Główny problem oczywiście jest w tym, że z „Planu 21” tylko dwa punkty zależą od prezydenckich kompetencji i uprawnień. „4. Stop podwyżce podatków” – tu rzeczywiście prezydent Nawrocki może nie podpisać żadnej ustawy podnoszącej stawki podatków. I „18. Polski złoty. Nie dla euro” – tu też może to skutecznie blokować.
Dla porządku dorzućmy jeszcze trzy punkty, które są tak ogólnym, pobożnym pitoleniem, że nikomu nie zaszkodzą, a prezydent mógłby w tych obszarach podejmować różne, pozytywne działania. „8. Po pierwsze, Polska!”. No fakt, trudno się nie zgodzić. „11. Dobra polska szkoła”. No, super. „18. Wspierać rolnika, dbać o polską wieś”. OK, choć dodałbym jeszcze małe, średnie i duże miasta oraz troszkę rozszerzył listę zawodów – tak o (według oficjalnej specyfikacji) 1635. Ale nie chcę się czepiać.

Bo i tak zostało 17 prezydenckich obietnic, które nie mają żadnego znaczenia – w tym sensie, że mówią o sprawach, które od prezydenta literalnie nie zależą. Szczególnie uroczy w prezydenckim „oczku” jest już punkt 1: Obniżenie VAT do 22%.
To jest zabawne na wielu poziomach. Po pierwsze dlatego, że to słowo jest obce dla sporej części wyborców. Sprawdzał to ostatnio Warsaw Enterprise Institute. Generalnie świadomość podatkowa wyraźnie się poprawia, ale nadal fakt, że człowiek płaci VAT na każdych zakupach, jest do odkrycia dla 41% Polaków. Jeśli założymy, że to ta raczej słabiej wykształcona i starsza część populacji, to jesteśmy w głównym zbiorze wyborców pana Nawrockiego. Czyli że w pierwszym słowie kandydat obiecuje im zmianę czegoś, czego oni nawet nie rozumieją.
Drugi smaczek to już właściwie cały tort, bo z VAT było tak. Podniósł go w 2011 r. z 22% na 23% Tusk, ale zapowiadając, że tylko na 3 lata. Dlatego Beata Szydło do dzisiaj pewnie ma siniaki na piersiach – tak mocno się w nie waliła, zapewniając w kampanii wyborczej w 2015 r., że jak PiS wygra, to ten VAT do 22% na pewno wróci. I jakoś przez 8 lat rządów PiS… nie wrócił.
I teraz się Karola Nawrockiego pyta o to Marcin Fijołek z Polsat News i kandydat odpowiada tak: „Przyjdzie Karol Nawrocki i to zrobi”. No i czego nie rozumiecie?
Oczywiście, pomijamy tu śniony na prawicy scenariusz, który idzie tak: Nawrocki zostaje prezydentem i od razu do władzy powraca PiS, a Elon Musk zostaje gubernatorem nowego stanu USA (numer zależy od tego, czy zdążymy przed Grenlandią). Wtedy, rzeczywiście, obietnice Nawrockiego, które sprowadzają się do zdania: „zgłoszę projekt ustawy”, miałyby więcej sensu. Ale tylko trochę, bo jak on mówi: „ustawa o prostym VAT i CIT”, to mi się nawet śmiać nie chce.
Przypominam sobie za to, jak lata temu, w pierwszej fali wypychania ludzi na firmy, ogarniałem założenie jednoosobowej działalności. No i się pytam właśnie poznanego księgowego: na czym ten cały VAT polega? A on popatrzył się na mnie jak na małego kotka, ściągnął z półki niemożliwie gruby tom i mówi: jak pan jest ciekaw, to proszę…
Nie po to bowiem, Karolu, paru cwaniaków powymyślało ten VAT tak, żeby tylko oni go rozumieli, żebyś teraz im rozwalał księgowo-doradcze biznesy. Mało ci było przygód z „Nowym Ładem” Morawieckiego?
To już lepiej by ci było poświęcić całą uwagę na punkt swojego programu 20. „W końcu własne M!”. A właściwie nawet kilka „M”, bo nie wiedzieć czemu kandydat bardzo mocno podkreśla, że jest przeciwko podatkowi katastralnemu. Ale wcale nie po to, by bronić interesów flipperów i reszty mieszkaniowej patologii. To czemu mu ten kataster przeszkadza? Nie wiadomo, bo odpowiedź jest mniej więcej taka, jak z VAT – przyjdzie Karol i zrobi dobrze.
Ale to wszystko i tak furda, bo pełna nazwa programu Nawrockiego brzmi: „Plan 21 – Polska sferą normalności”. No bo z czym wam się kojarzy słowo „sfera”? Mnie z seksem, ale to akurat u seksoholika w wieku przedemerytalnym normalne.
Nie, ale na poważnie: czy sfera i normalności to jest naturalny dla was związek?
