Mink: Partie wcale nie mają oporów przed cynicznym wykorzystaniem religii

- Religii nigdy nie da się całkiem usunąć na bok - mówi Georges Mink, politolog, w rozmowie z Agatonem Kozińskim.

Niemal w tym samym momencie byliśmy świadkami dwóch wydarzeń: we Francji przeszła ustawa zakazująca noszenia burek, a w Polsce wybuchł spór o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Obie te kwestie dotykają spraw religijnych i stosunku państwa do nich. Ale czy można na ich podstawie wyciągać wnioski?
Tak. Pierwsza uwaga, jaka się natychmiast nasuwa, to kolosalna różnica systemowa między Francją a Polską. Nad Wisłą od 1993 r. obowiązuje konkordat, podczas gdy nad Sekwaną został on wypowiedziany w 1904 r. Od tamtej pory we Francji obowiązuje wyraźny rozdział między państwem a Kościołem, o dokładniej Kościołami, gdyż tutaj podkreśla się znaczenie wszystkich religii występujących w kraju.

Jedną z najważniejszych zasad Francji jest świeckość, utrzymywanie państwa prawa, czyli takiego, w którym państwowe instytucje są najważniejsze. Ale to jedna strona medalu. Druga to stosunek sił politycznych w kraju. Można sobie wyobrazić sytuacje konfliktowe - we Francji miały one zresztą miejsce, choć nie w takim natężeniu jak w Polsce - w których kluczowe znaczenie mają symbole religijne. Ale ich eskalacja zależy właśnie od polityków.

W 1905 r. Francja wprowadziła zasadę o rozdziale Kościoła od państwa - zakaz noszenia burek jest jej konsekwencją. W Polsce takiej ustawy nie ma. Ale tak naprawdę i burki, i krzyż przed Pałacem wywołały podobne dyskusje. Czy więc takie ustawy jak francuska są potrzebne?
Przede wszystkim pojawia się płaszczyzna do takich dyskusji. Na Zachodzie, także we Francji, widać wzrost tendencji religijnych, przede wszystkim takich w rozumieniu najbardziej pierwotnym, czyli dotyczących życia wspólnotowego. To się przekłada na walkę polityczną. W niej symbole, takie jak burka, odgrywają rolę amunicji, która do tej walki służy. W takiej sytuacji żaden system nie da pełnej gwarancji skuteczności zapobiegania tego typu konfliktom. Trudno więc ocenić, który z tych systemów w dzisiejszych czasach lepiej się sprawdza.

Z całą pewnością jednak większa żywiołowość jest dużo trudniejsza do kontroli i powoduje większą niestabilność systemów politycznych niż sytuacja, w której mamy do czynienia z państwem prawa. Bo w tej drugiej sytuacji zawsze można się odwołać do prawa, ono jest ostateczną instytucją odwoławczą przy wyjaśnianiu tego typu sporów, pełni rolę arbitrażową. We Francji cały czas próbuje się modyfikować to prawo, dostosowywać do rzeczywistości. Czasem też czyni się je bardziej drapieżnym.

We Francji był problem z katolicyzmem na początku rządów François Mitterranda, ale później on znikł. Teraz kładzie się nacisk przede wszystkim na tzw. islamizm radykalny - w taką m.in. formę ubiera się rewindykację tożsamości muzułmanów mieszkających we Francji. Władze starają się oddzielić dobrych muzułmanów od złych.

Pomysłem na to oddzielenie było stworzenie Unii Organizacji Muzułmańskich we Francji, rządowej agendy, która miała zrzeszać umiarkowane organizacje islamskie.

Ale mimo to ciągle dochodzi do tarć między prawem i muzułmanami. Zaczęło być to widoczne przede wszystkim od czasu, gdy do władzy w 2007 r. doszedł Nicolas Sarkozy...

Cały tekst przeczytasz w weekendowym wydaniu "Polski" lub na stronie prasa24.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl