Mimo silnie unifikujących sił globalizacji wydaje się niepodważalne, że dla zbudowania w Polsce efektywnego systemu społeczno-_-politycznego niezbędne jest dobre zrozumienie samych siebie i prawidłowe rozpoznanie kluczowych dla naszej przyszłości elementów tożsamości. Tylko na takiej bazie będziemy w stanie zbudować w kraju właściwy, szeroko akceptowany porządek instytucjonalno-regulacyjny.
Takiego porządku na razie nie udało się nam stworzyć - jesteśmy krajem podzielonym na źle komunikujące się ze sobą środowiska niepotrafiące się zrozumieć i ze sobą współpracować. Czy wyższy poziom świadomości w tym zakresie jest u nas w stanie zapobiec znanemu już z wielu krajów konfliktowi kultur?
Lepsze rozumienie własnego sytemu wartości będzie także kluczem do naszej polityki zagranicznej - europejskiej i globalnej. Tylko na drodze takiej debaty możemy bowiem prawidłowo ustalić cele tej polityki. Ale taka refleksja to dopiero początek opisu problemu - jego druga, jeszcze trudniejsza, część dotyczy sposobów wzmacniania najcenniejszych elementów naszej tożsamości, jej dalszego kształtowania we współczesnych warunkach, ale także eliminowania cech niekorzystnych dla przyszłości kraju.
W tym kontekście bardzo ważny wydaje się charakter mecenatu w polityce kulturalnej państwa oraz jego przełożenie na skuteczną politykę edukacyjną, zrozumienie kulturotwórczej roli współczesnych badań naukowych, szczególnie w zakresie humanistyki i nauk społecznych, czy problem wychowania obywatelskiego.
Spróbujmy zasygnalizować choćby parę pytań dotyczących tego obszaru, na które uporczywie musimy dzisiaj szukać właściwych odpowiedzi. Oto pierwsze: Które z elementów naszej tradycji kulturowej i poczucia tożsamości narodowej dobrze służą rozwojowi kraju w warunkach globalnych wyzwań, a które są być może tylko nieracjonalnym ograniczeniem tempa tego rozwoju?
Bez dwóch zdań wielokulturowość, także w Polsce, to zjawisko narastające, coraz bardziej obecne w życiu każdego z nas. Obok państw tradycyjnie wieloetnicznych problem wielokulturowości nasila się dzisiaj w państwach, do których masowo napływają rzesze emigrantów. Podstawowym dylematem jest konieczność, jak uważa wielu, zaakceptowania istnienia różnych kultur czy odmiennych religii stanowiących według nich tylko uprzedzenie wynikające z fałszywego obrazu owych "obcych" bądź też, jak chcieliby inni, potrzeba wyznaczenia niezbędnego minimum kulturowego, które wszystkie strony powinny zaakceptować, aby egzystować na jednym terytorium.
Wedle zwolenników pierwszego poglądu reakcja niechęci czy wręcz wrogości rodzi się najczęściej z niewiedzy. Najistotniejszym celem jest więc zapobiec niebezpieczeństwu, jakie niesie ze sobą fakt niezrozumienia drugiej osoby i wynikające z tego inne negatywne implikacje. Dobitnie artykułowane racje licznych zwolenników drugiej opcji nieco słabną wobec problemu praktycznego ustalenia owego wspólnego minimum kulturowego - być może mądrze zdefiniowany kanon praw człowieka mógłby okazać się skutecznym narzędziem służącym moderowaniu ludzkich zachowań w warunkach wielokulturowości.
Aby być skutecznym, kanon taki nie mógłby być zbyt szeroki i musiałby dotyczyć spraw zupełnie podstawowych. Próba opisu takiego minimum praw człowieka jawi się jako wielkie i bardzo aktualne zadanie, wymagające z pewnością stałej pogłębionej refleksji - być może jednak tylko na takiej drodze będziemy w stanie zadbać o harmonię współżycia w warunkach nieustannie zmieniającego się wielokulturowego świata?
Kolejne wyzwanie brzmi: Czy szeroko rozumiane relacje nauki i kultury są dzisiaj na poziomie odpowiadającym wymogom współczesności? Czy potrzebne jest być może zupełnie nowe spojrzenie na te związki? Postępujący rozdział kultur, tradycyjnej humanistyki z jednej strony, a współczesnego świata nauk ścisłych i przyrodniczych czy nawet ilościowych nauk społecznych z drugiej jest zagrożeniem dla rozwoju naszej cywilizacji.
Dominujący dzisiaj kanon kulturowy zbyt rzadko odwołuje się do empirii - więcej, często wręcz lekceważy osiągnięcia nauki i posługując się własnym, hermetycznym żargonem, zajmuje się w istocie samym sobą. W wielu opiniotwórczych kręgach towarzyskich nieznajomość twórczości tego czy owego, często bardzo średniej klasy pisarza jest niezmywalną hańbą - przyznanie się do nieumiejętności obsługiwania laptopa lub demonstracja programowej niewiedzy co do istoty sporów we współczesnej biomedycynie spotykają się natomiast z uśmiechem pełnego zrozumienia. Przed wiekami bywało inaczej - szlachcic we Florencji XV w. wiedział, że lekturze Dantego powinno towarzyszyć zainteresowanie ówczesną nauką i techniką.
Cały tekst przeczytasz w weekendowym wydaniu "Polski" lub na stronie prasa24.pl.