Cóż takiego się więc wydarzyło? Otóż niejaki Mateusz Domolążek, lat 25, stał się bohaterem, zdaniem Onetu, walki z propagandą i o wolność mediów. W jaki sposób? Otóż zadał on pytanie, podczas emisji programu Strefa Starcia (TVP), o wypadek z udziałem rządowej kolumny samochodów, w której jechał także premier, a która miała, zdaniem Domolążka, „uderzyć w samochód osobowy”. Oburzył się także, że nie było o tym mowy na początku programu.
Jak zostać bohaterem?
Jak się okazało Domolążek palnął fejknewsa, ponieważ nie wiedział (lub celowo pominął ten fakt), że to osobowy samochód nagle zmienił pas ruchu, doprowadzając do kolizji. Zostało to natychmiast wytknięte przez prowadzącego program Michała Adamczyka, tak samo jak fakt, że, wbrew sugestiom Domolążka, Telewizja Polska o sprawie informowała w serwisach nadawanych tuż przed Strefą Starcia. Domolążek przyznał wtedy, że nic o tym nie wie, bo nie ogląda TVP, na co Adamczyk stwierdził, że to dość kuriozalne, w sytuacji, w której w niej występuje.
Podsumowując więc tę sytuację. Domolążek nie wiedział, jak naprawdę wyglądała sytuacja, jego fejknews został natychmiast sprostowany, sam przyznał, że wypowiada się na tematy, o których nie ma pojęcia (skąd może wiedzieć, co jest w TVP, skoro z dumą przyznaje, że jej nie ogląda), w końcu okazał się być hipokrytą. Oto „sukces w walce z propagandą” zdaniem Onetu. Przy okazji warto zauważyć, że Strefa Starcia to program publicystyczny, o określonych wcześniej tematach. Czepianie się faktu, że nie było tam mowy o wspomnianej kolizji jest absurdalne. To jakby mieć pretensje, że w rozmowie, której tematem są sprawy międzynarodowe, nie poruszono kwestii wewnętrznych polskich partii.
Oczywiście te „niuanse” w żaden sposób nie interesują „dziennikarzy” Onetu. Wiedzą, że o żadną prawdę tu nie chodzi, tylko o wpuszczenie w przestrzeń medialną pseudo-sensacji, która ma generować odpowiednią ilość odsłon danego artykułu a przy okazji nakręcać hejt. Oczywiście opisana powyżej sytuacja nie może być żadną formą ataku na chłopca, który po prostu wyraził swoją opinię w programie. Po pierwsze nic dziwnego, że został on „zjedzony” przez prowadzącego, ciężko oczekiwać, żeby młody człowiek mógł sobie poradzić z prawdziwą „wygą”, jaką jest Michał Adamczyk. Po drugie nic dziwnego, że wspomniany młodzieniec uznał, że wykorzysta swoje 5 minut w mediach krytycznych wobec TVP, żeby zrobić z siebie prawdziwego herosa. Właściwie można nawet poczuć do niego pewien rodzaj szacunku, patrząc na reakcję Onetu widać, że bezbłędnie zdiagnozował on głupotę tego typu portali i inteligentnie „pasożytuje” na ich durnocie, cynizmie i kłamstwie.
Zjadają własne śmieci
To co zrobił Onet wpisuje się, niestety, w standard mediów, niestety nie tylko funkcyjnych względem Platformy Obywatelskiej, tylko właściwie każdych. Mamy do czynienia od lat z medialnym cyrkiem, pompowaniem absurdów, robieniem z zupełnie nieistotnych pseudo-newsów wiadomości urastających do rangi wydarzeń wagi państwowej. To ponure zjawisko ma skalę światową, co gorsza, sukcesywnie się pogłębia. Jednak na „naszym podwórku” to te pseudo „wolne media” osiągnęły w tej dziedzinie mistrzostwo, wyprzedzając o kilka długości swoją konkurencję.
Onet i jemu podobne portale wiedzą, że przytłaczająca większość ich odbiorców nie przeczyta nawet połowy zamieszczanego przez nich tekstu. Zainteresowanie wzbudzane jest więc przez odpowiednio krzykliwy tytuł, absurdalne porównania, histeryczne przymiotniki. Chodzi tylko o to, żeby czytelnik „kliknął” a następnie przeczytał dwa pierwsze zdania. To one mają ustawić odbiór całości tekstu, wzbudzić odpowiednie emocje, z którymi czytelnik przejdzie do kolejnego, najprawdopodobniej równie absurdalnego, tytułu- kliku. Czasem następuje wręcz swoisty „recykling skretynienia”. Idealnym tego przykładem jest, przysłowiowy już wręcz, „nauczyciel Morawieckiego”. Tutaj znów mamy do czynienia z zupełnie nieistotnym faktem, typowo tabloidową wrzutką. Co ma bowiem zmieniać, w teorii, opinia nauczyciela sprzed kilku dekad. Jej cel oczywiście jest pozamerytoryczny.
Chodzi o sprawienie wrażenia, że wszyscy się Morawieckiego wstydzą, odwracają się od niego, nawet ci najbliżsi, niegdyś z nim związani, dziś nie chcą mieć z nim nic wspólnego. To, co w opisywanej sytuacji jest naprawdę ciekawe, to nie wpuszczanie kolejnego pseudonewsa w sieć, co jest niestety stałą praktyką. W tym jednak konkretnym przypadku uderza skrajna bezczelność tzw. „wolnych mediów”, to za jakich durni mają swoich odbiorców. Otóż okazuje się, że ten „news” jest puszczany przez nie… co kilka miesięcy. Bez żadnej zmiany, bez żadnego tzw. „follow up’a”, czyli zaczepienia w jakieś niedawnej informacji. Ot klika się, więc raz na jakiś czas odgrzewamy ten syf i na nowo rozkręcamy negatywne emocje. Lenistwo jest już tak duże, że nikt tam nie usiłuje znaleźć jakiś nowych plotek, nawet wymyślić żenujących niby-informacji, zamiast tego decydują się na recykling własnych śmieci.
Prawica taka sama?
Żeby nie było, zdarzało się, że w podobny sposób grzały informacje nieprzychylne wobec władzy media niechętne PO, gdy ta jeszcze rządziła. Idealnym przykładem była niejaka „Marysia z Gorzowa”. Przypomnijmy tę sytuację. Otóż młoda dziewczyna, podczas spotkania jej szkoły z ówczesnym premierem, Donaldem Tuskiem, zadała mu pytanie o treści „„Czemu udaje pan patriotę, a jest pan zdrajcą Polski?” Czy była to jakkolwiek ważna sytuacja? Oczywiście że nie. Tyle, że prawicowe media uznały wtedy, że można za jej pomocą odpowiednio dynamizować, przeciw ówczesnej władzy, debatę publiczną. Zaczęły więc, używając kolokwializmu, „grzać temat”. Warto jednak zauważyć jedną, fundamentalną różnicę.
Nie chodzi tu o kwestie odwagi, chociaż zaznaczmy, że słowa Marysi jej wymagały, co nie jest casusem chłopca/ bohatera Onetu. Otóż ze sprawy tej temat zrobiły nie tylko media prawicowe. Otóż media usłużne względem PO, z Wyborczą i Lisem na czele, rzuciły się na tę dziewczynę. Z lubością przedrukowywały kuriozalne, hejterskie opinie (takie jak to, że dziewczyna była naćpana). Atakowano ją z każdej strony. Nagonka przybrała tak groteskowe formy, że do jej rodzimej miejscowości przyjeżdżali dziennikarze wypytywać jej rodzinę, przyjaciół, nauczycieli.
Wszystko, byle nakręcić do niej, do maksimum (co się zresztą niestety udało) emocje takie jak pogarda i nienawiść. Do 17latki. Warto wrócić do tych medialnych ataków. Uderza nie tylko skala hejtu wylanego na tę młodą dziewczynę, to jak bardzo chciały ją ówczesne media zaszczuć. Jeszcze bardziej szokujący jest ton jaki na te okoliczność używały kolejne gazety czy periodyki pro Tusk. To, co tak oburzyło ówczesne „wolne media”, robiące za zbrojne ramię ówczesnej władzy, to nawet nie słowa tej dziewczynki, tylko fakt… że ośmieliła się ona zadać pytanie. Że ktoś taki jak ona, tak nieistotny, tak nieważny, tak odległy od elit medialno- politycznych, których było wtedy wolno, które spotykały się regularnie na wspólnych rautach i innych imprezach, odważyła się cokolwiek powiedzieć. To było taką blasfemią, takim złamaniem niepisanych zasad, że nie wolno jej było odpuścić.
Zresztą, co warto pamiętać, wtedy po prostu panował taki „klimat”. Sam a własne oczy widziałem, jak dziennikarka pokłoniła się Ewie Kopacz, w podziękowaniu za to, że odpowiedziała ona na jej pytanie. To, jak dziennikarze pro PO nagminnie i agresywnie uciszali każdego, kto chciał premierowi zadać niewygodne pytanie, to pamięta każdy, kto wtedy pracował w mediach. W tym kontekście Trzaskowski bardzo uczciwie zdiagnozował to, jak PO i funkcyjne względem niej media widzą tzw. „wolność słowa”, gdy stwierdził on, zamiast odpowiedzieć na pytanie dziennikarza TVP, „że te wybory są po to, by takich pytań nie zadawano”. Wolność mediów będzie nich jest wtedy, gdy nie będzie żadnych niewygodnych pytań do ludzi PO. To, co wyprawiają dziś portale takie jak Onet jest tego najdobitniejszym dowodem.
