Papież Franciszek jest w szpitalu - kryzys zdrowotny papieża to sygnał do otwarcia nowego rozdziału w historii Watykanu?
W życiu każdego papieża przychodzi taki moment, który można nazwać kryzysem przedśmiertnym albo śmiertelnym – i tutaj nic się nie zmienia. Niewiele zmienia się też, niestety, w warstwie komunikacyjnej Watykanu. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że obecnie o wiele więcej mówią lekarze, natomiast Watykan, jakby to łagodnie ująć – oszczędnie gospodaruje informacjami. To zresztą widać po porannych i wieczornych komunikatach. Rano czytamy, że wszystko jest fantastycznie, papież świetnie spędził noc. Jedyna zauważalna zmiana polega na tym, że komunikaty stopniowo się skracają. Na początku informowano, że zjadł śniadanie, siedział w fotelu i przyjmował gości. Potem tylko, że siedział w fotelu. Następnie, że dobrze przespał noc. Dopiero wieczorem – przynajmniej od końcówki tego tygodnia – pojawiają się bardziej rzetelne informacje, które płyną z kliniki Gemelli, od lekarzy. Na tyle, na ile papież jest osobą publiczną, ale jednocześnie przysługuje mu prawo do prywatności, te informacje są szczegółowe i stanowią pewną nowość. Poza tym niewiele się zmienia – Stolica Apostolska, a dokładniej Biuro Prasowe, robi wszystko, by powiedzieć jak najmniej o rzeczywistym stanie zdrowia papieża. Wciąż obowiązuje stara zasada: „Papież cieszy się świetnym zdrowiem”, po czym nagle i niespodziewanie umiera.
Jeśli stanie się najgorsze, czy Watykan poda tę informację tego samego dnia?
Z pewnością zostaną przeprowadzone standardowe procedury potwierdzające śmierć, ale nie sądzę, by taką informację można było długo utrzymać w tajemnicy. Powiedzmy sobie szczerze – gdyby to się wydarzyło, poza Watykanem wiedzieliby o tym także lekarze z kliniki Gemelli. To na tyle duża instytucja, że na pewno ktoś by się wygadał.Tym bardziej że w klinice Gemelli pracuje ogromna liczba ludzi – nie tylko osoby z najbliższego otoczenia papieża, ale także wielu innych pracowników. A ci już pokazali, że nawet jeśli Sala Stampa (Biuro Prasowe Watykanu) decyduje się na umiarkowanie otwarte in formowanie o zdrowiu papieża, to oni – na jego prośbę – przekazują informacje dość szeroko.
Z czego wynika ta zmiana w sposobie komunikowania? Papież również sobie tego życzy?
Tak mówią lekarze, więc mogę się powołać na ich słowa. Wygląda na to, że papież rzeczywiście poprosił, aby przestać udawać, że jest absolutnie zdrowy i że wszystko jest w porządku. Widać to dość wyraźnie. Co więcej, zanim to się stało – zanim lekarze zaczęli otwarcie informować – mieliśmy do czynienia z pewnym „falowaniem” sytuacji zdrowotnej. Najpierw zauważyliśmy lekką poprawę. W środę u papieża była premier Giorgia Meloni i wyraźnie powiedziała, że czuł się lepiej. Potem jednak przyszło pogorszenie i lekarze zaczęli informować o jego stanie zdrowia. Ale zanim to nastąpiło, bardzo wiele episkopatów krajowych – w tym również Episkopat Polski – zaapelowało o modlitwę za papieża. To jest istotna różnica w porównaniu do wcześniejszych pobytów Franciszka w szpitalu, kiedy takie apele nie były aż tak intensywne. Fala modlitewna rozeszła się bardzo szybko, co sugeruje, że informacja o poważnym stanie zdrowia papieża dotarła różnymi kanałami – niekoniecznie dyplomatycznymi czy tajnymi, ale po prostu wiadomość ta rozprzestrzeniła się w Kościele i na świecie zaczęto się za niego modlić.
To też jest jakiś sygnał, prawda?
Tak, to sygnał. Ale trzeba też powiedzieć, że sytuacja jest dość oczywista – papież ma 88 lat, jest człowiekiem schorowanym, ma usuniętą część płuca. W ostatnich tygodniach widać było, że jego wygląd się zmienił, że wchodzi w okres późnej starości i pogłębiającej się choroby. Widać też było, że nie chciał się poddawać intensywnej terapii, choć choroba zaczęła się już około połowy stycznia. Wtedy pojawiły się pierwsze sygnały, że coś jest nie tak ze zdrowiem papieża. I nie chodzi tu tylko o samą starość, z której zresztą długo żartował, ale o coś poważniejszego. Teraz sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Posłużę się słowami kardynała Dolana, który powiedział: „Drzwi są otwarte w obie strony” – to znaczy, że papież może zarówno umrzeć, jak każdy inny człowiek, jak i wyzdrowieć. Jednak nawet jeśli wyzdrowieje, trzeba jasno powiedzieć, że obustronne zapalenie płuc, początki zakażenia nerek – a obecnie mówi się o delikatnym zakażeniu – w tym wieku i przy takim stanie zdrowia nie pozostaną bez śladu. Jeśli ktoś wierzy, że papież wróci do pełni sił i w ciągu trzech, czterech tygodni będzie sprawował swoją funkcję jak wcześniej, to prawdopodobnie się myli. To jest moment, w którym zaczyna się proces odchodzenia papieża – i to w instytucji, która nie ma ustalonej procedury emerytury. Papież może się na nią zdecydować, ale to wyłącznie jego wola, nic więcej. A kiedy papież osiąga pewien wiek, naturalne jest, że świat przygląda się jego odchodzeniu.
Media wspominają o tzw. dokumencie rezygnacyjnym, który papież Franciszek miał podpisać przed objęciem pontyfikatu.
Tak, sam papież o tym mówił. Taki dokument podpisał wcześniej Benedykt XVI, prawdopodobnie także Jan Paweł II oraz Paweł VI. Trzeba jednak wyjaśnić, co on oznacza. Nie jest to dokument, w którym papież wyznacza sobie termin rezygnacji, ani coś, z czego można skorzystać w dowolnym momencie. Papież w każdej chwili może sam poinformować o swojej decyzji o ustąpieniu – to akt jego woli. Dokument ten jest przewidziany na bardzo specyficzne sytuacje wynikające z wyjątkowego statusu papieża w systemie prawnym. Prawo kanoniczne nie przewiduje bowiem procedury odwołania papieża – coś takiego po prostu nie istnieje. I teraz wyobraźmy sobie sytuację, na którą przygotowany jest ten dokument. Na przykład, jeśli papież podczas operacji lub w trakcie kryzysu oddechowego – o którym ostatnio słyszeliśmy – traci przytomność i zapada w długotrwałą śpiączkę albo znajduje się w stanie wegetatywnym. Żyje, ale nie ma z nim żadnego kontaktu. Przypomnijmy, że na przykład w przypadku premiera Izraela Ariela Szarona taki stan trwał wiele miesięcy. I w sytuacji, w której mamy żyjącego papieża, ale w strukturze monarchii absolutnej, gdzie nie ma procedury jego odwołania, Kościół znalazłby się w trudnym położeniu. To właśnie na taką okoliczność jest ten dokument.
Nawet jeśli papież wyjdzie z choroby, to fakt, że ma 88 lat, może skłonić go do ustąpienia?
Papież Franciszek krótko po objęciu pontyfikatu mówił, że jego pontyfikat będzie trwał krótko, ale raczej odnosił się do przekonania, że sam nie będzie żył długo. Tymczasem jego pontyfikat wcale nie jest krótki – nie jest też bardzo długi, ale pamiętajmy, że papież nie obejmował urzędu jako młody człowiek. W tej samej rozmowie wspomniał również, że postać papieża-emeryta, papieża-seniora, wejdzie na trwałe do tradycji Kościoła. Jednak z tej wypowiedzi nie wynikało wprost, że on sam zamierza kiedyś przejść na emeryturę – można było się tego domyślać, ale tylko na bardzo odległych przesłankach. Z kolei dosłownie kilkanaście miesięcy temu, podczas spotkania z jezuitami w Demokratycznej Republice Konga – bo papież ma taki zwyczaj, że gdy udaje się w pielgrzymkę, spotyka się z jezuitami, jeśli są w danym kraju…
Ponieważ sam jest jezuitą.
Tak. I są to spotkania, których treść poznajemy później; nie od razu, tylko po jakimś czasie. Z zapisu tej rozmowy wynika, że jego zdaniem papież powinien pełnić swój urząd dożywotnio, czyli nie powinien rezygnować. Wydaje się więc, że jeśli wyjdzie z tej choroby i będzie w stanie się komunikować oraz sprawować swój urząd, to będzie go pełnił do końca. Mówię to ostrożnie, bo wszystko zależy od tego, w jakim będzie stanie. Pamiętajmy, że papież cały czas jest leczony przez bardzo dobrych specjalistów. Wciąż trwają poszukiwania adekwatnej metody leczenia. Jeśli jednak umrze, to oczywiście nie będzie mowy o żadnej dymisji – nastąpi stwierdzenie śmierci i rozpocznie się konklawe. Natomiast jeśli wyjdzie z tej choroby, to nie wiemy, w jakim stanie. Czy będzie w stanie mówić? Jak będzie się komunikował? To wszystko pozostaje kwestią otwartą. Charakterologicznie – i to wynika zarówno z jego własnych wypowiedzi, jak i z opinii jego współpracowników – Franciszek nie jest człowiekiem, który chciałby lub potrafiłby zrezygnować z urzędu. Myśli w tej kwestii podobnie jak Jan Paweł II. Użyję tu sformułowania Jana Pawła II, które – wydaje mi się – jest bliskie także Franciszkowi: „Z krzyża się nie schodzi”. Oczywiście wiele może się jeszcze wydarzyć. Różny może być stan zdrowia papieża – ale jeśli wyjdzie z tej choroby, to nie należy się spodziewać, że sam zrezygnuje.
Jak Pan ocenia zmianę wizerunku Kościoła pod rządami papieża Franciszka, jeśli chodzi o jego reformy i otwarcie się na nowe środowiska wiernych?
To skomplikowane. Papież Franciszek jest z jednej strony bardzo lubiany przez część wiernych, wręcz uwielbiany, i ma bardzo sprawne służby prasowe, które skutecznie budują jego wizerunek. Z drugiej strony, oczekiwania, które wiązała z nim – nazwijmy to – bardziej progresywna część Kościoła, nie zostały w pełni spełnione. Trzeba przy tym zaznaczyć, że ta grupa nie ma wielkiego znaczenia w Kościele, ale tak ją nazwijmy. Wiele osób czuje rozczarowanie, uważa, że papież wprowadzał zmiany zbyt wolno, albo że na niektóre reformy w ogóle się nie zdecydował. Z drugiej strony mamy też całą rzeszę wiernych – nazwijmy ich konserwatywnymi – którzy patrzą na ten pontyfikat bardzo krytycznie. Dla nich to czas rewolucyjnych zmian, odchodzenia od tradycyjnego nauczania, a nawet, w ich ocenie, pontyfikat wyjątkowo nieprzychylny wobec tradycjonalistów.
Z czego konkretnie wynika to niezadowolenie obu stron?
Wynika z tego, że papież niewątpliwie chciał przeprowadzić wiele reform i rzeczywiście je rozpoczął. Jednak – podobnie jak każdy jego poprzednik i każdy przyszły papież – wiedział, że zbyt radykalne zmiany, wprowadzane zbyt szybko, bez pozostawienia punktów wyjścia dla tych, którym one nie odpowiadają, mogłyby doprowadzić do schizmy w Kościele. Dlatego postępował ostrożnie. Na przykład, choć wprowadził reformy, które w Polsce często nie są przyjmowane do wiadomości – jak „Amoris laetitia”, w której dopuścił osoby rozwiedzione w nowych związkach do Komunii Świętej bez konieczności życia w wstrzemięźliwości seksualnej – to równocześnie nie wymagał ich wprowadzenia w każdym Kościele lokalnym. Wiedział, że zbyt duży nacisk na tę kwestię mógłby doprowadzić do rozłamu. Podobnie było, gdy prefekt Dykasterii Nauki Wiary, kardynał Víctor Manuel Fernández, dopuścił błogosławieństwo osób w związkach o nieuregulowanej sytuacji życiowej, w tym jednopłciowych. Nie wchodząc teraz w dyskusję, czy błogosławiono pary, czy tylko osoby w tych związkach – z perspektywy samych zainteresowanych nie ma to większego znaczenia – sprzeciw wyrazili biskupi afrykańscy, mówiąc, że u nich tego nie będzie. Papież odpowiedział im: „U was tak nie będzie” – i sprawa została zamknięta. Takich przykładów jest więcej. Franciszek otwiera pewne furtki, wprowadza zmiany, ale równocześnie szybko je ogranicza lub zgadza się na „Kościół różnych prędkości”, by uniknąć podziału. Na przykład nie wprowadził diakonatu kobiet, ale jego pontyfikat zakończył wieloletni proces teologicznego i prawnego przygotowania do tej zmiany. Wszystko jest gotowe. To przypomina zasadę Czechowa, który pisał: – „Jeśli w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w trzecim na pewno wystrzeli”. Ostatecznie to kwestia czasu – wszystko jest przygotowane, teraz pozostaje pytanie, kiedy zmiana nastąpi. Po raz pierwszy w historii świeccy mężczyźni i kobiety – siostry zakonne, choć nie są kapłanami – objęli najwyższe urzędy w Stolicy Apostolskiej. Mamy kobietę jako prefektkę Dykasterii ds. Życia Konsekrowanego i świeckiego mężczyznę na stanowisku prefekta Dykasterii ds. Komunikacji. To zmiany, które dzieją się powoli, ale w instytucji takiej jak Kościół nawet powolne reformy potrafią robić rewolucyjne wrażenie.
Na ile papież Franciszek odszedł od tradycji związanych z pontyfikatem? Faktycznie dokonał zmian, czy tylko dostosował je do współczesności?
Jeśli pyta pani o jego sposób sprawowania władzy papieskiej, to jest on bardzo ciekawy. Papież dużo mówi o konieczności decentralizacji i synodalności, podkreśla, że pewne decyzje powinny zapadać na poziomie lokalnym, i faktycznie wprowadza w tym kierunku pewne zmiany. Ale jednocześnie jego sposób sprawowania władzy jest o wiele bardziej jednowładczy niż w przypadku Benedykta XVI czy Jana Pawła II. Pod względem stylu zarządzania jest typowym jezuitą. Jezuici uchodzą za zakon niezwykle progresywny – choć nie zawsze to prawda – i wewnętrznie mają dużą wolność. Ale jednocześnie prowincjał i generał zakonu mają ogromną, demokratycznie niekontrolowaną władzę. Papież Franciszek działa podobnie. Dla porównania – Benedykt XVI był intelektualistą, czasem ostrożnym, choć potrafił być zdecydowany. Ale nie zarządzał Kurią Rzymską żelazną ręką. Jan Paweł II również nie miał takiego stylu zarządzania. Natomiast Franciszek potrafił zwolnić kardynała dosłownie po minutowej rozmowie – tak było w przypadku kardynała Gerharda Müllera. Możemy zostawić na boku pytanie, czy miał rację, ale faktem jest, że wezwał go na spotkanie i po minucie go zwolnił. To nie jest najbardziej synodalny model zarządzania. A paradoksalnie to papież, który zarządza Kurią Rzymską nieformalnymi metodami – otaczając się zaufanymi współpracownikami i wpływając na decyzje bez formalnych nominacji – wprowadził do Kościoła dwa kluczowe pojęcia: synodalność i decentralizację. I niezależnie od tego, jak długo potrwa jego pontyfikat, te idee pozostaną i będą kształtować kolejne pontyfikaty.
Ruszyła giełda nazwisk następcy papieża Franciszka. W jakim kierunku pójdą zmiany w Kościele – bardziej wewnętrzne czy zewnętrzne?
Odpowiedź jest dość prosta: wielu kardynałów chciałoby teraz pewnego uspokojenia sytuacji. Ale trzeba pamiętać, że 79 procent kardynałów elektorów, czyli prawie 80 procent, zostało mianowanych przez Franciszka. Oznacza to, że następcę wybiorą kardynałowie wskazani przez niego. Co więcej, Franciszek bardzo uważał, aby jawnych przeciwników swojego pontyfikatu – a tacy byli i są wśród biskupów – nie mianować na kardynałów, nawet jeśli zajmowali ważne stolice biskupie, tradycyjnie związane z kapeluszem kardynalskim. Doskonale to widać w kolegium amerykańskim – wszyscy nowi kardynałowie są zwolennikami linii Franciszka. Oczywiście w różnym stopniu: jedni podzielają jego podejście duszpasterskie, inni zgadzają się z nim w innych kwestiach, ale wśród nich nie ma jawnych przeciwników. Dodatkowo papież powołał wielu kardynałów z globalnego Południa, którzy mają jeszcze inny model myślenia o Kościele. To oni będą wybierać nowego papieża – i to będzie miało kluczowe znaczenie.
Czeka nas nowy rozdział czy raczej kontynuacja?
Wszystko wskazuje na kontynuację. Być może nowy pontyfikat będzie spokojniejszy, bardziej precyzyjny komunikacyjnie, ale wciąż będzie to kontynuacja Franciszka, a nie jego poprzedników. Oczywiście nie wiem, jakie imię przyjmie nowy papież, ale raczej możemy spodziewać się Franciszka II, a nie Benedykta XVII czy Jana Pawła III. To jeden istotny element. Nie oznacza to jednak, że zawsze tak będzie – trzy pokolenia duchownych, które dziś są młode i jeszcze nie zostały biskupami, to często pokolenie Benedykta XVI. W przyszłości to z nich będą wybierani kardynałowie, więc dynamika może się zmieniać. Ale na tym etapie wszystko wskazuje na Franciszka II.
Które nazwiska pojawiają się najczęściej?
Franciszek zadbał o to, by dziekanem Kolegium Kardynalskiego został kardynał Giovanni Battista Re. On sam już nie głosuje – jest starszy od Franciszka – ale będzie odgrywał ważną rolę. To człowiek, który uchodzi za człowieka Franciszka, więc to kolejna gwarancja, że nie będzie żadnych wielkich niespodzianek. Jeśli chodzi o konkretne nazwiska, to najczęściej przewijają się dwa – obaj to Włosi. Pierwszy to kardynał Pietro Parolin, obecny sekretarz stanu, nazywany „wicepapieżem”. Jest człowiekiem z linii Franciszka, choć bardziej umiarkowany, spokojniejszy i precyzyjniejszy w komunikacji. Drugi to kardynał Matteo Zuppi – jeszcze bardziej „franciszkowy”, bardziej radykalny w swoim podejściu, związany ze Wspólnotą Sant’Egidio. Był wysłannikiem specjalnym papieża do Ukrainy i Rosji, próbował prowadzić rozmowy pokojowe – choć bez większego sukcesu, ale jednak próbował. Czy Zuppi ma szanse? Jest wymieniany jako drugi, ale jego wybór byłby raczej mało prawdopodobny, bo oznaczałby dalsze napięcia i brak uspokojenia sytuacji. Jednak wybór nowego papieża to dynamiczny proces. Pamiętajmy, że wielu kardynałów, zwłaszcza tych z odległych części świata, dobrze się nie zna. To oznacza, że ostateczna decyzja zależy od tego, komu uda się zbudować większość. Ale jedno jest niemal pewne: to raczej nie będzie papież antyfranciszkowy.
Kościół pójdzie drogą bardziej radykalnych reform?
Nie, ponieważ te same czynniki, które miały wpływ na decyzje Franciszka, będą odgrywać rolę także przy jego następcy. Każdy kolejny papież wie, że zbyt szybki ruch w jakimkolwiek kierunku – zarówno konserwatywnym, jak i mocno progresywnym – niesie ryzyko schizmy. Zresztą katolicyzm nie jest jedynym wyznaniem borykającym się z tym problemem. Anglikanie od kilkudziesięciu lat balansują na granicy schizmy – de facto już do niej doszło, choć de iure nie została ogłoszona. Niedawno rozpadł się największy protestancki Kościół w Stanach Zjednoczonych – Zjednoczony Kościół Metodystyczny podzielił się na Zjednoczony Kościół Metodystyczny i Globalny Kościół Metodystyczny. Stało się to właśnie na tle sporów o małżeństwa homoseksualne oraz wyświęcanie na pastorów osób homoseksualnych i transpłciowych. Kościół katolicki znajduje się dokładnie w tej samej sytuacji. Mamy Kościoły globalnego Południa, zwłaszcza afrykańskie, które są absolutnie przeciwne jakimkolwiek zmianom w kwestii osób homoseksualnych – wręcz radykalnie sprzeciwiają się jakimkolwiek ustępstwom. Mają natomiast zupełnie inny problem – wielożeństwo. Tam trwają dyskusje, co zrobić z mężczyznami pozostającymi w poligamicznych związkach, którzy chcą się ochrzcić – jaką propozycję im przedstawić? Z kolei mamy Kościoły zachodnie – nie tylko niemiecki, ale także amerykański, francuski, brytyjski, holenderski, belgijski, a częściowo nawet włoski, choć często się o tym zapomina. One zareagowałyby bardzo nerwowo, gdyby nowy papież próbował ograniczać reformy Franciszka albo odbierać prawa osobom homoseksualnym w Kościele. Dlatego – moim zdaniem – kolejny papież będzie kontynuował linię Franciszka: ostrożne zmiany, wprowadzane bardzo małymi krokami. Są one na tyle powolne, że konserwatyści udają, iż ich nie ma, zaprzeczają ich istnieniu albo uznają, że „to nas nie dotyczy”. Dzięki temu nie dochodzi do gwałtownych reakcji po ich stronie. Ale jednocześnie nie będą to działania radykalne, ponieważ te mogłyby doprowadzić do schizmy.
Franciszek jest znany ze swojego bliskiego kontaktu z wiernymi. Ten model papieża jako duchowego lidera pozostanie?
Myślę, że nie ma od tego odwrotu – żaden kolejny papież nie będzie mógł zrezygnować z tej roli. Mniej więcej od początku XX wieku, a już na pewno od pontyfikatu Jana Pawła II, papież nie jest tylko widzialną głową Kościoła, ale także globalnym autorytetem duchowym. Jan Paweł II dodał do tej funkcji element show, wprowadzając styl dynamicznego, charyzmatycznego przywództwa. Nawet Benedykt XVI, który widać było, że wcale nie czuł się w tej roli dobrze – bo nie był typem człowieka, który uwielbia wiwatujące tłumy – musiał się do niej dostosować. A przecież Jan Paweł II był naturalnym liderem - był aktorem, który potrafił zarządzać tłumem. W podobnej roli odnajduje się Franciszek.
Dlaczego nie może od niej odejść?
Bo wszyscy mają świadomość, że tak wygląda współczesna kultura medialna i papież musi się do niej dostosować. Każdy kolejny papież oczywiście nada tej funkcji swoje cechy charakterologiczne – tak jak Franciszek zrezygnował z pewnych ozdobników, pozostawił srebrny krzyż zamiast złotego i nie nosił specjalnych butów. Dla kontrastu Benedykt XVI czasem sięgał po starsze stroje; każdorazowo wywoływało to dyskusje. Nowy papież również nada papiestwu swój osobisty rys, ale nie ucieknie od wymogów współczesnego wizerunku papiestwa. Trudno wyobrazić sobie, by nie odbywał pielgrzymek. Oczywiście, jeśli byłby człowiekiem ciężko chorym, mogłoby to ograniczyć jego aktywność – ale to bardzo mało prawdopodobne. Kardynałowie raczej nie wybiorą na papieża osoby, której stan zdrowia uniemożliwia pełnienie tej funkcji. Nie sądzę, by nowy papież zrezygnował z wielkich przemówień, a tym bardziej ze spotkań z wiernymi. Trudno to sobie wyobrazić. Zresztą kardynałowie będą szukać kogoś, kto będzie zdolny do tej roli. To już nie są czasy, w których można było wybrać na papieża mnicha-kamedułę, który całe życie spędził w kontemplacji i modlitwie. Wszyscy wiedzą, jakie są wymagania tej funkcji i że nakłada ona na papieża cały szereg obowiązków, od których nie da się uciec, niezależnie od osobistych cech charakteru.
