Zbigniew Mikołejko: - Młodzi rozczarowani Kościołem. Nie wystarczy gitara

Roman Laudański
Roman Laudański
Prof. Zbigniew Mikołejko: - Nie zapominajmy przy tym, że w pewnym wieku doświadcza się tego, co Jan Parandowski nazwał w słynnej przedwojennej powieści „niebem w płomieniach”. Wtedy następuje bunt przeciwko ustabilizowanemu, często faryzejskiemu światu dorosłych.
Prof. Zbigniew Mikołejko: - Nie zapominajmy przy tym, że w pewnym wieku doświadcza się tego, co Jan Parandowski nazwał w słynnej przedwojennej powieści „niebem w płomieniach”. Wtedy następuje bunt przeciwko ustabilizowanemu, często faryzejskiemu światu dorosłych. Arkadiusz Wojtasiewicz
Rozmowa z prof. Zbigniewem Mikołejko, filozofem religii, historykiem religii z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

– Młodzi uciekają z Kościoła katolickiego, potwierdzają to badania świeckich i kościelnych socjologów. Co się dzieje?
– Odpowiedź nie jest prosta. W latach 2002-2012 sytuacja była w miarę stabilna. Nieoczekiwanie między 2010-2013 nastąpiło tąpnięcie religijności w Polsce. Według Europejskiego Sondażu Społecznego deklarowana religijność młodych (w najmłodszych generacjach, poniżej 45 roku) spadła o 9-10 procent. Spadła też u starszych, ale tylko o 3-4 procent. A jednak katolicyzm nie stał się dla młodych religią mniejszościową. Nigdzie tak nie jest w Europie, nawet w Irlandii, gdzie młodych praktykujących katolików jest ponad 50 proc. Co więcej, w Niemczech i na Litwie religijność wśród młodych wzrosła. Poza „uskokiem” z lat 2010-13 nie ma większego tąpnięcia, raczej mamy do czynienia z powolnym spadkiem religijności, ale…

– Ale?
– Gdyby spojrzeć na to z perspektywy codziennej modlitwy, udziału w lekcjach religii, w nabożeństwach, to okazałoby się, że tu ten proces jest głębszy o kilka, kilkanaście procent. Proszę też pamiętać, że polski katolicyzm nie jest jednolity. Największa różnica jest między wsią a miastem.

– W miastach wypisują się z lekcji religii, w mniejszych miejscowościach niekoniecznie?

– Badania potwierdzają, że na wsi również spada liczba młodych uczestników życia religijnego, ale nie jest to spadek tak gwałtowny jak w Łodzi, gdzie w szkołach średnich z religii – jak podają media – wypisało się ponad 12 tysięcy uczniów. Kiedy jednak przyjrzymy się wynikom badań, okazuje się, że największe spadki odnotowano w szkołach zawodowych, a najmniejsze w technikach. We wszystkich jednak przejawach religijności młodych widać, że ona się obniża od dziesięciu do kilkunastu, a nawet dwudziestu procent.

Oczywiście, w zależności od środowiska, typu szkoły, miejsca zamieszkania i obszaru Polski. Inaczej jest więc w diecezjach południowo-wschodniej Polski, gdzie najwięcej więcej osób uczestniczy w życiu Kościoła, a inaczej w diecezjach Polski północno-zachodniej i zachodniej czy Warszawie. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w Polsce przeprowadza regularne badania, z których wynika, że w diecezjach północno-wschodnich liczba uczestników niedzielnych mszy świętych wynosi 20-25 procent. Dla porównania – w diecezji tarnowskiej mamy 70 procent, a ponad 60 proc. w sąsiednich. Tam presja kulturowa, społeczna na młodych jest dużo silniejsza, ponieważ większość otoczenia bardzo gorliwie praktykuje swoją wiarę. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że z badań CBOS z 2018 roku wynika, iż przywiązanie do wiary deklaruje 94 procent młodzieży! Jak widać dane są rozbieżne. Specjalnie przywołuję je, by pokazać, że mamy do czynienia z chaosem, dość żywiołowymi i niejednoznacznymi postawami. Czasami również doraźnymi, a jednak „rozmywającymi” religijną gorliwość młodych czy ich poczucie związku z Kościołem.

– Znajoma nauczycielka opowiadała mi, że dziś w liceach młodzi raczej ukrywają, że są „katolami” (katolikami), że mamy pokolenie bardzo wrażliwe na szanowanie praw LGBT, odmienności. I kiedy słyszą, co o „tęczowej zarazie” wygaduje arcybiskup Jędraszewski, to nie chcą mieć nic wspólnego z instytucją, która ma takich „urzędników Pana B.”.
– Można jeszcze dorzucić biskupa Deca, Meringa czy paru innych. Ale to świadectwo z dużego miasta. Nie zapominajmy przy tym, że w pewnym wieku doświadcza się tego, co Jan Parandowski nazwał w słynnej przedwojennej powieści „niebem w płomieniach”. Wtedy następuje bunt przeciwko ustabilizowanemu, często faryzejskiemu światu dorosłych. Rozpoczyna się „wierzganie”, które może przeminąć albo utrwalić się. Stąd chaos i niejednoznaczność zachowań. Na niejasność nakłada się jeszcze i to, że w Polsce młodzi ludzie nie są w stanie zdobyć się na samodzielność ekonomiczną, długo mieszkają z rodzicami. Dlatego pojawiają się wśród nich postawy konformistyczne, młodzi nie chcą iść ze starymi na przysłowiowe „udry”, dla świętego spokoju pójdą do kościoła. To jednak, co się dzieje dziś w Polsce, prowadzi w kierunku zeświecczenia postaw. Uwolnienia się od presji Kościoła. Tylko zastanawiam się ciągle, skąd tak duży „skok” w latach 2010-2012?

– Nie było wtedy czarnych marszy, w których córki, matki i babcie wychodziły na ulice przeciwko tak ostro postawionej kwestii aborcji. I przy okazji tak ostentacyjnie demonstrowały niechęć wobec Kościoła.
– Być może ma to związek z tym, że skończył się efekt Jana Pawła II. Dla urodzonych w okolicach 1980 roku i później zaczął kończyć się już zresztą wcześniej. Jako dorośli weszli w wolność. Pontyfikat Jana Pawła II był przez nich doświadczony w fazie schyłkowej. W polskim Kościele powymierały autorytety. Nie pojawili się nowi, moralni i duchowi przywódcy, atrakcyjni intelektualnie. Dorosłość młodych przypadła na okres wolności w sensie „liberty”, wolność polityczna była ich rzeczywistością. Nie widzieli związku Kościoła z wydobywaniem się Polski na nią. To była dla nich historia tak samo niemal odległa, co czasy Mieszka I. Natomiast stała się dla nich ważna wolność w sensie „freedom” - jako swoboda, wolność indywidualna, prywatna, intymna. Taka wolność nie jest wpisana w obowiązek społeczny, patriotyczny czy kościelny. Mało tego, liderzy Kościoła w kazaniach atakują ją jako przejaw „kultury śmierci” oraz „zgnilizny Zachodu”.

– Zachód przeżywał swoją rewolucję seksualną w 1968 roku. Czyżby dotarła ona i do nas?
– Dokonała się na faryzejski sposób. Nie ujawniała się szeroko w polityczno-społecznych postulatach. Dziś, owszem, możemy mówić różne rzeczy o wolności politycznej, ale ona stała się dla wielu młodych drugoplanowa. Ważniejsza stała się wolność egzystencjalna, bardzo zindywidualizowana. Wolność tworzona w kulturze rówieśniczej, ponieważ dla młodych punktem odniesienia nie są starsi.

Antropolog Margaret Mead mówiła np. o nastaniu dzisiaj „kultury prefiguratywnej”, w której to młodzi decydują o wartościach, autorytetach, hierarchiach; w „kulturze postfiguratywnej” robią to starsi. Ważna jest jeszcze różnica między płciami. Obserwujemy większe wyzwolenie i dynamiczność młodych kobiet niż młodych mężczyzn. Młode kobiety są ruchliwsze społecznie, chętniej uciekają ze wsi i z małych miasteczek do dużych miast.

– Chętniej też się kształcą.
– Awans edukacyjny jest wśród nich powszechniejszy. Widać to chociażby w różnicach głosowania na Konfederację, za którą opowiadają się młodzi i słabo wykształceni mężczyźni z mniejszych miast i ze wsi, uciekający w patriarchalizm, autorytaryzm, tradycyjność w wyniku lęku przed utratą tradycyjnej męskiej i w akcie samoobrony.

Przy ciągle większej religijności kobiet niż mężczyzn bardziej dynamiczne i innowacyjne są jednak młode kobiety. Tu dokonuje się rewolucja. Tym bardziej, że restrykcje dotyczące aborcji uderzają przede wszystkim w młode kobiety, a nie w facetów. I to kobietom, a nie mężczyznom każe się zachowywać „cnoty niewieście”. Takie poczynania radykalizują młode kobiety i odpychają je od Kościoła.

– Patrząc na forsowany dziś model edukacji oraz wezwania do obrony Kościoła można w sumie przewidzieć, że prędzej to polityczne ciśnienie wypchnie młodych z Kościoła, niż oni w nim zostaną… Nie będą się słuchać ani polityków, ani hierarchów, którzy tak meblują im życie.
– Zapewne tak się stanie. Ponadto w obserwowanym dziś mariażu ołtarza z tronem Kościół jest słabszą siłą niż rządząca partia, która rozda lub też ograniczy przywileje. I może uzależnić je od wsparcia politycznych decyzji. Dla młodych to nakładanie „pancerza” na ich życie. Zwiększenie np. roli kuratorów dotyczy przede wszystkim młodych. Pewne bowiem formy dostępu do różnych światopoglądów i rozmaitych informacji zostaną im zakazane.

– Czy w czasach internetu to w ogóle jest możliwe? To forsowanie jakiejś utopii!
– Oczywiście, że tak. Tu mały wtręt: w PRL-u pisarz, felietonista Stefan Kisielewski został posłem, zasiadał w komisji ds. wewnętrznych, gdzie rozmawiał z jednym z wiceministrów spraw wewnętrznych. Zapytał go, dlaczego władza tak cenzuruje to, co drukowane? Przecież można włączyć radio i posłuchać Wolnej Europy, Głosu Ameryki czy Deutsche Welle. Na co wiceminister mówi: bo „ONI” – o swoich kolegach z władzy! – bo oni zostali wychowani na komunistycznych broszurkach i ciągle wierzą w moc druku. Tamta sytuacja pasuje jak ulał do naszych czasów. Ludzie wychowani na pewnych źródłach informacji, boomersi (pokolenie urodzone w latach 40-60. ubiegłego wieku - przyp. Lau.), usiłują zorganizować młodym życie według własnych doświadczeń dotyczących źródeł informacji. Tymczasem dziś podstawowym źródłem jest sieć, internet, nad którym nie da się zapanować, chyba że wprowadzi się normy chińskie lub białoruskie, co spotkałoby się z bardzo żywiołowym buntem młodych. Władza straciłaby ich na dobre. Takie pomruki mogą dochodzić tylko ze skrajnych środowisk, np. ziobrystów.

– Arcybiskup Jędraszewski, odnosząc się do ucieczki młodzieży z Kościoła stwierdza, że przyczyną może być zamykanie się młodych w sobie, brak kontaktów. Mówi o „pokoleniu pochylonych głów” nad smartfonami. Na dodatek wiele mediów przedstawia Kościół jako „instytucję opresyjną”.
– Zawsze młodzi uciekają od świata dorosłych! Zmieniają hierarchię wartości. Jeśli przeczytamy gliniane tabliczki znad Eufratu i Tygrysu zapisane pismem klinowym, to również tam znajdziemy narzekanie, że młodzież jest dużo gorsza, bo nie chce tego czy tamtego. To stały motyw wierzgania młodych przeciwko starym - i narzekania tych drugich. Dziś to wierzganie się zradykalizowało, przyspieszyło, mamy też i globalizację. Ciekawe jednak, że w wypowiedzi arcybiskupa Jędraszewskiego nie ma samoanalizy. Zrozumienia, że stan krytyczny Kościoła łączy się również z postawą instytucji, która nie podejmuje próby przebudowy. Mówię tu o polskim Kościele, jakże różnym od Kościoła globalnego, w którym mamy przecież „rewolucję moralną” papieża Franciszka. Polskim Kościołem rządzi przy tym generacja starszych panów, nie bardzo rozumiejących procesy zachodzące w świecie młodych. Tu nie chodzi nawet o bicie się w piersi, a o zrozumienie kulturowej i cywilizacyjnej sytuacji, w której się znajdujemy. W procesie niezwykle gwałtownych przyspieszeń, naznaczonych kryzysami, ukazują się rozmaite czarne dna naszej cywilizacji, napawające młodych lękiem. Na to nie ma odpowiedzi Kościoła, a jeśli już jest, to taka, że arcybiskup Jędraszewski wskazuje na jakiś fałszywy „ekologizm”. Młodzi zatem mniej albo bardziej zdają sobie sprawę z katastrofy klimatycznej. To nie jest przejaw indywidualizmu, a globalna ich troska młodych. Jeśli więc Kościół na nią nie odpowiada, jeśli nie reaguje na inne problemy, nie zachęca do działania, to oni odchodzą. Nie wystarcza dziś grać na gitarze i śpiewać pobożne piosenki. Młodzi chcą więcej. Trzeba dostrzec w nich partnera. Nauczanie hierarchów nie może odbywać się na zasadzie powierzonego im autorytetu formalnego, ale w dialogu z młodymi. A tego dialogu nie ma lub jest pozorowany przez duże imprezy kościelne.

– Tylko dla dwóch procent młodych biskupi są autorytetem (to sondaż IPSOS dla OKO.Press). Tymczasem papież Franciszek jest autorytetem dla połowy badanych!
– Widać tu różnicę, prawda? Papież w swoim nauczaniu jest przy tym dość tradycyjny. To także starszy pan, ale on nie zakłada, że jego wiara i moralność jest jedyną możliwą wiarą i moralnością. Franciszek wie, że świat jest pluralistyczny. Są oczywiście i w Polsce środowiska głęboko wierzących katolików przywiązanych do tradycji, którzy zdają sobie z tego sprawę i są bardziej krytyczni, wręcz zbuntowani.

Ale najwyraźniej nasza hierarchia kościelna sądzi, że jedynym możliwym wzorcem ludzi wiary jest fanatyczny „Polak-katolik”. Niezbyt głęboko wierzący, a nadmiernie żarliwy i zamknięty na wszelką inność. Jeśli więc uważa się, że ta grupa jest wzorcowa, jeśli się do niej przemawia, nie można oczekiwać, że młodzi niosący z sobą różne bunty, niepokoje, lęki i niezgody będą się garnąć do Kościoła.

Także ci zatroskani o własną religijność. Często zresztą słyszymy młodych, mówiących: jestem wierzący, ale nie chcę mieć nic wspólnego z tą instytucją.

- To krytyka instytucji.
- Owszem, ale też w Polsce ciągle mamy do czynienia – pomimo obecności wielu sensownych ludzi Kościoła – z katolicyzmem klerykalnym, zakładającym, że tylko niewzruszona, hierarchicznie uporządkowana instytucja i jej „funkcjonariusze kultu” niosą ze sobą jedyne możliwe prawdy.

Tymczasem jest jeszcze, używając kościelnego języka, Lud Boży i są młodzi, którzy odstępują od Kościoła, niekoniecznie stając się radykalnymi ateuszami. Raczej są to ludzie rozczarowani. Jeśli więc nic się nie zmieni, to tych rozczarowanych Kościołem i „funkcjonariuszami kultu” będzie przybywało.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zbigniew Mikołejko: - Młodzi rozczarowani Kościołem. Nie wystarczy gitara - Gazeta Pomorska

Wróć na i.pl Portal i.pl