Jeśli przeprowadza się tak potężną operację, nie da się uniknąć organizacyjnego bałaganu, niepewności typowej dla lat przejściowych, takich czy innych trudności. Gdyby reformę odłożono o rok, dwa, jak radzili niektórzy, może tu czy ówdzie udałoby się ją lepiej przygotować. Ale pewnych konsekwencji nie dałoby się wyminąć. Na przykład tak zwana kumulacja roczników - ostatniego gimnazjalnego i pierwszego po ósmej klasie - przytrafiłaby się tak czy inaczej. Pośpiech wynikał zaś z przekonania, że odłożenie reformy oznacza jej zaniechanie.
CZYTAJ TEŻ | STRAJK NAUCZYCIELI 2019: ZNP USTALIŁO DATĘ ROZPOCZĘCIA OGÓLNOPOLSKIEGO STRAJKU. BĘDZIE REFERENDUM
Z punktu widzenia demokracji PiS postąpił uczciwie, poddając ją całościowej ocenie wyborców po jednej kadencji. Nawet jeśli po drodze były też grzechy przeciw demokracji, choćby odrzucenie inicjatywy referendum na temat reformy, sprzecznej z deklarowaną proobywatelskością obozu.
Osądzać można same cele reformy. I z pewnością kiedy próbuje się przyrządzić omlet, pojawia się odruch żałowania jaj. Wiele gimnazjów było dumą lokalnych społeczności, miało dorobek, teraz rozpraszany. Można się też zastanawiać, czy nie ma jakiejś racji w założeniu, że oto zabieramy dziecko już po szóstej klasie z jego słabej podstawówki, żeby je rzucić na głębszą czy szerszą wodę. Ale w powodzi w dużej mierze politycznych emocji zapomniano, a właściwie od początku ignorowano, istotne cele rzeczników tej zmiany.
Trzyletnie cykle: gimnazjalny i licealny były za krótkie dla sensownego ułożenia programów, a nieustanne przenoszenie dziecka ze szkoły do szkoły nie sprzyjało dobremu, konsekwentnemu wychowywaniu. Szkoły stawały się produkcyjnymi maszynkami do wypuszczania kolejnych roczników. Jeśli ja o coś mam do resortu edukacji pretensje, to raczej o to, że nie do końca odbudowuje programową powagę liceum ogólnokształcącego.
Jeśli nauczyciele popsują polskim dzieciom egzaminy, wywołają niechęć większości, która te dzieci do szkół posyła
Co napisawszy, dodam coś jeszcze. Już choćby dla czystej socjotechniki, należało zdenerwowanym, miotanym między likwidowanymi i przeładowanymi placówkami nauczycielom jakoś to osłodzić. Bo ich poczucie społecznego upośledzenia jest słuszne. Bo opowieści, że pracują zbyt krótko, aby się upominać o dodatkowe pieniądze, to nonsens. Jeśli chcemy dobrych szkół, powinni tam pracować nauczyciele mający czas na rozwój i przede wszystkim nie wstydzący się swojej pracy - wobec własnych uczniów.
Możliwe, że z dodatkowym systemem motywacyjnym powiązanym z płacami. Tylko że pojawia się tu mnóstwo szumu, w powietrzu fruwają nonsensy. Jeśli - przykładowo - Robert Gwiazdowski chce, aby płacić więcej uczniom szkół „dobrych”, odpowiadam: pod warunkiem, że wiemy, co to oznacza. Bo same wyniki, oceny nic tu nie mówią. Zawsze będą obszary, gdzie szkoła się zetknie z uczniami słabszymi. Powinna wyrównywać cywilizacyjne zaległości, ale nie osiągnie tego mechanicznie. Nauczyciele pracujący z uczniami z wielu przyczyn trudniejszymi, powinni raczej dostawać większe pieniądze, a nie być karani.
Premier Morawiecki, a tak naprawdę Jarosław Kaczyński, wybrali, jak wybrali. Kilkusettysięczna grupa nauczycieli wydała im się adresatem mniej atrakcyjnym przy urnach niż wszyscy emeryci czy rodzice. Zrezygnowano w ten sposób z postawienia na punktowy postęp cywilizacyjny - w imię wyborczego przekupstwa.
Ile zarabia nauczyciel? Realne pensje nauczycieli z dowodów ...
Premier przypomina, że oferuje nauczycielom kilkunastoprocentowe podwyżki, a w 2014, za rządów koalicji PO-PSL, nie dostawali żadnych. No tak, ale rząd Donalda Tuska umiał najwyraźniej wytworzyć wrażenie, że pieniędzy nie ma i nie będzie. Rząd prawicy pada ofiarą własnego sukcesu, znalezienia tych pieniędzy. Za sukces wypada pochwalić, ale to nie usprawiedliwia manipulacji. Nagłe „znalezienie” 40 miliardów nieuchronnie musiało wywołać w różnych grupach frustracje. Nawet większym skandalem jest zignorowanie rozległych potrzeb służby zdrowia, wciąż pogrążonej w zapaści.
Można do woli przypominać, że lider Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz to dawny polityk SLD, że nie życzy temu rządowi dobrze z powodów ideologicznych. Nie zmienia to faktu, że nauczyciele, także ci zrzeszeni w Solidarności, mają rację.
Jest to w istocie spór z decyzyjnym centrum rządu, a nie z minister Zalewską. To nie ona może znaleźć dodatkowe pieniądze. To nie ona ich odmawia. Niemniej to ona jest formalnym partnerem w tych negocjacjach. I złe wrażenie wywołane jej polityczną emigracją do Brukseli to przypadkowy wprawdzie, ale fakt. On będzie miał swoją cenę. Szkoły zmienią się w jeszcze większym stopniu w ośrodki antyrządowych emocji, co musi rzutować także na uczniów.
Niektóre samorządy w dużych miastach, mimo że zdominowane przez inne opcje niż rządowa, pomagały pani minister w przygotowaniu tej reformy, przekształcając placówki, przenosząc uczniów itd. Dziś tak różowo już nie będzie. Jeśli platformerskie władze Warszawy tworzą sztab antykryzysowy, to po to, aby pokazać: rząd psuje, my próbujemy ratować, co się da. Warto przypomnieć dobitnie: PO zrobiła dla nauczycieli bardzo niewiele. Ale takie jest zbójeckie prawo polityki, że psuje występują jako lekarze.
Możliwe, że związki nauczycielskie licytują zbyt wysoko. Jeśli popsują polskim dzieciom egzaminy: gimnazjalny i ośmioklasisty (a może i maturalny) wywołają niechęć większości, która te dzieci do szkół posyła. Niemniej, co do zasadniczego celu, mają rację.
Nie pomoże tu wywoływanie pośród najgorliwszych zwolenników tego rządu niechęci wobec „belfrów”. To samo robiono wobec rodziców niepełnosprawnych czy innych grup, które „zawadzały” rządowej polityce tak bardzo, że trzeba było je upchnąć kolanem. Powiadam: to wybór cywilizacyjny. Dokonuje go prezes PiS z premierem, opierając się na przesłankach doraźnych i czysto politycznych.
POLECAMY: