Otóż jest czerwiec roku 2011, kiedy to Minister Spraw Zagranicznych Radek Sikorski leci do Tunezji, i wracając do Polski zabiera na pokład swojego samolotu 16 libijskich uchodźców – prześladowanych u siebie w kraju, czarnych chrześcijan. Sam lot, podobnie zresztą jak przyjęcie na lotnisku w Warszawie, zostająnależycie sfilmowane przez ekipę telewizyjną i odpowiednio zrelacjonowane. A więc wszyscy widzimy eleganckie wnętrze rządowego samolotu, a w nim grupkę przestraszonych, czy może tylko speszonych mężczyzn, kobiet i małych dzieci, jak dzięki serdeczności i – oczywiście! – empatii naszych przywódców fruną ku wolności.
Uciekinier z bydgoskiego liceum
Kiedy kończy się sekwencja w samolocie, ponownie widzimy ową gromadkę i samego pana ministra, który mówi co następuje:
Polska dba o prawa chrześcijan na całym świecie. To jest nasz symboliczny gest solidarności z prześladowanymi chrześcijanami w Polsce. Jestem wzruszony, bo sam byłem uciekinierem.
I ta właśnie wypowiedź, przy całym moim szacunku dla sytuacji, w której 16 biednych, udręczonych naszych braci w wierze znajduje ratunek w Polsce, tworzy całość symboliki tego zdarzenia, pod kątem roli, jaką w tym przedsięwzięciu odegrał rząd Platformy Obywatelskiej. Chodzi o dwie rzeczy.
Najpierw pierwsza z nich. Otóż mam tu na uwadze samego Radka Sikorskiego, który patrzy na te twarze, na te oczy, na te czarne wynędzniałe sylwetki, i ma czelność kłamać im w żywe oczy, mówiąc jak to on się wzruszył, ponieważ kiedyś sam dzielił z nimi ich los. Dla rozjaśnienia sprawy, przypomnijmy fakty, z czasów, kiedy nie było jeszcze Radka, lecz zwykły Radosław. Otóż Radosław Sikorski, jak czytamy w Wikipedii, w marcu 1981 roku był uczniem przedmaturalnej klasy jednego z bydgoskich liceów ogólnokształcących, a jednocześnie przewodniczącym komitetu strajkowego. W czerwcu tego samego roku, jak rozumiem w dowód uznania dla swojego bohaterstwa podczas szkolnego strajku, otrzymał paszport i wyjechał do Wielkiej Brytanii, aby podszlifować język angielski.
Z jakiegoś powodu, kiedy nadszedł wrzesień, zamiast wrócić do szkoły, młody Sikorski dalej szlifował język, a kiedy już w Polsce został wprowadzony stan wojenny, zwrócił się do brytyjskich władz o azyl polityczny i go otrzymał. Ja oczywiście nie mam pretensji do Sikorskiego, że on latem roku 1981 machnął ręką na szkołę i postanowił zwiać na Zachód. Nie on jeden i nie tylko on jeden w nie do końca jasnych okolicznościach.
Nie muszę też dociekać, kim w roku 1981 byli rodzice Sikorskiego – bo tej informacji nie udało mi się znaleźć nigdzie – że nie dość że potrafili mu ufundować ów wyjazd, ewentualnie kto tam na niego czekał, by mu sprawić ów niezwykły prezent. Bywa różnie, więc i tak nie byłbym w stanie owych informacji ocenić. Mnie interesuje tylko jedna rzecz: co z tą maturą, której Radek Sikorski nie doczekał? Z tego co się orientuję, to w jaki sposób i gdzie on zdał maturę – bo o tym Wikipedia akurat milczy – pozostaje zagadką.
Wiadomo tylko, że w pewnym momencie został przyjęty na studia w Oksfordzie, gdzie pilnie się uczył, a przy okazji udzielał się towarzysko w ramach czegoś, co nosi nazwę Klubu Bullingdona, a co, jak również podaje Wikipedia, „stanowi elitarny klub towarzyski, który zyskał rozgłos ze względu na zamożność swych członków oraz urządzane przez nich huczne biesiady”. Jak czytamy dalej, „członkostwo klubu uzyskać można wyłącznie w drodze zaproszenia przez osobę już będącą jego członkiem; wiąże się ono ze znacznymi kosztami, ze względu na obowiązek zakupu klubowego munduru i partycypacji w kosztach wystawnych biesiad i naprawy wyrządzanych przy tej okazji szkód”.
A ja się pytam: co z tą maturą?
Dalsze dzieje Radosława Sikorskiego, z naszego akurat punktu widzenia, są tu nieistotne, ale dla porządku jeszcze tylko dodam, że po trzech latach studiów, uzyskał Sikorski tak zwany licencjat, a później – kiedy to miało miejsce, tego niestety również, podobnie jak wielu innych interesujących rzeczy, Wikipedia nie podaje – dodatkowo jeszcze tytuł magistra.
Nie wiemy jak te studia konkretnie wyglądały, ale biorąc pod uwagę, że w ogóle wiemy bardzo mało, nie sądze, byśmy się musieli na tej akurat kwestii skupiać, bo cóż nam to da?
I dziś Radek Sikorski, minister w rządzie Donalda Tuska, zabiera z Afryki grupę czarnych uchodźców, sadza ich przed kamerą i bez jednego marnego mrugnięcia okiem, oświadcza, że oto w jego życiu nastąpił prawdziwie wzruszający moment, bo kiedy zobaczył tych biedaków, stanęła mu przed oczyma jego własna młodość i ciężkie życie w ponurych czasach PRL-u, kiedy to on „sam był uciekinierem”. Kiedy i on cierpiał prześladowania. Rozumiem że również za wiarę w Jezusa Ukrzyżowanego.
Wszyscy znamy Radka Sikorskiego bardzo dobrze. Czasem być może aż za dobrze. I wydawałoby się, że nie ma takiej rzeczy, która by nas potrafiła w nim zadziwić. Ale w wyżej przypomnianej wypowiedzi jest coś co sprawia, że ja jednak się dziwię nawet dziś, gdy od niej minęło już tyle lat. Mam tu na myśli fragment, na który już pewnie wiele osób czytających zamieszczony wyżej cytat z Sikorskiego zauważyło: „To jest nasz symboliczny gest solidarności z prześladowanymi chrześcijanami w Polsce”.
Mam zatem do Radka Sikorskiego w tej chwili już tylko jedną sprawę. Niech on się ze mną i z moimi braćmi chrześcijanami nie solidaryzuje. Niech on, wraz ze swoimi partyjnymi kolegami, zajmie się choćby i „opiłowywaniem” polskich chrześcijan z ich przywilejów, bo jeśli owa solidarność stanie się zbyt natarczywa, zobaczą wszyscy do czego zdolni są chrześcijanie, zwłaszcza gdy są prześladowani przez lewych czarusiów z Klubu Bullingdona.
rs
