Wystarczyło jednak wejść na pobliską stację benzynową i pełniący nocny dyżur pracownicy (było ich tam pięciu) w pięć minut zorganizowali taryfę.
Przy okazji dowiedziałem się, ile wynosi dzienna norma pracy taksówkarza. "Jak to ile? 24 godziny. Pracuję sześć dni w tygodniu non stop. Kiedy śpię? W samochodzie. Wtedy, gdy nie mam klientów. A w sobotę odsypami za cały tydzień". Inny zaprzyjaźniony kierowca tłumaczy, że ten, kto ma pracę, to persona. Twierdzi, że za czasów apartheidu było źle, ale "jeśli straciłeś robotę, wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i już znalazłeś zatrudnienie. A teraz jeśli wypadniesz z obiegu, jesteś skończony".
Ale dziś będzie i optymistycznie. Można mówić wiele złego o organizacji mistrzostw w RPA, ale przestanie narzekać ten, kto choć na pół dnia znalazł się w Durbanie. W mieście nad Oceanem Indyjskim, które stało się kiedyś portem dla Vasco da Gamy, rozegrano wczoraj mecz Hiszpania - Szwajcaria. Piękny stadion, chyba najbardziej efektowny ze wszystkich aren mundialu ze względu na umiejscowioną nad nim wieżę widokową, położony jest nie-opodal plaży. Zimowe temperatury omijają to miejsce, można przejść się kilka kilometrów piaskiem w krótkim rękawku. Na trasie palmy. Pływają tu ponoć rekiny, ale nie odstrasza to fanów windsurfingu.
Miasto jest też wyjątkowe z innego powodu. Autobus dla mediów kursuje z lotniska co pół godziny w każdy dzień. Z małym wyjątkiem: nie jeździ wtedy, gdy w Durbanie... odbywają się mecze. "Wiem, że to idiotyzm" - rozkłada ręce wolontariusz. I tłumaczy, że miejscowe władze chcą zarobić na publicznym transporcie. Kurs do centrum miasta kosztuje 50 randów (20 złotych). A podobno to Polak potrafi.
Więcej na Fotoblogu z RPA oraz w serwsie Mundial na Ekstraklasa.net - jakbyś tam był!