Portugalski futbol kojarzy się polskiemu kibicowi przede wszystkim z geniuszem Cristiano Ronaldo. Za to już w drugiej - z faktem, że nasz futbol nie ma szczęścia do tamtejszych – skądinąd znakomitych – trenerów. Począwszy od Sa Pinto, który w Legii zapamiętany tylko dlatego, że jego zachowania były dalekie od normy. Poprzez Paulo Sousę, który zasłużenie zapracował na miano Siwego Bajeranta i Fernando Santosa, który wpędził reprezentację Polski w największy od lat kryzys. Aż po Goncalo Feio niepanującego nad emocjami i już z postawionymi zarzutami za rzut kuwetą w dyrektora lubelskiego Motoru, nad którego posadą w Legii już zebrały się czarne chmury.
Podstaw do optymizmu nie można szukać w rankingu i historii
Kwestia skojarzeń z portugalskim futbolem jest oczywiście drugorzędna. Reprezentacja Portugalii nie osiąga w ostatnim czasie wyników na miarę potencjału, i generalnie nie gra na miarę oczekiwań swych kibiców, ale w rankingu FIFA jest notowana ponad 20 lokat wyżej od Biało-Czerwonych – na miejscu 8. (podczas gdy Polska na 30.). Jeszcze większy dystans dzieli obie drużyny w wycenach nakreślonych przez branżowy serwis transfermakt.de. Aktualna wartość reprezentacji z Półwyspu Iberyjskiego przekracza 950 milionów euro. Tymczasem bieżąca wycena kadry Michała Probierza nie sięga 200 milionów. Oczywiście, to z automatu nie oznacza, że goście mają 5 razy lepszy zespół, ale jasno wskazuje, iż w drużynie Roberto Martineza jest o wiele więcej - cenionych na piłkarskim rynku - indywidualności.
Gdy spojrzymy na historię rywalizacji polsko-portugalskiej, górą także są przeciwnicy. Teraz dojdzie do 14. oficjalnej konfrontacji, a dotąd 6-krotnie lepsi byli konkurenci z Półwyspu Iberyjskiego. Biało-Czerwoni wygrali tylko trzy razy (bilans bramkowy: 13-18), zresztą po raz ostatni już 18 lat temu na Stadionie Śląskim w Chorzowie, po dwóch trafieniach Euzebiusza Smolarka. I w XXI była to jedyna nasza wygrana z tym przeciwnikiem, co pokazuje skalę trudności w sobotniej konfrontacji.
A przecież renoma i aktualne możliwości rywala to tylko jedna strona medalu. Drugą jest słabość reprezentacji Polski, z którą wybrańcy Probierza zmagali się we wrześniowych spotkaniach Ligi Narodów. Brakowało powtarzalności, automatyzmów, trudno było dopatrzeć się jakiejkolwiek strategii w poczynaniach Biało-Czerwonych.
Nasza takty na dwa uda. Niestety...
Na usta aż ciśnie się sformułowanie, że w naszej grze dominowała taktyka na dwa… uda (czyli uda się, albo się nie uda); ze Szkocją, mimo mizernej postawy nasi piłkarze wymęczyli zwycięstwo (w zasadzie w pojedynkę uczynił to Nicola Zalewski), na Chorwację było to już jednak zdecydowanie za mało.
Pytanie zatem, czy trener Probierz nadal będzie szlifował ćwiczone we wrześniu warianty – zwłaszcza ten z głęboko wycofanym Piotrem Zielińskim – czy to Maxi Oyedele, objawienie ostatnich tygodni w Legii Warszawa, będzie asekurował poczynania innych środkowych pomocników, a nasz najlepiej technicznie wyszkolony zawodnik zostanie przywrócony do właściwego dla siebie sektora boiska? Po wrześniowej sesji Ligi Narodów wiadomo, że selekcjoner ma podstawy, aby zniechęcić się do wystawiania zawodników (poza Zalewskim), którzy sporadycznie (albo wcale) dostają na co dzień szanse w klubach.
Cóż, reprezentacja Polski znajduje się na takim etapie (prze)budowy, że kibice za krok do przodu powinni uznać poukładaną lepiej niż przed miesiącem, powtarzalną grę. Zarówno w defensywie, jak i ofensywie – jak mawiał Adam Nawałka. Na nastawianie się na korzystny wynik w starciu z tak silnym rywalem jak Portugalia jest, jak się wydaje, za wcześnie.
Choć w niepoprawnym kibicu reprezentacji, a do takich również się zaliczam, zawsze tli się zupełnie nieuzasadniona nadzieja, że może właśnie to już dziś, nawet wbrew logice, drużyna narodowa wreszcie odpali tak, że rywalom pozostanie wyłącznie bić brawo. I zawsze przed pierwszym gwizdkiem trudno tę mrzonkę zwalczyć...