Empatia motorem globalizacji

Agaton Koziński
Marcin Królak
Nowe technologie, ułatwiające podglądanie życia w innych państwac,h prowadzą do utworzenia globalnego systemu władzy - pisze publicysta "Polski".

Bethesda, USA

Bez empatii ludzkość zginie - przewiduje w najnowszej książce Jeremy Rifkin, słynny ekonomista i politolog.

Rifkin to dziś jeden z najczęściej cytowanych publicystów na świecie. Właściwie każda jego książka wywołuje gorące polemiki - ale jednocześnie uruchamia nowe pola do dyskusji. Tak było chociażby w 1977 r., kiedy Rifkin wydał "Who Should Play God?", książkę otwierającą właściwie debatę o biotechnologii i zmianach, jakie wnosi ona we współczesne życie. Inne jego głośne książki to "Koniec pracy" z 2001 r., w której przewidywał, jak zmiany w modelu gospodarki wpłyną na rynek zatrudnienia, a także "Europejskie marzenie", w której udowadniał, że kontynentalny model życia jest lepszy niż amerykański.

W połowie stycznia Rifkin wydał swą najnowszą książkę "The Empathic Civilization". Analizuje w niej
sytuację, w jakiej znalazł się współczesny świat w czasach globalizacji. I dochodzi do wniosku, że zbudowanie jednego ładu obowiązującego wszystkich jest właściwie niemożliwe. Głównie dlatego, że państwa ciągle przestrzegają ustanowionych w erze Oświecenia definicji mówiących, że każdy kraj jest samodzielną jednostką, a jego podstawowym zadaniem jest opieka nad własnymi obywatelami. Właśnie takie XVIII-wieczne definiowane zadań rządu sprawiło, że szczyt klimatyczny w Kopenhadze zakończył się fiaskiem.

Jednak Rifkin stawia tezę, że zerwanie z tym oświeceniowym definiowaniem roli państwa jest możliwe. Ułatwić ma to ludzka natura oraz najnowsza technologia. Człowiek jest bytem, który umie być empatycznym. Błyskawiczny rozwój narzędzi służących do komunikacji sprawia, że dużo łatwiej niż dawniej jest poznawać ludzi z innych państw. To sprawia, że łatwiej możemy poznać ich problemy - a dzięki empatii łatwiej się w nie wczuć. Tak dojdzie do przełamania XVIII-wiecznych stereotypów.

Ateny, Grecja
Problemy ze wzajemnym zrozumieniem się państw dostrzega również Anna Diamantopoulou, grecka polityk. Rozwiązać je pomogłoby udoskonalenie ponadnarodowego systemu rządów.

Diamantopoulou jest obecnie ministrem edukacji w Grecji, wcześniej pełniła m.in. funkcję komisarza UE ds. zatrudnienia i spraw społecznych. W artykule opublikowanym w magazynie "Europe's World" przedstawiła swoją diagnozę współczesności. Za punkt wyjścia przyjęła obecne kryzysy: gospodarczy oraz wywołany brakiem porozumienia na konwencji klimatycznej w Kopenhadze. I podkreśliła, że oba te kryzysy to pokłosie braku systemu globalnego zarządzania.

Fundamentem takiego globalnego rządu powinno być umocnienie Unii Europejskiej. Przede wszystkim UE musi stać się nie tylko wspólnotą gospodarczą, ale także polityczną. Krokiem w jej tworzeniu byłoby na przykład ujednolicenie stawek podatkowych w całej Unii oraz wprowadzenie międzynarodowej kontroli nad operacjami bankowymi. Diamantopoulou wezwała także do wzmocnienia roli Komisji Europejskiej, by w ten sposób stworzyć wyrazistego przywódcę w Unii.

Wzmocnienie UE pomogłoby wypracować międzynarodowy system rządów. Powinien się on opierać na współpracy pięciu organizacji: WTO, Banku Światowego, ONZ, MWF i MOP (Międzynarodowa Organizacja Pracy). Członkostwo w nich powinno być zasadą podstawową funkcjonowania w zglobalizowanym świecie.
Hongkong, Chiny

Pekin powinien podglądać Hongkong i uczyć się od niego. Bo problemy tego miasta dziś to problemy Chin jutro - uważa Anthony Cheung, założyciel Hongkońskiego Instytutu Nauk Politycznych.

Dawna brytyjska kolonia, która od 1997 r. jest ponownie częścią Chin, ciągle zachowuje odrębność ustrojową. Dysponuje autonomią gospodarczą, społeczną i polityczną wobec Pekinu, przez co o Chinach mówi się: "jedno państwo, dwa systemy". Taki stan rzeczy ma się utrzymać do 2047 r.
Cheung podkreśla, że wprawdzie Hongkong nie ucierpiał z powodu przyłączenia go do Chin, ale ciągle nie uporał się z dawnymi problemami. Przede wszystkim anachroniczny, odziedziczony po angielskich kolonizatorach system administracyjny nie przystaje do współczesnych czasów. "Hongkong potrzebuje nie tylko zachowania demokracji, ale także tolerancji i umiejętności radzenia sobie z odmiennościami" - podkreśla politolog.

To ważne tym bardziej, że Hongkong jest niejako laboratorium, w którym Chińczycy mogą testować rozwiązania problemów potrzebne im później. "Możemy pomóc odrobić lekcje Pekinowi, jak radzić sobie z urbanizacją, tworzeniem klasy średniej, która dba o wartości i jakość życia tak samo jak o swoje dochody" - pisze Cheung. Ale by tak się stało, władze centralne muszą pamiętać od tym, że Hongkong to miasto zaliczające się do świata rozwiniętego i tym zdecydowanie różni się od reszty kraju.

Londyn, Wielka Brytania
Inny przykład współpracy podaje z kolei brytyjski socjolog Frank Furedi, przedstawiając El Sistema, wenezuelski ruch społeczny.

El Sistema jest pomysłem bardzo prostym, a jednocześnie wciągającym. Zaangażowało się w niego 30 orkiestr symfonicznych, które starają się zarażać młodzież pasją do muzyki. I to się udaje. W projekcie bierze udział ok. 250 tys. małych Wenezuelczyków uczących się, jak słuchać muzyki klasycznej.

Dla Furediego ten pomysł jest wart dużo więcej niż bezosobowe, abstrakcyjne programy aktywizacji społeczeństw wymyślane przez ministerstwa pracy i polityki społecznej. Jego największą zaletą jest to, że idzie on w kontrze do powszechnej w zachodnim świecie "kultury niewielkich oczekiwań". Dotyczy ona zwłaszcza ludzi młodych, którzy najczęściej przyjmują postawy minimalistyczne - a szkoły nie są w stanie zmusić ich do niczego więcej.

Rozkwit "kultury niewielkich oczekiwań" jest najbardziej widoczny w powszechnym dziś kulcie celebrytów. Ludzie chętnie śledzą losy bohaterów popkultury - ale robią to kompletnie bezwiednie. Do tego stopnia, że nie dostrzegają, ile wysiłku kosztuje przebicie się na szczyt popkulturowej drabiny. Zamiast tego wolą ekscytować się sztucznym życiem gwiazdek tabloidów.
El Sistema jest tego zaprzeczeniem. Największą siłą tego ruchu jest jego autentyczność i spontaniczność. W Wenezueli wyraźnie widać, że istnieje gigantyczne zainteresowanie tego typu działaniami. Dlatego warto by skopiować je do świata zachodniego - konkluduje Furedi.

Wróć na i.pl Portal i.pl