scenariusza wykluczyć. Tylko że im dłużej będzie się czaił, tym jego partia będzie coraz mniejsza. Na pewno w jego interesie jest znalezienie umiejętnego pomysłu na wycofanie się z wyborów prezydenckich. Jeśli to mu się nie uda, to w walce o prezydenturę musi uzyskać wynik powyżej 10 proc. Bez tego partia mu się rozleci - bo przecież ona została zbudowana wokół jego świetnego wyniku w 2020 r. i tego pominąć się nie da. Właśnie z tego powodu czajenie się Hołowni nie służy. On pewnie zostanie w polityce na dłużej, ale już w innej partii - bo jego własne ugrupowanie po prostu zniknie.
Casus Ryszarda Petru - pozostał w polityce, ale już nie w roli lidera, tylko szeregowego posła. Zresztą w partii Hołowni.
Tylko czy takie ambicje ma Hołownia? Na pewno nie.
Ma dla siebie jakiś inny scenariusz?
Najłatwiej byłoby mu, gdyby osiągnął świetny wynik w wyborach prezydenckich - tylko że o to najtrudniej. Poza tym walcząc o dobry wynik, musiałby w jakiś sposób stanąć w kontrze do Platformy, co skomplikowałoby życie wewnątrz koalicji rządzącej.
A kogo według Pana wystawi Platforma w wyborach prezydenckich?
Ciężkie pytanie. Najwięcej orzechów stawiam na Rafała Trzaskowskiego, ale pewności nie ma żadnej. Przecież sama PO mówi, że swojego kandydata przedstawi dopiero w grudniu. Widać więc, że oni sami nie są pewni, co przyniesie polityczna jesień, przede wszystkim, co się wydarzy w gospodarce, jak się ułożą sondaże. Bo też Rafał Trzaskowski nie jest jedynym wyborem. Pod względem kwestii związanych z bezpieczeństwem lepiej prezentuje się choćby Radosław Sikorski, on ma opinię twardego gracza, który niczego się nie boi. Trzaskowski jest postrzegany jako polityk bardziej miękki wizerunkowo - choć w drugiej turze akurat taki wizerunek jest lepszy.
Skąd te powracające spekulacje o tym, że wystartuje Donald Tusk? Coś może być na rzeczy w Pana ocenie?
Ten wariant pewnie też jest rozważany, choć pewnie bardziej jako scenariusz przewidujący, że cała koalicja rządowa wysuwa jednego kandydata. Podejrzewam, że są małe szanse na taki rozwój sytuacji, ale całkowicie przekreślić się go nie da - zwłaszcza jeśli Tusk zacznie wywierać nacisk na taki scenariusz. Razem z nim może się też pojawić pomysł na nową układankę w rządzie, zgodnie z którym premierem zostaje na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz albo Szymon Hołownia.
Ci mniejsi mogliby w to wejść?
Moim zdaniem mało prawdopodobne. Spodziewam się raczej, że pierwsza tura stanie się formą prawyborów po stronie partii tworzących obecną koalicję.
Jaki będzie ich efekt?
Skończy się tym, że kandydat Platformy wejdzie do drugiej tury. A po tych wyborach mniejsi przestaną się liczyć? Polska polityka znów stanie się duopolem Platformy i PiS-u? Efektem tych wyborów będzie duopol - ale na tym polega specyfika wyborów prezydenckich. W drugiej turze wyborów trzeba zdobyć ponad 50 proc. głosów. Ta specyfika tych wyborów sprawia, że są one najgorsze dla mniejszych ugrupowań. W każdych innych one mogą coś uszczknąć, tu nie ma na to miejsca.
Ale efekt duopolu się umocni. Przełoży się on na wybory parlamentarne w 2027 roku?
Nie spodziewam się. Wybory parlamentarne rządzą się innymi prawami. Na pewno po wyborach prezydenckich Platforma zacznie podkreślać, że ona jest największa i mniejsi powinni się do nich przyłączyć. Wtedy partie koalicyjne będą musiały wykonać swoją pracę, żeby pokazać swoją podmiotowość.
Uda im się?
To trudne, ale nie niemożliwe. Jeśli skutecznie pokażą, że mają one ważną rolę do odegrania, to będą mogły skutecznie walczyć w wyborach parlamentarnych. Zresztą wybory prezydenckie w Polsce już kilka razy mieliśmy - i w ich wyniku mniejsze partie wcale nie znikły. PSL ma zawsze słabe wyniki w wyborach prezydenckich, a jednak w parlamentarnych zawsze pokonuje próg wyborczy.