Zbigniew Brzeziński był niekwestionowanym autorytetem w polityce międzynarodowej. Na Zachodzie imponował wiedzą na temat Wschodu, zwłaszcza Związku Radzieckiego (później Rosji). Potwierdza to dziś jego książka „Wielka szachownica” (świetny tytuł!), w której mocno podkreśla geopolityczne znaczenie Ukrainy. Trafność tych uwag potwierdza obecna wojna. „Historia jest raczej wytworem chaosu niż spisków” - pisał w tej napisanej w 1997 roku książce Brzeziński. Pamiętając, w jaki bałagan zamienił się obszar postsowiecki po rozpadzie ZSRR, można jego słowa uznać wręcz za kanoniczne.
„Nasza epoka charakteryzuje się wyłącznie tendencją do rozpadu i narastającą presją w tym właśnie kierunku” - to już z eseju niemieckiego historyka Leopolda von Rankego. Jego słowa celne wydają się właściwie w każdej generacji (bo każdej się wydaje, że jest ostatnim pokoleniem), ale on je napisał w 1833 r. W konkretnym momencie historycznym. Europa znajdowała się wtedy w proszku po rewolucji francuskiej i wojnach napoleońskich, po których wydawało się, że porządku w ówczesnym świecie skleić się nie da. A przecież stało się inaczej. Chaos, który widział von Ranke, dziś uważa się za jeden z najbardziej stabilnych momentów politycznych. Fakt, że po Kongresie Wiedeńskim z 1815 r. przez kolejne sto lat nie było żadnej dużej wojny, to ewenement ówczesnego świata. Drugą taką epoką pokoju jest współczesność. Europa od 1945 r. nie doświadczyła dużej wojny. Wyjątkowe. Stało się to możliwe, bo świat nauczył się, że rozwiązywać napięcia można inaczej niż wojną. Stworzył całe grupy takich specjalistów, jak Brzeziński, którzy w swoich gabinetach prowadzą kolejne symulacje na wielkich szachownicach. Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju - lubią mówić wojskowi. Wstawić w miejsce „potu” słowo „analiza” i dostaniemy to powiedzenie w wersji dyplomatycznej.
Ale teraz, pod koniec 2024 r., wisi nad nami wielkie pytanie: czy dotychczasowe metody jeszcze działają? Owszem, każda epoka charakteryzuje się tendencją do rozpadu, ale ostatnio widać to mocniej niż wcześniej. Zaczęło się od wojny rosyjsko-ukraińskiej w 2022 r. Później Izrael kontra Hamas i Hezbollah. Ale ostatnie 10 dni to już cała seria: Gruzja, Syria, Haiti, przewrót w „naszej” Korei Południowej. Prawdziwa kumulacja.
Każda z tych sytuacji - rozpatrywana oddzielnie - nie wzbudziłaby w nas większego niepokoju. Na świecie zawsze gdzieś buzuje pod pokrywką, tego się nigdy uniknąć nie dało. Teraz niepokoi skala. Teoretycznie każde z tych napięć ma charakter lokalny czy regionalny, ale w praktyce coraz większa część świata staje się domeną chaosu. Miała być wielka szachownica, przy której siedzą wielcy stratedzy planujący kilka ruchów do przodu. Tymczasem widzimy coraz bardziej rozsypane puzzle, których nikt nawet nie próbuje układać.
Daleki jestem od tego, żeby od razu pisać o globalnym powiązaniu wszystkiego ze wszystkim. To nie tak. Ale historia - by jeszcze przywołać Brzezińskiego - zwykle tworzy się w wyniku chaosu, a nie spisków. Dlatego ten pogłębiający się bałagan tak bardzo niepokoi. Mimo wszystko nikt nie chce żyć w naprawdę ciekawych czasach.
