Mecz z Peterson (82. WTA) od początku układał się po myśli Świątek (9. WTA). Polka grała agresywnie, przejmowała inicjatywę , dobrze serwowała (w całym meczu przegrała tylko jednego gema przy swoim podaniu). W efekcie spędziła na korcie tylko godzinę i 17 minut. Już w pierwszym secie szybko odskoczyła rywalce na 4:1, z podwójnym przełamaniem.
Peterson zdołała odrobić jedno, co jednak jeszcze bardziej "nakręciło" Świątek do walki. Błyskawicznie przełamała rywalkę po raz trzeci (i to do zera), a agresywna gra w kolejnym gemie zaowocowała trzema piłkami setowymi. Żadnej z nich co prawda nie wykorzystała, trzykrotnie myśląc się z forhendu, ale po chwili dostała czwartą szansę i zakończyła partię asem serwisowym.
Drugi set zaczął się od zwycięskiego gema serwisowego Szwedki, ale pięć kolejnych wygrała Polka i było niemal pewne, że to ona zejdzie z kortu jako zwyciężczyni. Peterson zdołała jeszcze utrzymać własne podanie, ale po zmianie stron Świątek pewnie zakończyła spotkanie, wykorzystując pierwszą piłkę meczową.
Nie był to może wybitny występ naszej tenisistki, co pokazują statystyki. Zwłaszcza 20 niewymuszonych błędów (przy 19 kończących uderzeniach). Na Szwedkę (tylko 6 winnerów przy 24 błędach) to jednak wystarczyło, a cieszyć może również nastawienie Świątek, która w końcówce poprzedniego sezonu sprawiała chwilami wrażenie jakby traciła instynkt killera, jak to barwnie ujął na naszych łamach Paweł Ostrowski.
- Coraz częściej zaczyna na korcie kalkulować. Rozważać co warto zagrać, a co nie. Zatraca przez to swój naturalny dar do podejmowania ryzyka, a to jest to czym zawsze wygrywała. Wcześniej było tak, że niezależnie od wyniku to Iga rządziła na korcie, a teraz w jej meczach to rywalki coraz częściej zaczynają dyktować swoje warunki, a ona próbuje się do tego dostosować. Tyle, że to nie jest jej gra, bo Świątek to nie Radwańska. Jej domeną jest ofensywa, a nie czekanie na to, aż rywalka się pomyli - podkreślał były trener Marty Domachowskiej i Niemki Angelique Kerber, komentując występ Igi w WTA Finals.
A tenisistka i jej nowy trener Tomasz Wiktorowski doszli zapewne do tego samego zdania, bo w Melbourne Świątek znów rządzi na korcie. Przynajmniej na razie
Szkoda tylko, że w jej kolejną rywalką nie będzie Magda Linette (53. WTA), której nie udało się powtórzyć swojego osiągnięcia z 2018 roku i awansować w Melbourne do trzeciej rundy. Można zaryzykować stwierdzenie, że historia zatoczyła koło, bo wówczas również zmierzyła się w drugiej rundzie z Kasatkiną. Z tą jednak różnicą, że wówczas to ona była górą.
Tym razem góra była niestety Rosjanka (23. WTA), a o jej przewadze najlepiej świadczy fakt, że w trwającym godzinę i 20 minut pojedynku ani razu nie dała się przełamać, sama natomiast wykorzystała cztery z sześciu break-pointów. W efekcie wygrała 6:2, 6:3.
