Józef Oleksy opowiadał, że przekonania o tym, iż już nie jest ministrem nabrał wówczas, gdy pod sejmem wsiadł do auta, otworzył gazetę. A auto nie ruszyło, bo nie było kierowcy...
Pyta pan o powrót z polityki do „realu”? Często zadaje się takie pytanie politykom w Polsce. Bardzo mnie bawią zagajenia: „Jak tam życie po polityce? Czy takowe istnieje”? Odpowiadam krótko: „Jest takie życie” Polityka może nie jest narkotykiem, ale bardzo absorbuje czas. Na pewno nie można być „trochę w polityce”, a trochę „nie być” Gra się na całego.
Jak długo trwa powrót do zwykłego świata?
To zależy od tego, czy od razu znajdzie się pracę.
U pana było to pisanie felietonów do gazet, później rzecznikowanie w Zakładach Mechanicznych...
Były różne propozycje zaraz po wyborach, z których nie skorzystałem. Ostatecznie trafiłem do „Mechanicznych”. Tam przepracowałem cztery lata. Była w tym konsekwencja. Jako poseł zajmowałem się dużo sytuacją tej firmy.
Znajomi politycy pomogli?
Nie. Zakład potrzebował mnóstwa kontaktów w Warszawie. A ja znałem z Sejmu ministrów gospodarki czy obrony. Potem trafiłem do pracy w Warszawie, do PZU. Odpowiadałem za współpracę firmy z samorządem branżowym. Tam pracowałem do kwietnia 2015 roku. W prima aprilis mi podziękowano za współpracę.
Zwolnili pana prawie koledzy partyjni z PiS.
Absolutnie nie koledzy partyjni, bo nigdy do PiS nie należałem. Zostałem zwolniony w doborowym towarzystwie. A teraz mam firmę doradczą. Zajmuję się PR-em.
Do pierwszego wystarcza?
Dziękuję, nie narzekam.
A trzeba było zostać w polityce. Ponoć W 2001 roku miał pan propozycję przejścia do PiS-u,. Ba, plotkowano na mieście, że będzie pan miał „biorące miejsce”.
Były rozmowy z nieżyjącą już posłanką Barbarą Marianowską, była jedna sejmowa rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim. Ale zupełnie niezobowiązujące. Z ręką na sercu, nigdy nie miałem takiej myśli, żeby przechodzić do innej partii w trakcie kadencji. Pierwsze publiczne doniesienia, że mam przejść do PiS-u pojawiły się w momencie, kiedy zostałem rzecznikiem klubu AWS, czyli na półtora roku przed końcem kadencji.
Kto pana ubrał w to rzecznikowanie?
Andrzej Szkaradek z Nowego Sącza, bo chciał, żeby to ktoś z Małopolski był rzecznikiem klubu. A poza tym zależało mu, żeby wziął to ktoś z doświadczeniem parlamentarnym, a ja już wcześniej byłem posłem i szefem gabinetu wicemarszałka sejmu Dariusza Wójcika.
Jak układała się wówczas współpraca między posłami z Ziemi Tarnowskiej?
Najlepsza współpraca była za mojej pierwszej kadencji, czyli w latach 1993-1997. Najlepiej się pracowało z Gwidonem Wójcikiem z Unii Wolności, Władysławem Żabińskim z Polskiego Stronnictwa Ludowego i z Krzysztofem Janikiem z SLD.
KPN-owiec z komunistą? Dość egzotyczna koalicja.
Ale mieliśmy jakieś pomysły czy idee na województwo tarnowskie. Nie miał znaczenia legitymacja partyjna, gdy chodziło o sprawy regionu.
A potem województwo zostało sprzedane za czapkę gruszek?
Nie, pomysł był taki, by ograniczyć liczbę województw i administracji państwowej w terenie i by większość zadań przejęły samorządy. Nie sprzedano województwa w Tarnowie, bo nie było opcji, by pozostało w tym lub innym kształcie. Byłem w środku tego procesu, pracując w Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Nie można mówić, że likwidacja województwa tarnowskiego jest w jakiś sposób spersonalizowana. To samorządy wszystkich szczebli decydują po reformie o większości spraw lokalnych. I to tam są fundusze. To, że Tarnów nie ma siedziby urzędu wojewódzkiego nie jest powodem tego, że wyjeżdżają stąd ludzie.
A co nam po budynku?! Kraków dzieli pieniądze i bierze ich lwią część .
Dlatego dużo zależy od tego, jakich mamy radnych wojewódzkich i jakich mamy parlamentarzystów.
Starają się?
Mam krytyczny stosunek do tego. Jeśli lider listy jest spod Krakowa, senator tarnowski jest z Krakowa, to dużo tłumaczy. Zresztą o pracy większości posłów nic nie mogę powiedzieć, bo po prostu nie wiem, co robią. Najlepszy kontakt mam z Urszulą Augustyn.
Tylko, że teraz jest w opozycji, więc choćby wymyśliła patent na robienie złota z piasku, to nikt jej tego nie przegłosuje.
Ale w tamtej kadencji była wiceministrem edukacji i razem zrobiliśmy kilka dobrych projektów.
Jak ocenia pan to, co dzieje się w bieżącej polityce?
Bardzo źle.
Ale słupki PiS-owi zbytnio nie maleją.
A to zależy, kto i w jaki sposób robi badania. Jestem bardzo zniesmaczony i rozczarowany. Dla mnie Jarosław Kaczyński jest osobą o zapędach dyktatorskich, a jednocześnie jest kompletnie bezideowym politykiem. Jego zaplecze jest nastawione na robienie kariery za wszelką cenę. A jego ugrupowanie jest najgorzej rządzącym po 1989 roku. No, może równie kiepski był rząd Jana Olszewskiego. Zdewastowali państwo w ciągu dwóch lat, w wymiarze sprawiedliwości czy polityce zagranicznej, łamali konstytucję. Dewastują nawet politykę historyczną. Mało miejsca, by wszystko wymienić. Ten rząd charakteryzuje zawołanie: „Te premie się nam należały!”
Drzwi do polityki zamknął pan na cztery spusty a klucz wrzucił do rzeki?
Gdyby pan zadał mi to pytanie dwa lata temu odpowiedziałbym zdecydowanie: „Tak, zamknięte”. Ale kiedy widzę dewastację państwa, to różne myśli mnie nachodzą. Na razie jestem obserwatorem i od lat sympatykiem PO.
A gdyby pojawiła się oferta?
Nie rozpatruję tego w kategorii ofert...