Żarty na bok. To, co wyprawiają media związane z Platformą od kiedy okazało się, że operacja zohydzenia Jana Pawła II się nie powiodła, więcej, przyniosła straty polityczne, jest niebywałe. W jeden de facto dzień Jan Paweł II z obrońcy pedofilów stał się bohaterem naszej wolności, niecnie wykorzystywanym przez złe Prawo i Sprawiedliwość.
Samobójczy atak na papieża
Aktualna mądrość etapu, jeśli spojrzeć na media PO i podlizujących się im nowo nawróconych na Tuska fajno-katolików brzmi „musimy chronić postać Jana Pawła II i jego naukę oraz dziedzictwo przed atakami Kaczyńskiego”. Wspaniałym przykładem tego absurdu była czołowa dziennikarka organu Michnika, Dominika Wielowieyska, polecająca tekst, z którego wynika, że Jan Paweł II to by PiSu nie lubił i stał po stronie PO. Jeśli jednak trochę tylko „poskrobać”, okazuje się, że w żaden sposób nie ukrywają oni przyczyn tego nagłego przypływu sympatii do Ojca Świętego. Wprost przyznają, że atak na niego okazał się samobójczy politycznie, że zmiana tonu jest konieczna z przyczyn czysto koniunkturalnych. Wprost padają stwierdzenia, że „nie jest to jeszcze ten moment”, taka łagodniejsza, typowa dla mediów PO retoryka o Polakach, którzy, po raz kolejny, do czegoś nie dorośli.
Warto zatrzymać się na chwilę nad samą semantyką takich słów. Okazuje się, że szczerze przyznają się w ten sposób do oszukiwania Polaków. Skoro ich aktualna operacja się nie powiodła, będą udawać, oczekując na „lepsze” czasy. Do tego momentu? Udawać. Nie jest jednak tak, że następuje pełna „spójność” przekazu. Po raz kolejny widać, jak tożsama jest taktyka "GW" i Platformy. W obu wypadkach nikomu nie przeszkadza pełna sprzeczność wewnętrzna propagandy. W zależności od tego, do kogo kierują oni swoje słowa, zmieniają w sposób pełny swoje przekonania. Na jednym spotkaniu redaktor "GW" będzie więc wychwalał polskiego Papieża, na innym, dostosowując się do audytorium, okaże się najradykalniejszym antyklerykałem.
Dokładnie tak samo Platforma konstruuje swoją narrację, nie tylko zresztą w kwestii JP2, analogicznie przecież jest chociażby z 500+, które raz jest karmieniem nierobów i przekupywaniem patologii przez PiS, innym razem nienaruszalnym prawem obywatela, świadczeniem, które, być może, PO nawet zwiększy. Warto jednak zauważyć, że ta bezideowość, umożliwiająca sojusz z każdym, to przebieranie się, w zależności od danego interesu politycznego, w najróżniejsze szatki ideologiczne, to żadne novum w wypadku "Gazety Wyborczej". W tej kwestii ponownie okazuje się ona dokładnie taka sama, jak ugrupowanie polityczne, którego stała się biuletynem partyjnym.
Ideowe wolty "Gazety Wyborczej"
Trudno byłoby wymienić wszystkie przykłady najrozmaitszych, skrajnych wolt ideowych, jakich dokonała przez lata Wyborcza, zważywszy, jak gigantyczna była ich liczba. Warto odnotować jedną z bardziej spektakularnych, czyli podejście do Lecha Wałęsy, który, z dnia na dzień, stał się „największym skarbem Polski”. Gdy tylko okazało się, że, z powodu jego uwikłania agenturalnego, można się nim posłużyć, przestał być dla "Wyborczej" potworem populizmu, pijanym degeneratem bijącym żonę, zamieniając się w krynicę cnót.
Najciekawsza jednak ostatnio wolta "GW" tyczy się tego, co nazywa ona „skrajną prawicą”. Co by nie mówić, "Wyborcza" zawsze pozycjonowała się jako postępowe medium walczące właśnie z nacjonalizmem, ksenofobią, a zwłaszcza, przez lata ich ulubione słowo, antysemityzmem. Tymczasem, gdy tylko funkcjonariusze "GW" wierzyli, że może to przynieść im odpowiedni skutek, nie cofali się przed współpracą i chwaleniem środowisk, które, praktycznie dzień wcześniej, uznawane były przez nich jako reprezentanci wszystkiego, co najgorsze. To casus Giertycha, tak młodego jak i starego. Chyba najbardziej spektakularnym tego przykładem był wydrukowany tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2019 wywiad z Maciejem Giertychem, w którym, jako autorytet, tłumaczył… że prawdziwi prawicowcy i nacjonaliści powinni głosować na Platformę. Ten Giertych, który nigdy nie przeprosił ani nie wycofał się ze swoich antysemickich wrzutek czy ponurej współpracy, w tym wspierania stanu wojennego, z reżimem PRL-u. Widać starczy poparcie dla Tuska, żeby dostać rozgrzeszenie.
Równie mocnym przykładem jest kwestia Jobbiku, który, gdy okazał się partią popieraną, z racji ich konfliktu z Fideszem, przez Brukselę i Donalda Tuska, okazał się nagle sprzymierzeńcem demokracji. Tymczasem o tej węgierskiej partii faktycznie można powiedzieć, że została częściowo zbudowana na bazie neonazistowskich bojówek, że może i zrezygnowała z radykalnego języka, niemniej nadal w jej szeregach fundamentalne miejsce zajmują ludzie z wspomnianych środowisk ideologicznych, co gorsza, jednocześnie skrajnie proputinowskich. Znów, jak widać, są momenty, gdy przestaje to przeszkadzać. Mamy więc tu grę w otwarte karty i afirmację absolutnego cynizmu. Nikt specjalnie nie udaje. Jakiekolwiek idee, światopogląd, wartości istnieją tylko w relacji do celu, jakim jest władza. To nie przekonania (na temat państwa, ekonomii, narodu, czegokolwiek) tworzą praktykę polityczną, tylko odwrotnie, są dobierane (i ciągle wymieniane), w zależności od tego, co przynosi oczekiwany efekt. Pokonanie PiSu jest tak samo warte mszy jak i palenia kościołów, wszystko zależy od skutku. Brak tego, co powinno być fundamentem tożsamości politycznej, w wersji Platformy i jej mediów, stało się.., podstawowym komponentem ich identyfikacji.
Walka z PiS - tylko to się liczy
Pytanie, które się w tym momencie nasuwa, to dlaczego, mówiąc kolokwialnie, ich odbiorcy są w stanie „łykać” te wszystkie zmiany bez właściwie żadnego sprzeciwu. Pełna odpowiedź musiałaby być na pewno wielowątkowa, niemniej najważniejszym jej elementem jest fakt, że tak wyborcom PO jak i czytelnikom "GW" narzucana od lat jest tożsamość czysto negatywna.
Najważniejszym, ostatecznym elementem ich identyfikacji jest nienawiść do PiS. Tylko to się liczy. W tej sytuacji nic dziwnego, że są oni gotowi racjonalzować każdą zmianę, jest ona bowiem dla nich drugorzędna, powierzchowna, najważniejsze, żeby sedno było to samo - walka z wrogiem, czyli partią Kaczyńskiego. To zresztą bardzo typowa sytuacja wytwarzana przez budowanie tożsamości negatywnej. To trochę tak jak, toute proportion gardee, z antysemityzmem. Dla tego, kto nie lubi Żydów powód jest praktycznie zawsze obojętny. Są oni bowiem figurą ostatecznego wroga, tylko wobec niego, wobec jego pokonania, traktowanego jako najważniejszy cel, budowana jest reszta przekonań.
Warto zauważyć, że w tej apokaliptycznej wizji polityki, zupełnie sprzecznej z zasadą demokracji (dla której spór między partiami nie jest elementem wojny totalnej, zmierzającej do anihilacji przeciwnika, tylko oczekiwanym stanem) jakakolwiek wierność ideom, jakikolwiek trwały światopogląd czy pozytywny program polityczny jest traktowany jako zło. Cokolwiek stałego utrudnia ową wielką „koalicję sił dobra” walczącej z piekielnymi hufcami PiS (pisanie takich rzeczy jest aż odrzucające, z racji niebywałej infantylności tego typu perspektywy, co robić, skoro właśnie w ten sposób świat przedstawiają PO i jej media?). Skoro Kaczyński to zło ostateczne, tak straszne, że wręcz metafizyczne, to wszyscy ci, którzy decydują się z nim walczyć, muszą być gotowi, żeby, w zależności o sytuacji, użyć każdej broni, ubrać każdą zbroję.
Śluby kościelne i imprezy z neonazistami - "Wyborcza" gotowa na wszystko
Dlatego, jeśli tylko okaże się to politycznie opłacalne, możemy być pewni, że dziennikarze "Wyborczej" zaczną masowo brać śluby kościelne i robić sobie filmiki z rekolekcji. Z tego samego powodu możemy ich spotkać na imprezie z neonazistami, czy na wiecu ludzi wielbiących Putina. Nie powinno nas zdziwić, jak przeczytamy, że jednak Moskwa to właściwy partner, że jednak Berlin miał rację w kwestii Nord Stream 2. Jeśli tylko będzie to opłacalne, zaraz zaczną tłumaczyć że Rosja jest boska, a Putin rozsądny. Zresztą, nie wolno nam o tym zapomnieć, dokładnie tak robili jeszcze kilka lat temu. W tym kontekście "Wyborcza" (a szerzej, wszystkie media związane z PO) jest idealnym dzieckiem swojej partii matki, pokazując nam jednocześnie czym tak naprawdę jest Platforma Obywatelska.

dś