Jedna z nich dotyczyła wpłat na kampanię wyborczą PiS-u: dane były wzięte z Internetu z oficjalnego rejestru - od 1 lipca 2022 r. partie mają obowiązek przedstawiać w sieci wpłaty i zawierane umowy. Ze strony opozycji (głównie polityków Platformy Obywatelskiej i sprzyjających jej mediów) przetoczyła się fala oburzenia, że na fundusz wyborczy wpłacali m.in. osoby pracujące w państwowych spółkach i politycy partii rządzącej.
Lista darczyńców na PO: politycy, rodziny, urzędnicy z miejsc, gdzie rządzi... PO
Szybko okazało się, że Platforma nie opublikowała ani jednej wpłaty na jej fundusz wyborczy (wykaz jest pusty do dzisiejszego dnia), co nie przeszkodziło politykom tej partii potępiać w czambuł wpłacających na PiS. Ponieważ jednak wpłaty na fundusz wyborczy wszystkich partii znajdują się w Państwowej Komisji Wyborczej, dziennikarze portalu i.pl sprawdzili, kto wpłacał na fundusz PO.
Lista wpłat została opublikowana i opisana - okazało się, że wśród wpłacających byli m.in. politycy PO, ich rodziny, urzędnicy samorządowi pracujący w urzędach, gdzie rządzi Platforma, deweloperzy, przedsiębiorcy. Po publikacjach list wpłacających na PO w poszczególnych województwach sprawa wpłat na fundusz wyborczy PiS ucichła.
Inna „afera” została ujawniona przez tygodnik „Newsweek”, w którym Grzegorz Rzeczkowski opisał zeznania Marcina W., wspólnika biznesmena Marka Falenty. Autor tygodnika nawiązał do afery taśmowej, która w 2014 roku wstrząsnęła polską polityką. Tygodnik „Wprost” opublikował wówczas kompromitujące nagrania rozmów polityków, urzędników państwowych i biznesmenów.
W sprawę był zaangażowany Marek Falenta; Marcin W. miał zeznać, że jego wspólnik sprzedał nagrania rosyjskim służbom zanim zostały one ujawnione przez media, a następnie przejęte przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, co miało być dowodem na współpracę obecnej władzy z Rosjanami. Z artykułu „Newsweeka” można było się dowiedzieć, że zeznania Marcina W. są wiarygodne, ponieważ był on badany wykrywaczem kłamstw i że „możemy mieć do czynienia z potężną aferą szpiegowską”.
Co kryła reklamówka z „Biedronki”
Ruszyła lawina komentarzy, a Donald Tusk domagał się komisji śledczej. Działo się tak do momentu, gdy Prokuratura Krajowa opublikowała na swojej stronie inne, chociaż z tej samej sprawy karnej, zeznania Marcina W., którą opisał redaktor Newsweeka. Tych fragmentów, które opublikowała Prokuratura Krajowa, jednak nie uwzględnił w swojej publikacji, chociaż były bardzo ciekawe. Dotyczyły m.in. łapówek dla polityków PO i wręczenia synowi byłego premiera, czyli Michałowi Tuskowi w reklamówce z „Biedronki” 600 tys. euro. Marcin W. nie wiedział do końca, do kogo ostatecznie miały trafić pieniądze: „nie wiem, czy chodziło o partię, czy o samego Donalda Tuska, czy o rząd w znaczeniu wówczas rządzących Polską” - zeznał.
Po publikacji przez prokuraturę tych zeznań sprawa niemal natychmiast ucichła - Donald Tusk już nie chciał komisji śledczej, a sympatyzujące z PO media zamilkły.
Jak Tomasza L. powoływał Radosław Sikorski
Równie ciekawie wyglądała „afera” dotycząca pracownika stołecznego ratusza Tomasza L. zatrzymanego w marcu 2022 r. pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. W grudniu 2022 dziennikarze TVN „ujawnili”, że Tomasz L. pracował w komisji likwidacyjnej WSI, do której miał go powołać ówczesny wiceminister obrony narodowej Antoni Macierewicz. I ta sprawa okazała się kompromitacją dziennikarzy i komentatorów „afery”: prof. Sławomir Cenckiewicz, szef komisji likwidacyjnej WSI, opublikował dokumenty, z których jednoznacznie wynikało, że Tomasza L. do komisji powołał ówczesny szef MON Radosław Sikorski.
„Dekonspiracja płk. Wiesława Dziepaka, byłego żołnierza Zarządu II Sztabu Generalnego, oficera WSI i członka Komisji Likwidacyjnej WSI, jako konsultanta TVN24, a nawet aktywnego działacza Platformy Obywatelskiej i pracownika fundacji Stratpoints, złamała kłamliwy przekaz” - napisał prof. Cenckiewicz, który szczegółowo na portali i.pl opisał kulisy sprawy wywołanej przez TVN.
Setki milionów do fundacji i stowarzyszeń sympatyzujących z PO
Teraz opozycja tropi kolejną „aferę” - chodzi o środki przyznane w drodze otwartego naboru różnym organizacjom pozarządowym przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. Opozycja zarzuciła prof. Przemysławowi Czarnkowi, ministrowi edukacji i nauki, rozdawnictwo i marnotrawienie publicznych pieniędzy. Wystarczy jednak trochę pochylić się nad dotacjami przyznawanymi przez samorządowców związanych z opozycją i sprawdzić, kto otrzymywał publiczne granty za czasów rządów PO-PSL. Tylko z pobieżnej lektury tych dotacji wynika, że do fundacji i stowarzyszeń sympatyzujących z PO płynęły setki milionów złotych. W internecie są zamieszczone wykazy tych podmiotów - bez problemu można sprawdzić, jakie granty tam trafiły; wygląda na to, że po raz kolejny opozycja osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego.
rs
