McCain: Wojna jest rzeczą straszną (pełny tekst wystąpienia w St. Paul)

John McCain
Pełny tekst wystąpienia kandydata Republikanów na kongresie swojej partii w St. Paul.

Mam dzisiaj wieczór przywilej, który jest dany niewielu Amerykanom - przywilej przyjęcia nominacji naszej partii na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przyjmuję ją z wdzięcznością, pokorą i wiarą.

W moim życiu żaden sukces nie przyszedł bez walki i ta nominacja nie jest
wyjątkiem. Wystawia to dobre świadectwo moim kontrkandydatom i ich
zwolennikom. Są to zdolni politycy, którzy kochają nasz kraj i pragnęli go
poprowadzić ku lepszym czasom. Ich poparcie jest zaszczytem, którego im nie
zapomnę.

Jestem wdzięczny panu prezydentowi za to, że przewodził nam w tych ciężkich
dniach po najgorszym w dziejach ataku na amerykańskiej ziemi i uchronił nas
przed kolejnymi zamachami, które wielu uważało za nieuniknione. Jestem
wdzięczny naszej pierwszej damie Laurze Bush, która jest wzorem wdzięku i
dobroci tak w życiu publicznym, jak i prywatnym. Jestem wdzięczny
czterdziestemu pierwszemu prezydentowi i jego małżonce za wybitny przykład
wiernej służby naszemu krajowi.

Jak zawsze pragnę wyrazić wdzięczność mojej żonie Cindy i moim siedmiorgu
dzieciom. Radości życia rodzinnego mogą się wydawać krótką przerwą w
napiętym kalendarzu pracy dla naszego kraju, ale tym bardziej je sobie cenię
i nie wyobrażam sobie życia bez szczęścia, które mi dajecie. Cindy
powiedziała dziś o mnie wiele miłych słów, ale tak naprawdę to ona jest
bardziej inspiracją dla mnie niż ja dla niej. Jej troska o tych, którym
wiedzie się gorzej od nas - ofiary min przeciwpiechotnych, dzieci urodzone w
nędzy i z wadami genetycznymi - jest miarą jej człowieczeństwa. Wiem, że
będzie wspaniałą pierwszą damą.

Kiedy dorastałem, mój ojciec często był na morzu, toteż zadanie wychowania
mojego brata, mojej siostry i mnie spadało na barki mojej matki. Roberta
McCain przekazała nam swoją radość życia, swoje zainteresowanie światem,
swoją siłę i swoje przekonanie, że wszyscy powinniśmy wykorzystywać nasze
zdolności dla dobra naszego kraju.
Gdyby nie siła jej charakteru, nie byłoby mnie tutaj dzisiaj wieczorem.
Najserdeczniejsze podziękowania dla wszystkich z was, którzy pomogli mi
uzyskać tę nominację i zostali przy mnie, kiedy szanse wyglądały marnie. Nie
zawiodę was. Amerykanom, którzy jeszcze nie zdecydowali, na kogo głosować,
dziękuję za szansę na zdobycie waszego zaufania. Pragnę tę szansę
wykorzystać.

I wreszcie parę słów do senatora Obamy i jego zwolenników. Następne dwa
miesiące to będzie czas ostrej walki. Taki jest charakter tej rywalizacji, a
ponadto istnieją między nami duże różnice. Ale ma pan mój szacunek i podziw.
Mimo wszystko więcej nas łączy niż dzieli. Obaj jesteśmy Amerykanami i ta
wspólna przynależność znaczy dla mnie więcej niż wszystko inne. Obaj
wierzymy, że wszyscy ludzie rodzą się równi i otrzymują od Stwórcy pewne
niezbywalne prawa. Żaden kraj nigdy nie miał na swoich sztandarach
szczytniejszego hasła. I nie byłbym Amerykaninem godnym tego miana, gdybym
nie szanował senatora Obamy i jego zwolenników za ich osiągnięcia.
Ale żeby nie było żadnych wątpliwości, przyjaciele: wygramy te wybory. A po
tym zwycięstwie wyciągniemy rękę do każdego patrioty, sprawimy, że nasze
państwo znowu zacznie pracować dla was i przywrócimy nasz kraj na drogę
dostatku i pokoju.

Dla wielu z was nastały ciężkie czasy. Martwicie się, czy nie stracicie
pracy albo czy znajdziecie nową, czy starczy wam pieniędzy na jedzenie i na
spłatę kredytu hipotecznego. Od państwa zawsze żądaliście tylko tego, żeby
stało po waszej stronie, a nie na waszej drodze. I właśnie to zamierzam
robić: stać po waszej stronie i walczyć o waszą przyszłość.

I znalazłem najodpowiedniejszą osobę, która pomoże mi przewietrzyć
Waszyngton: gubernator Alaski Sarah Palin. Gubernator Palin ma doświadczenie
w sprawowaniu władzy wykonawczej i wiele prawdziwych osiągnięć na swoim
koncie. Zajmowała się takimi trudnymi problemami jak niezależność
energetyczna i korupcja. Zrównoważyła budżet, zredukowała podatki i wydała
walkę grupom interesów. Nie zważając na partyjne podziały, zaprosiła do
swojej ekipy Republikanów, Demokratów i bezpartyjnych. Jest matką piątki
dzieci. Uczestniczyła w prowadzeniu małej firmy, pracowała fizycznie i wie,
co to znaczy martwić się o raty kredytu hipotecznego, opiekę zdrowotną czy
ceny benzyny i żywności.
Wie, skąd przychodzi i wie, dla kogo pracuje. Jest wierna swoim zasadom i
nie pozwala nikomu sobą sterować. Jestem bardzo dumny, że miałem możliwość
przedstawić wam następnego wiceprezydenta naszego kraju. Ale nie mogę się
doczekać chwili, kiedy przedstawię ją w Waszyngtonie. I z góry ostrzegam
zasiedziałe, rozrzutne, bezczynne, egoistyczne towarzystwo waszyngtońskie:
nadchodzą zmiany.
Nie mam zwyczaju łamać obietnic złożonych mojemu krajowi i gubernator Palin
też nie. Kiedy wam mówimy, że zmienimy Waszyngton i przestaniemy przerzucać
problemy naszego kraju na barki następnego pokolenia, możecie na to liczyć.
Przemawiają za tym nasze dotychczasowe dokonania i mamy siłę, doświadczenie,
rozsądek i kręgosłup moralny, żeby dotrzymać słowa.

Nazywają mnie indywidualistą, człowiekiem, który maszeruje w rytm własnego
bębna. Czasem jest to zamierzone jako komplement, czasem nie. Dla mnie to
oznacza, że wiem, dla kogo pracuję. Nie pracuję dla żadnej partii. Nie
pracuję dla żadnej grupy interesów. Nie pracuję dla siebie. Pracuję dla was.

Od dawna walczę z korupcją i nigdy nie miało dla mnie znaczenia, czy
winowajcy byli Demokratami czy Republikanami. Zawiedli zaufanie
społeczeństwa i należało ich rozliczyć. Walczę z przedstawicielami obu
partii, którzy trwonią wasze pieniądze na rzeczy, których nie potrzebujecie
i nie chcecie, a jednocześnie brakuje wam środków na żywność, napełnienie
baku i spłatę kredytu. Walczyłem o to, żeby o wyniku wyborów nie przesądzały
wielomilionowe czeki. Walczyłem z lobbystami, którzy okradali indiańskie
plemiona. Walczyłem z przekrętami w Pentagonie.

Walczyłem z koncernami tytoniowymi i farmaceutycznymi, walczyłem z bonzami związkowymi.
Walczyłem o właściwą strategię i zwiększenie liczby żołnierzy w Iraku, kiedy
nie było to popularne. Kiedy eksperci mówili, że moja kampania jest
skończona, odpowiadałem, że wolę przegrać wybory niż żeby mój kraj przegrał
wojnę.

Dzięki wybitnemu generałowi Davidowi Petraeusowi i odważnym mężczyznom i
kobietom, którymi on ma zaszczyt dowodzić, strategia ta odniosła sukces i
uratowała nas od porażki, która podkopałaby morale naszej armii, mogłaby
doprowadzić do rozszerzenia się wojny na większy obszar i zagroziłaby
bezpieczeństwu wszystkich Amerykanów.

Nie mam nic przeciwko ostrej walce. Z powodów znanych tylko Bogu stoczyłem w
życiu całkiem sporo ciężkich bitew. Ale przy okazji dowiedziałem się czegoś
ważnego. W ostatecznym rozrachunku mniejsze znaczenie ma to, że umiesz
walczyć. Prawdziwym testem jest to, o co walczysz.
Walczę dla Amerykanów. Walczę dla was. Walczę dla Billa i Sue Nebe z
Farmington Hills w Michigan, którzy stracili środki zainwestowane w
nieruchomości. Po siedmiu miesiącach bez żadnego zajęcia Bill dostał
tymczasową pracę. Sue pracuje w trzech miejscach, żeby mieli z czego płacić
rachunki.

Walczę dla Jake'a i Toni Wimmerów z hrabstwa Franklin w Pensylwanii. Jake
pracuje w magazynie, społecznie trenuje drużynę bejsbolową młodzików i
zbiera pieniądze dla osób upośledzonych psychicznie i fizycznie. Toni jest
nauczycielką, a jednocześnie kończy studia magisterskie. Mają dwóch synów. U
młodszego Luke'a zdiagnozowano autyzm. Ich życie powinno być ważne dla
ludzi, których wybierają na urzędy. Dla mnie jest ważne.

Walczę dla rodziny Matthew Stanleya z Wolfboro w New Hampshire, który
poniósł śmierć, służąc naszemu krajowi w Iraku. Noszę opaskę z jego imieniem
i codziennie o nim myślę. Zamierzam uhonorować ich poświęcenie, walcząc o
to, aby kraj, który ich syn tak bardzo kochał i do którego nie wrócił, był
bezpieczny.

Walczę o przywrócenie zasad naszej partii, o to, żebyśmy znowu mogli być z
niej dumni. Wybrano nas po to, abyśmy zmienili Waszyngton, a myśmy
pozwolili, żeby Waszyngton zmienił nas. Utraciliśmy zaufanie narodu
amerykańskiego, kiedy niektórzy Republikanie ulegli korupcyjnym pokusom.

Utraciliśmy zaufanie społeczeństwa, kiedy zamiast reformować państwo, obie
partie zwiększały koszty jego utrzymania. Utraciliśmy zaufanie
społeczeństwa, kiedy zamiast wyzwolić się od niebezpiecznej zależności od
zagranicznej ropy, obie partie i senator Obama przegłosowali kolejną ustawę
przyznającą przywileje koncernom naftowym. Utraciliśmy zaufanie
społeczeństwa, kiedy postawiliśmy władzę wyżej od zasad.

Zmienimy to. Odzyskamy zaufanie narodu, ponownie stając w obronie wartości
wyznawanych przez Amerykanów. Partia Lincolna, Roosevelta i Reagana powróci
do swoich ideowych korzeni.

Uważamy, że każdy może coś z siebie dać i każdy zasługuje na szansę
zrealizowania otrzymanego od Boga potencjału, czy będzie to potomek
pierwszych kolonizatorów Ameryki, czy córka latynoskich imigrantów. Wszyscy
jesteśmy dziećmi Boga i wszyscy jesteśmy Amerykanami.

Wierzymy w niskie podatki, dyscyplinę fiskalną i otwarte rynki. Wierzymy w
nagradzanie ciężkiej pracy i ryzyka, uważamy, że trzeba pozwolić ludziom
zachować owoce ich pracy.
Wierzymy w silną obronność, pracę, wiarę, służbę, kulturę życia, osobistą
odpowiedzialność, praworządność i sędziów, którzy bezstronnie wymierzają
sprawiedliwość, a nie tworzą prawo zza stołu sędziowskiego. Wierzymy w
wartości rodzinne, wspólnotę lokalną i samorządność.

Jesteśmy za państwem, które wyzwala kreatywność i inicjatywę Amerykanów.
Państwo, które nie podejmuje za was decyzji, tylko dba o to, żebyście mieli
jak największe możliwości wyboru.

Utrzymam podatki na niskim poziomie, a tam, gdzie to możliwe, obniżę je. Mój
przeciwnik je podniesie. Otworzę nowe rynki na nasze towary i usługi. Mój
przeciwnik je zamknie. Obetnę wydatki budżetowe. Mój przeciwnik je zwiększy.
Moje cięcia podatkowe stworzą miejsca pracy. Jego podwyżki podatków je
zlikwidują. Mój plan reformy służby zdrowia sprawi, że większa liczba
Amerykanów znajdzie dobre ubezpieczenie zdrowotne. Jego plan zmusi małe
firmy do redukcji zatrudnienia i płac, a rodziny wepchnie do państwowego
systemu opieki zdrowotnej, w którym między pacjentem i lekarzem stoi
urzędnik.

Utrzymanie podatków na niskim poziomie pomaga małym firmom rozwijać się i
tworzyć nowe miejsca pracy. Obniżenie drugiej co do wysokości na świecie
stawki podatku CIT pomoże amerykańskim przedsiębiorstwom konkurować i
powstrzymać odpływ miejsc pracy za granicę. Podwojenie ulgi na dziecko (z
3500 do 7000 dol.) poprawi sytuację materialną milionów amerykańskich
rodzin. Zmniejszenie wydatków budżetowych i likwidacja nieskutecznych
programów powoli wam zatrzymać dla siebie więcej pieniędzy, które będziecie
mogli zaoszczędzić, wydać lub zainwestować wedle własnego uznania. Otwarcie
rynków i przygotowanie pracowników do konkurowania w zglobalizowanej
gospodarce jest niezbędnym warunkiem rozwoju naszej gospodarki.

Wiem, że wielu z was ucierpiało na skutek zmieniających się realiów
gospodarczych i często macie wrażenie, że wasze państwo nawet tego nie
zauważyło. System pomocy dla bezrobotnych był zaprojektowany pod kątem
gospodarki z lat 50. Za moich rządów to się zmieni. Mój przeciwnik obiecuje
przywrócić utracone miejsca pracy, walcząc z globalizacją. My pomożemy
ludziom, którzy stracili pracę, znaleźć nową, która nie zniknie.

Przygotujemy ich do pracy w dzisiejszej gospodarce. Wykorzystamy college'e
samorządowe do szkolenia ludzi w tych zawodach, w których mają szansę
znaleźć pracę na miejscu. Pracownikom tych branż, które najbardziej
ucierpiały, częściowo wyrównamy różnicę płacy między starą pracą a gorzej
wynagradzaną tymczasową, a jednocześnie zostaną przekwalifikowani, co
pozwoli im znaleźć stałe zatrudnienie z godziwą pensją.

Głównym zagadnieniem z dziedziny praw człowieka jest w tym stuleciu
edukacja. Osiągnęliśmy równy dostęp do publicznego szkolnictwa, ale jaką
wartość ma możliwość chodzenia do szkoły, która niczego nie uczy? Musimy
zmobilizować dyrekcje szkół do lepszej pracy poprzez konkurencję, dać
rodzicom możliwość wyboru, znieść bariery dla wykwalifikowanych nauczycieli,
przyciągnąć i odpowiednio wynagradzać dobrych pedagogów, a złym pomóc
znaleźć inną pracę.
Kiedy szkoła publiczna nie spełnia swoich obowiązków wobec uczniów, rodzice
zasługują na wybór w kwestii edukacji swoich dzieci. Zamierzam dać im ten
wybór. Niektórzy mogą wybrać lepszą szkołę publiczną. Niektórzy mogą wybrać
prywatną. Wielu wybierze społeczną. Ale będą mieli ten wybór, a ich dzieci
otrzymają edukacyjną szansę.

Senator Obama chce, aby nasze szkoły były rozliczane przez związki zawodowe
i skostniałą biurokrację. Ja chcę, żeby szkoły były rozliczane przez
rodziców i uczniów. I kiedy zostanę prezydentem, tak właśnie będzie.
Rodacy, kiedy zostanę prezydentem, przystąpimy do realizacji
najambitniejszego projektu narodowego od kilkudziesięciu lat. Przestaniemy
wysyłać 700 mld dol. rocznie do krajów, które nie bardzo nas lubią. Weźmiemy
się za ten problem na wszystkich frontach. Będziemy produkowali więcej
energii w kraju. Będziemy wiercili pod morzami i to od razu. Zbudujemy
więcej elektrowni jądrowych. Stworzymy czystą technologię spalania węgla.
Zwiększymy wykorzystanie energii wiatrowej, słonecznej i morskich pływów
oraz gazu ziemnego. Będziemy zachęcali do zwiększania produkcji samochodów z
napędem hybrydowym i elektrycznym.

Senator Obama uważa, że możemy osiągnąć niezależność energetyczną bez nowych
wierceń i bez nowych elektrowni jądrowych. Ale Amerykanie nie są tacy
naiwni. Musimy wykorzystać wszystkie zasoby i pracować nad wszystkimi
technologiami potrzebnymi do tego, aby uratować naszą gospodarkę przed
szkodliwymi skutkami wzrostu cen ropy i przywrócić zdrowie naszej planecie.
To jest ambitny plan, ale Amerykanie są z natury ambitni i sprostali już
niejednemu większemu wyzwaniu. Przyszedł czas, abyśmy znowu pokazali, że
Amerykanie potrafią przewodzić światu.

Ten wielki program narodowy stworzy miliony nowych miejsc pracy, w tym wiele
w branżach przemysłu, które będą motorem napędowym naszego przyszłego
dostatku; miejsc pracy, które będą dostępne, kiedy wasze dzieci osiągną
dorosłość.

Perspektywa lepszego świata jest dzisiaj w naszym zasięgu, ale musimy
dostrzec zagrożenia dla pokoju i wolności, a następnie stawić im czoło tak,
jak zawsze robili to Amerykanie: z wiarą, mądrością i stanowczością.
W ostatnich latach zadaliśmy potężny cios Al-Kaidzie, ale nie pokonaliśmy
ich i uderzą znowu, jeśli będą mieli taką możliwość. Iran pozostaje głównym
państwowym sponsorem terroryzmu i próbuje sięgnąć po broń jądrową. Przywódcy
rosyjscy, bogaci dzięki ropie naftowej i skorumpowani władzą, odrzucili
demokratyczne ideały i zasady odpowiedzialnego rządzenia. Najechali na mały,
demokratyczny kraj, aby zyskać jeszcze większą kontrolę nad światowymi
zasobami ropy, zastraszyć sąsiadów i posunąć do przodu projekt odbudowy
imperium rosyjskiego. Odważni obywatele Gruzji potrzebują naszej
solidarności i naszych modlitw. Jako prezydent będę dążył do poprawy
stosunków z Rosją, abyśmy nie musieli obawiać się powrotu zimnej wojny, ale
nie możemy przymykać oczu na agresję i łamanie prawa międzynarodowego, które
zagraża pokojowi i stabilizacji na świecie oraz bezpieczeństwu narodu
amerykańskiego.
Dzisiejszy świat jest pełen zagrożeń, ale ja się ich nie boję. Jestem na nie
przygotowany. Wiem, jak funkcjonuje wojsko, wiem, co potrafi, co może
poprawić, czego robić nie powinno. Wiem, jak działa świat. Wiem, co jest w
nim złego i co dobrego. Wiem, jak współpracować z politykami, którzy
podzielają nasze marzenie o bardziej wolnym, bezpieczniejszym i
zamożniejszym świecie, wiem też, jak postępować wobec tych, którzy tego
marzenia nie podzielają. Wiem, jak zapewnić pokój.

Kiedy miałem pięć lat, pod nasz dom zajechał samochód. Oficer marynarki
wojennej spuścił szybę i krzyknął do mojego ojca, że Japończycy zaatakowali
Pearl Harbor. Przez następne cztery lata rzadko widywałem ojca. Dziadek
wrócił z tej samej wojny wyczerpany i zmarł następnego dnia. W Wietnamie
zawarłem najserdeczniejsze przyjaźnie mojego życia, ale niektórzy z tych
przyjaciół nie wrócili ze mną do kraju. Nienawidzę wojny. Wojna jest czymś
niewyobrażalnie strasznym.

Kandyduję na prezydenta, żeby zapewnić mojemu ukochanemu krajowi
bezpieczeństwo i uchronić inne rodziny od konieczności wysyłania swoich
bliskich na wojnę, tak jak to musiała zrobić moja rodzina. Wykorzystam całe
swoje doświadczenie, znajomość z przywódcami światowymi i wszystkie
narzędzia, którymi dysponujemy - dyplomatyczne, ekonomiczne i militarne, jak
również siłę naszych ideałów - do budowy fundamentów trwałego pokoju.
W Ameryce zmieniamy rzeczy, które trzeba zmienić. Każde pokolenie ma swój
wkład w naszą wielkość. Wiemy, jakie zadania musimy wykonać. Nie musimy ich
szukać.

Musimy zmienić sposób funkcjonowania naszego państwa w prawie wszystkich
dziedzinach: od ochrony bezpieczeństwa po rywalizację w światowej
gospodarce; od reagowania na klęski żywiołowe po zasilanie naszej sieci
transportowej; od szkolenia pracowników po edukowanie dzieci. Wszystkie te
funkcje państwa zaprojektowano przed globalizacją gospodarki, rewolucją
informacyjną i zakończeniem zimnej wojny. Musimy dogonić historię i musimy
zmienić nasz sposób działania w Waszyngtonie.

Nieustanne rozgrywki międzypartyjne, które uniemożliwiają nam rozwiązywanie
tych problemów, nie są przyczyną, lecz symptomem. Tak się dzieje, kiedy
ludzie jadą do Waszyngtonu, żeby pracować dla siebie, a nie dla was.

Dziesiątki razy pracowałem z członkami obu partii nad rozwiązaniem
problemów, które wymagały rozwiązania. Tak będę rządził jako prezydent.
Wyciągnę rękę do każdego, kto pomoże mi znowu ruszyć ten kraj z miejsca.
Pracując w Kongresie, pokazałem, że to potrafię. Senator Obama nie może tego
o sobie powiedzieć.
Zamiast odrzucać dobre pomysły tylko dlatego, że to nie my na nie wpadliśmy,
wykorzystujmy najlepsze koncepcje obu stron. Nie walczmy o to, komu zostanie
przypisana zasługa, tylko podzielmy się nią. Ten wspaniały kraj potrafi
zrobić wszystko, co tylko sobie zamarzymy. Zaproszę do współpracy Demokratów
i bezpartyjnych. A moja administracja wyznaczy nowe normy transparentności i
odpowiedzialności.

Nareszcie zaczniemy coś robić dla ludzi, którzy na nas liczą i nie obchodzi
mnie, na kogo spadnie zasługa.

Od wielu lat służę mojemu krajowi, w sposób niedoskonały, ale mój kraj
zawsze był, jest i będzie dla mnie na pierwszym miejscu. Nie było dnia, w
dobrych czy złych czasach, żebym nie dziękował Bogu za przywilej służenia
mojej ojczyźnie.

Wiele lat temu wydarzyło się coś niezwykłego. Była to dla mnie najcenniejsza
lekcja mojego życia. Przeciwności losu mnie uszlachetniły. Mówię to
szczerze. Uszlachetniły mnie, ponieważ służyłem ramię w ramię z bohaterami i
byłem świadkiem tysiąca aktów odwagi, współczucia i miłości.

W pewien październikowy poranek nad Zatoką Tonkińską przygotowywałem się do
swojego 23. lotu nad Północnym Wietnamem. Nie martwiłem się o to, czy wrócę
zdrowy i cały. Uważałem się za większego twardziela od innych. Już wtedy
byłem dosyć niezależny. Lubiłem naginać przepisy i prowokowałem bójki.
Robiłem to dla własnej przyjemności. Nie było dla mnie ważniejszej sprawy
niż ja sam.

A potem zacząłem spadać w stronę małego jeziorka w Hanoi, z dwiema złamanymi
rękami i jedną złamaną nogą. Czekał na mnie rozjuszony tłum. Wrzucili mnie
do ciemnej celi i zostawili, żebym wykrwawił się na śmierć. Już nie czułem
się takim twardzielem. Kiedy się dowiedzieli, że mój ojciec jest admirałem,
zabrali mnie do szpitala. Nie umieli porządnie nastawić kości, więc po
prostu założyli mi gips. Mój stan się nie poprawiał i kiedy ważyłem mniej
niż pięćdziesiąt kilo, wsadzili mnie do celi z dwoma innymi Amerykanami. Nie
byłem w stanie nic zrobić, nie potrafiłem nawet samodzielnie jeść. Oni mnie
karmili. Zacząłem poznawać granice mojej egoistycznej niezależności. Ci
ludzie uratowali mi życie.

Byłem w celi odosobnienia, kiedy zaproponowali mi, że wypuszczą mnie na
wolność. Wiedziałem dlatego. Gdybym wrócił do kraju, wykorzystywaliby to
propagandowo do rozmiękczania psychiki innych więźniów. Nasz kodeks mówił,
że wracamy do kraju w takiej kolejności, w jakiej zostaliśmy pojmani, a byli
ludzie, których zestrzelono wcześniej ode mnie. Zastanawiałem się jednak nad
tym. Byłem w kiepskim stanie i tęskniłem za Ameryką. Ale odrzuciłem ofertę.
Mnóstwo jeńców miało gorzej niż ja. Maltretowano mnie, ale nie tak brutalnie
jak innych. Lubiłem się obnosić ze swoimi obrażeniami, żeby pokazać kolegom,
jaki ze mnie twardziel. Ale kiedy odrzuciłem propozycję, zabrali się za mnie
ostrzej niż poprzednio. Długo nade mną pracowali. I w końcu mnie złamali.
Kiedy przynieśli mnie z powrotem do celi, wszystko nie bolało i wstydziłem
się, nie wiedziałem, jak mam spojrzeć w oczy innym jeńcom.

W sąsiedniej celi siedział mój przyjaciel Bob Craner, który uratował mi życie.
Za pomocą systemu stukania w ścianę powiedział mi, że broniłem się tak długo, jak było
to możliwe. Żaden człowiek nie potrafi wytrzymywać czegoś takiego w
nieskończoność. A potem powiedział mi, żebym wstał i znowu walczył za nasz
kraj i za ludzi, z którymi miałem zaszczyt walczyć. Ponieważ każdego dnia za
mnie walczyli. Pokochałem mój kraj, kiedy byłem więźniem innego kraju.
Pokochałem go nie tylko za warunki życia, które oferował. Pokochałem go za
przyzwoitość, za wiarę w mądrość, sprawiedliwość i dobroć jego obywateli.
Pokochałem go, bo był czymś więcej niż tylko bytem geograficznym, był ideą,
sprawą, za którą warto walczyć. Już nigdy nie byłem tym samym człowiekiem,
co wcześniej. Nie żyłem już dla siebie. Żyłem dla mojego kraju.

Nie kandyduję na prezydenta dlatego, że uważam się za wybitnego człowieka
namaszczonego przez historię do uratowania mojego kraju w godzinie potrzeby.
Mój kraj mnie uratował i nigdy mu tego nie zapomnę. Będę za niego walczył do
ostatka tchu, tak mi dopomóż Bóg.

Jeśli uważacie nasz kraj za niedoskonały, udoskonalcie go. Jeśli jesteście
rozczarowani błędami rządu, zacznijcie pracować dla państwa i naprawcie te
błędy. Zaciągnijcie się drzwi sił zbrojnych. Zostańcie nauczycielami.
Wstąpcie do stanu duchownego. Ubiegajcie się o urząd publiczny. Nakarmcie
głodne dziecko. Nauczcie dorosłego analfabetę czytać. Pocieszajcie
cierpiących. Brońcie praw prześladowanych. Nasz kraj będzie lepszy, a wy
szczęśliwsi. Ponieważ nic nie daje w życiu większego szczęścia niż służenie
sprawie większej od nas samych.

Jako wasz prezydent będę każdego dnia walczył o moją sprawę. Będę walczył o
to, żeby każdy Amerykanin miał wszelkie powody dziękować Bogu, tak jak ja Mu
dziękuję za to, że jestem Amerykaninem, dumnym obywatelem najwspanialszego
kraju świata. Ciężka praca, silna wiara i odrobina odwagi pozwolą nam
osiągnąć wielkie rzeczy. Walczcie razem ze mną. Walczcie razem ze mną.
Walczcie o to, co jest dobre dla naszego kraju.

Walczcie o ideały wolnego narodu.
Walczcie o przyszłość naszych dzieci.
Walczcie o sprawiedliwość i szanse dla wszystkich.
Powstańcie, by bronić naszego kraju przed wrogami.
Powstańcie dla siebie nawzajem i dla pięknej, błogosławionej, szczęsnej
Ameryki.

Powstańcie, powstańcie, powstańcie i walczcie. Nic nie jest przesądzone.
Jesteśmy Amerykanami i nigdy się nie poddajemy. Nigdy nie rezygnujemy. Nigdy
nie chowamy się przed historią. Tworzymy historię.
Dziękuję wam i niech Bóg wam błogosławi.

Wróć na i.pl Portal i.pl