Dr Rafał Maszewski: Natura jest zawsze krok przed nami

Anita Czupryn
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Z żywiołem nie da się wygrać – możemy tylko ograniczać straty. Nawet z nowoczesnymi technologiami, nadal nie jesteśmy w pełni bezpieczni – mówi Rafał Klimaszewski, klimatolog, popularyzator nauki.

Obecna powódź to bezpośredni skutek zmian klimatycznych?

Nie do końca bezpośredni. Takie niże genueńskie, czyli mocno uwodnione i rozległe układy niskiego ciśnienia, jak ten, który dotarł do nas z północnych Włoch, są zjawiskiem normalnym w naszym klimacie. Pojawiały się w przeszłości i będą pojawiać się nadal – to nie jest nowość. Jednak nowością jest rekordowo ciepła woda, zarówno w Morzu Śródziemnym, jak i Czarnym. W związku z tym nagromadziło się bardzo dużo energii w postaci ciepła. Im cieplejsza woda, tym większa szansa na formowanie się potężnych chmur z ogromną ilością pary wodnej i wody wraz z gwałtownymi zjawiskami. Choć Morze Śródziemne jest stosunkowo małe, mogą tam powstawać tzw. medicany, czyli śródziemnomorskie huragany. Obserwujemy je częściej i są coraz silniejsze. Ten niż powstał właśnie nad północnymi Włochami, kiedy nad Morze Śródziemne napłynęło zimne powietrze z północy. Wtedy doszło do intensywnego parowania, cyklogenezy (tworzenie się niżu), przy dużej dostępności energii w postaci pary wodnej. Podobnie ulegają wzmocnieniu huragany i cyklony nad gorącymi wodami Oceanu Atlantyckiego lub Spokojnego. Woda była bardzo ciepła, więc niż był silniejszy i pobierał ogromne ilości energii. W tym aspekcie ocieplenie klimatu przyczyniło się do tego, że ten układ niósł ze sobą tak dużą ilość opadów.

Co to znaczy, że niż genueński uległ zablokowaniu, i skąd w nim tyle wilgoci?

Niż genueński, jak wspomniałem, powstał nad północnymi Włochami, w okolicach Genui, i zaczął wędrować na północ, z lekkim odchyleniem na północny wschód, w stronę Austrii, Czech, Słowacji i Polski. Kiedy jego centrum dotarło do granicy południowej Polski, został zablokowany przez wyż rosyjsko-skandynawski. Z drugiej strony, na zachodzie Europy, również znajdował się wyż, więc ów niż nie mógł przesunąć się dalej na północ czy północny wschód. Pozostało mu zatrzymać się i generować duże sumy opadów na tych samych obszarach. Gdyby nie te wyże, układ przemieściłby się w ciągu jednej lub dwóch dób nad Białoruś czy Bałtyk, przynosząc intensywne, ale stosunkowo krótkotrwałe opady. Jednak przez zablokowanie, niż zatrzymał się, co spowodowało, że przez trzy i pół dnia padało nieprzerwanie na południowo-zachodnie rejony Polski, ale również Czechy i Austrię. To naprawdę stosunkowo rzadkie zjawisko. Nastąpił niekorzystny splot okoliczności. Podobne sytuacje miały już miejsce w przeszłości i wówczas nastąpiły te najbardziej katastrofalne powodzie w 1997, 2002 (Czechy), czy 2010 roku. Skąd ta wilgoć? Jak wspomniałem, bardzo ciepła woda w Morzu Śródziemnym i Czarnym przyczyniła się do nagromadzenia wilgotnego, bogatego w parę wodną powietrza. Ten niż, zaciągał powietrze częściowo z Morza Śródziemnego, ale też i z Morza Czarnego, i nad Polską mieszało się ono z dużo chłodniejszym powietrzem napływającym z północy. W Alpach widzieliśmy potężne opady śniegu. W wyniku mieszania się tych mas powietrza powstawały chmury bardzo bogate w opady. Dodatkowym czynnikiem był wiatr północno-wschodni i północny, który powodował, że powietrze wznosiło się po stokach naszych gór, co jeszcze bardziej wzmacniało opady. Mówimy wówczas o tzw. wzmacnianiu orograficznym opadów poprzez silne wznoszenie się powietrza, następnie jego ochładzanie i skraplanie pary wodnej (powstają opady). To wszystko razem doprowadziło do tak intensywnych i długotrwałych opadów.

Z jednej strony słyszymy w Polsce o suszy, spodziewamy się, że będzie jeszcze większa, a przecież wynika ona właśnie ze zmian klimatycznych. A z drugiej strony nagle mamy do czynienia z ulewnymi deszczami. Będą one występować coraz częściej?

Prognozy klimatyczne dla naszego regionu rzeczywiście wskazują, że będziemy doświadczać coraz częstszych susz, ale będą one przeplatane poważnymi powodziami. Badania dla Europy pokazują, że obok suszy, powodzie będą jednym z największych czynników powodujących potężne straty. To, co teraz widzimy w Polsce, jest właśnie tego dowodem – cieplejsze powietrze niesie więcej pary wodnej, a tym samym więcej energii, która musi się gdzieś rozładować, a to prowadzi do intensywnych opadów i większej niż kiedyś gwałtowności burz. Niestety w tym roku, kilka krajów w Europie już bardzo mocno odczuło te zjawiska.

Takie zjawiska jak niż genueński będą się powtarzać?

Trudno powiedzieć. Jeżeli jednak już powstaną, mają większe szanse być jeszcze bardziej potężne. Co do częstotliwości, to nie chciałbym spekulować, bo obserwujemy też, że coraz bardziej na północ rozbudowywać się zaczynają wyże atmosferyczne, szczególnie te znad północnej Afryki. Obecność wyżów nie sprzyja formowaniu się niżów. Może to oznaczać, że zwłaszcza latem niżów będzie mniej, podobnie jak burz, ale jeśli się pojawią będą zdecydowanie silniejsze niż w „chłodniejszym klimacie”. Cyrkulacja atmosferyczna również się zmienia, więc zjawiska burzowe mogą być rzadsze, ale bardziej gwałtowne. Mimo że liczba dni z burzą na ogół nie wzrasta, to intensywność wyładowań atmosferycznych już tak. Na Morzu Śródziemnym jesienią faktycznie te niże mogą być coraz potężniejsze, ale czy u nas będą występować częściej, to trudno jednoznacznie stwierdzić. Na pewno istnieje duże prawdopodobieństwo, że te zjawiska będą silniejsze.

Czyli to, co dzisiaj obserwujemy, oznacza, że w przyszłości powodzie staną się normą, podobnie jak susze i będą się wzajemnie przeplatać?

Myślę, że jak najbardziej. Obecnie mamy do czynienia z potężną suszą na północnym wschodzie kraju, gdzie opady w tym roku utrzymują się zdecydowanie poniżej normy, a także w niektórych częściach centrum Polski mamy deficyt opadów. Przed nami dłuższy okres wyżowy, z dużą ilością słońca i wysokimi temperaturami, co pogłębi problem suszy. Mamy zatem do czynienia zarówno z groźną powodzią, jak i silną suszą. To dwa skrajne zjawiska, będą występować na terenie stosunkowo niewielkiego kraju, jakim jest Polska. Ocieplenie klimatu i wzrost temperatury raczej nie przyniosą stabilizacji. Susze będą coraz silniejsze i częstsze; już teraz to obserwujemy – susza w jakiejś formie występuje praktycznie każdego roku. Dzieje się tak, ponieważ przy wyższych temperaturach mamy większe parowanie, nawet przy tej samej ilości opadów. Co ciekawe, suma roczna opadów w Polsce powoli rośnie, ale najbardziej przyczynia się do tego chłodna pora roku. We wrześniu tak intensywne opady są bardzo nietypowe. Zazwyczaj powodzie tego rodzaju zdarzają się w czerwcu czy lipcu, kiedy przypadają największe sumy opadów. Znane było określenie deszczy świętojańskich lub tzw. „monsunu europejskiego”. Lipiec jest miesiącem o najwyższych sumach opadów, natomiast wrzesień przeciętnie jest już bardziej suchy. A tu mamy potężną powódź w połowie września – to bardzo rzadkie zjawisko.

W przyszłości temperatura Morza Śródziemnego i Morza Czarnego będzie spadać i zmniejszy się ich wpływ na zjawiska pogodowe?

Raczej nie. W przyszłości – o ile obecne trendy się utrzymają – temperatura tych mórz nadal będzie rosła. Oczywiście morza będą się wychładzać zimą, ale i tak pozostaną bardzo ciepłe. Napływy zimnego powietrza z północy nad te akweny będą nadal powodować powstawanie potężnych niżów, które mogą siać spustoszenie, np. we Włoszech, Hiszpanii, Grecji, na wyspach Morza Śródziemnego czy na Bałkanach. W jesienno-zimowym sezonie mogą wyrządzać tam znaczne szkody, a niektóre z tych niżów mogą również dotrzeć do Polski. Jeśli dotrą zimą, możemy spodziewać się potężnych paraliżujących życie śnieżyc. Morze Śródziemne i Morze Czarne to ogromne rezerwuary energii i pary wodnej, więc warunki sprzyjające tworzeniu się takich „potworów” niżowych mogą pojawić się jeszcze nie raz. Miejmy nadzieję, że te niże nie będą do nas docierać często. Na razie takie sytuacje są stosunkowo rzadkie – potężne powodzie spowodowane blokadą niżu pojawiają się w Polsce co kilkanaście lat.

Może to jednak sygnał, że klimat zmienia się szybciej, niż nam się wydaje, i ma on wpływ na te ekstremalne zjawiska?

Obecne zmiany klimatyczne, to oczywiście głównie wzrost temperatury powietrza i w konsekwencji również wody w oceanach, morzach. To prowadzi do większego parowania, a cieplejsze powietrze zawiera więcej pary wodnej, co z kolei dostarcza więcej energii atmosferze. Gdyby Morze Śródziemne było chłodniejsze o 10 stopni, taki niż mógłby nadal powstać, ale z pewnością byłby znacznie słabszy i niósłby mniej wody. Nie powiedziałbym jednak, że zmiana klimatu sprawi, iż te niże będą przychodzić do nas częściej. Na razie skupiamy się na tym, że jest cieplej, więcej wilgoci w powietrzu i więcej energii do rozładowania, ale to, czy te zjawiska będą częstsze, a może rzadsze wymaga jeszcze badań.

Istnieje sposób na powstrzymanie ekstremalnych zjawisk pogodowych? Czy powinniśmy je zaakceptować?

Powstrzymanie takiego niżu nie jest możliwe. Kiedy już się formuje i kieruje w naszą stronę możemy jedynie dobrze się przygotować. W prognozach tydzień wcześniej było już widać, że coś niepokojącego może się wydarzyć, ale tego rodzaju niże są kapryśne i trudne do prognozowania. Nie można siedem dni przed alarmować, że będzie powódź, bo trajektoria niżu mogła się jeszcze zmienić, a opady mogły być dużo słabsze. To, co możemy zrobić, to uwzględniać np. powodzie w planach zagospodarowania przestrzennego gmin. Jesteśmy w trakcie tworzenia planów ogólnych, a więc jest okazja żeby uwzględniać że cieki wodne czasami wylewają. Nadal zabudowujemy rzeki prostujemy i zwężamy ich koryta, zabetonowujemy miasta. Należy planować więcej terenów biologicznie czynnych, które chłoną wodę. Lasy i torfowiska działają jak gąbka, zatrzymując wodę, zapobiegając szybkiemu jej spływowi. Tymczasem mamy wiele zabudowanych terenów, a skanalizowane rzeki niosą wodę z ogromną prędkością. To problem. To działania na lata, wymagające myślenia z wyprzedzeniem, a u wielu osób zmiany myślenia. Teraz możemy przygotowywać się na takie sytuacje, jak wcześniejsze opróżnianie wody ze zbiorników retencyjnych. Przykładem jest tu suchy zbiornik przeciwpowodziowy Racibórz Dolny – gdyby tego zbiornika nie było, dziś pewnie mówilibyśmy o katastrofalnej sytuacji na samej Odrze. Mimo wcześniejszej suszy i niskiego stanu Odry (szczęście w nieszczęściu) i tak mamy powódź, co pokazuje, jak groźne mogą być te zjawiska.

Jeśli chodzi o Wrocław, to jeszcze nie wiadomo, co się wydarzy.

Ale wiemy, że sporo wody zostało zatrzymane w zbiorniku (nawet ponad 170 mln metrów sześciennych wody), co zmniejsza jej dopływ do miasta. Zgromadzona woda w zbiorniku dotrze później, kiedy poziom rzeki będzie już niższy. Gdyby tego zbiornika nie było, sytuacja mogłaby być znacznie gorsza, może nawet poważniejsza niż w 1997 roku. We Wrocławiu poczyniono jednak ogromne inwestycje w infrastrukturę wodną, więc dzisiaj zwłaszcza na samej Odrze jesteśmy zdecydowanie lepiej przygotowani niż w 1997 roku.

Można powiedzieć, że wyciągnęliśmy wnioski z powodzi z 1997 roku?

Tak, zdecydowanie. Wtedy byliśmy dużo mniej przygotowani – nie było automatycznych stacji pomiarowych (opady, stan wody), praktycznie nie mieliśmy radarów meteorologicznych, więc nie wiedzieliśmy dokładnie, gdzie te strefy opadów się przemieszczają. Modele numeryczne zarówno meteorologiczne jak i hydrologicznej były słabsze, a internet nie był tak rozpowszechniony jak dziś. Nawet jeśli by był to i tak nie byłoby zbyt wielu informacji z zakresu hydrologiczno meteorologicznego. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna – każdy z nas ma dostęp do bieżących danych pogodowych i hydrologicznych, w dużej mierze za sprawą Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Oczywiście, postęp jest widoczny, bo włożono ogromne pieniądze w monitoring rzek, stacje pomiarowe dostępne dla ludzi. Mimo wszystko, to nadal jest żywioł, którego nigdy w pełni nie opanujemy. Możemy jedynie ograniczać straty, ale nigdy nie będziemy mieli całkowitej kontroli nad siłami natury.

Powodzie, susze i kataklizmy zawsze istniały w historii ludzkości. Ale dziś te zjawiska są inne. Dlaczego?

Są dwie główne przyczyny, a właściwie jedna – wzrost temperatury. Temperatura globalnie rośnie, zarówno na lądzie, jak i w oceanach i morzach. Większa ilość zgromadzonej energii w wodach i atmosferze sprawia, że zjawiska pogodowe stają się bardziej gwałtowne. Wzrost temperatury wpływa też na cyrkulację atmosferyczną, która zaczyna się zmieniać. Choć nie znamy jeszcze wszystkich mechanizmów, to widzimy, że zmiany zachodzą. Dodatkowo, prądy morskie również mogą odczuwać te zmiany, co może prowadzić do modyfikacji w warunkach klimatycznych niektórych części świata. Bilans energetyczny Ziemi, szczególnie troposfery, czyli tej warstwy atmosfery, w której żyjemy, staje się coraz bardziej dodatni i zaburzony – więcej energii zostaje niż uchodzi w górne warstwy atmosfery. To oznacza, że musimy się spodziewać coraz większych reperkusji i wydarzeń, które, choć znane z historii, w nowych warunkach klimatycznych mogą mieć inny, silniejszy przebieg. Potężne powodzie istniały od zawsze, ale w dobie ocieplenia klimatu mogą być bardziej intensywne. Więcej energii w atmosferze oznacza, że musi się ona gdzieś rozładować, a im więcej energii do rozładowania, tym większe mogą być katastrofy.

Czy te ekstremalne zjawiska pogodowe zmieniają naszą relację z naturą? Czy możemy czuć się bardziej zagrożeni przez to, co kiedyś uważaliśmy za normalne, jak burze czy ulewne deszcze?

Tak, myślę, że coraz więcej ludzi dostrzega, że z naturą nie da się wygrać, a niszczenie planety prędzej czy później się na nas odbije. Nie możemy bezkarnie wycinać lasów w górach, bo za kilka lat przyjdzie rachunek w postaci ulewnych deszczy, które spłyną, powodując powodzie. Budujemy domy przy rzekach i jeziorach, a potem przychodzi powódź i niestety płacimy za to ogromnymi stratami. W naturze nie ma pojęcia powodzi. Są wzrosty i spadki poziomu wody, a człowiek wkraczając w naturalne rzeczne doliny zalewowe przyczynił się do powstania zjawiska powodzi, czyli wezbrania powodującego straty materialne. Te bolesne doświadczenia budzą szacunek i respekt wobec przyrody, z którą, mimo technologii, nie zwyciężamy. Nawet mając retencję i zbiorniki przeciwpowodziowe, nigdy nie będziemy w pełni bezpieczni. Siła i częstotliwość ekstremalnych zjawisk pogodowych pokazuje nam, że zmiany klimatyczne są realne. Jeśli ktoś nie wierzy w dane naukowe, to prędzej czy później boleśnie się o tym przekona – susze, ciepłe i bezśnieżne zimy, coraz częstsze i długotrwałe fale upałów, niedawna seria trąb powietrznych w lutym, wszystko to są symptomy zmian, które nie idą w dobrą stronę.

Jako klimatolog, codziennie obserwujący zjawiska pogodowe, może Pan jeszcze patrzeć w przyszłość z optymizmem? Czy jest coś, co daje Panu nadzieję – może technologia, może mądrość człowieka?

Z jednej strony, dla klimatologów i synoptyków czasy są zdecydowanie bardziej interesujące niż kiedyś. Jednak niestabilność pogody coraz częściej nas zaskakuje. Mamy coraz lepsze modele, coraz szybsze komputery, satelity obserwacyjne, stacje pomiarowe, ale natura często nadal nas wyprzedza. Myślimy, że już wszystko wiemy, a potem pojawiają się zjawiska, których nie przewidzieliśmy i jeszcze nie rozumiemy. Natura jest często krok przed nami, mimo postępu technologii. Chociaż trzeba przyznać, że prognozy odnośnie opadów w ostatnich dniach były stosunkowo dokładne i modele w miarę dobrze przewidziały te ogromne sumy opadów miejscami sięgające 300-400 mm z wyprzedzeniem 5-7 dni, co daje pewną nadzieję, że technologia działa. Miejscami jednak opady były nieznacznie niedoszacowane. W Polsce dzieje się teraz dużo pod względem pogodowym – rekordy ciepła, sum opadów, długotrwałe braki opadów, głębokie niżówki na rzekach, a teraz również powódź. Co miesiąc obserwujemy, w którą stronę to zmierza, a na razie mamy wyraźny i szybki wzrost temperatury powietrza i to jest fakt, którego nikt nie może już ignorować i mu zaprzeczyć.

Zatem nie ma już nadziei?

Nadzieja jest zawsze. Możemy starać się ograniczyć zmiany klimatyczne i ich tempo. Nie jest to łatwe, czasem wydaje się, że robimy zbyt mało, ale musimy działać dwutorowo. Pierwsza to przystosowanie się do nowych warunków i minimalizowanie negatywnych skutków – bo wiemy, że zmiany będą zachodzić, więc musimy się na nie przygotować. Druga droga to aktywne działanie, by ograniczyć te zmiany. Możemy doprowadzić do ocieplenia o 6 stopni do końca tego stulecia, ale możemy też spowolnić ten proces i zatrzymać wzrost temperatury na 2 stopniach. Sama Europa niewiele tu zdziała poza pokazaniem innym dobrych praktyk w tym zakresie. Ostatecznie, im mniejszy i wolniejszy wzrost temperatury, tym mniejsze koszty jakie poniesiemy – to nasza szansa.

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

H
Hans von Schwinke
...Natura jest zawsze krok przed nami...

POWIEDZIAL RABBI Z JERUZALEM.
g
gosc
Od dawna zauważono że pewne tendencje klimatyczne się powtarzają średnio co kilka kilkanaście lat i tak jest od tysięcy lat.

Już w Biblii zapisano o siedmiu latach chudych i o siedmiu latach tłustych.

Wystarczy o tym pamiętać i nie słuchać ekoterrorystów.
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl