Kiedyś rządy starały się przyciągnąć do Polski producentów samochodów, teraz premier Tusk ogłasza, że rozmawia z gigantami cyfrowymi, takimi jak Google, Microsoft czy Amazon. Co tego rodzaju „przemysł” oznacza dla polskiej gospodarki?
Po pierwsze, to nie jest przemysł.
Biorę go w cudzysłów, nazywając nowym przemysłem na przykład sztuczną inteligencję.
W takim bardzo ogólnym sensie można powiedzieć, że dokonuje się czwarta rewolucja przemysłowa. Jej elementami są cyfryzacja, automatyzacja, robotyzacja, czy właśnie sztuczna inteligencja. Polska powinna brać w niej aktywny udział od samego początku. Znakomicie, że przyciągamy inwestycje związane z tą rewolucją, ale żeby nie były one jednostkowe i Polska mogła w niej uczestniczyć w pełnym wymiarze, musi rozwiązać problem wysokich cen energii dla przedsiębiorstw. W Europie są one wyższe niż na świecie, a w Polsce – wyższe niż w Europie.
Czyli w Polsce mamy najdroższą energię na świecie?
Żeby być precyzyjnym – według danych Eurostatu ceny energii po wyłączeniu VAT i innych odzyskiwanych podatków dla odbiorców innych niż gospodarstwa domowe w 2023 roku były wyższe niż w Polsce tylko w sześciu krajach Unii Europejskiej: Chorwacji, Irlandii, Włoszech, na Węgrzech, Słowacji i Cyprze. Danych za cały 2024 rok jeszcze nie ma, ale w pierwszym półroczu 2024 roku takich krajów było już tylko cztery: Włochy, Chorwacja, Irlandia i Cypr. Co gorsza, dla dużych odbiorców o rocznym zużyciu 150 GWh i więcej w 2023 roku wyższe ceny energii niż w Polsce były tylko na Cyprze – a jego wzrost gospodarczy akurat nie opiera się na przemyśle. Jeśli spojrzymy na ceny dla dużych odbiorców, to w Polsce były one prawie trzyipółkrotnie wyższe niż w Norwegii, która jest wśród liderów zielonej transformacji, dwukrotnie wyższe niż w Turcji, do której masowo przenosi się tradycyjna energochłonna produkcja z Polski, i prawie dwukrotnie wyższe niż w Hiszpanii, z którą konkurujemy w Unii o nowe inwestycje. Wysokie ceny energii, gdyby miały się utrzymać, doprowadzą do likwidacji istniejących instalacji przemysłowych zużywających dużo energii – w hutnictwie, przemyśle chemicznym itp. To zresztą już się dzieje. Na przykład produkcja stali surowej od 2017 roku (do którego stopniowo się odbudowywała po załamaniu wywołanym globalnym kryzysem finansowym w latach 2008-2009) zmniejszyła się z 10,3 do 6,4 mln ton w 2023 roku. Zdolności wytwórcze są tam wykorzystywane w zaledwie 61 proc., mimo ich redukcji w 2020 roku z 13 do 10,5 mln ton. Przede wszystkim jednak – powtórzę – droga energia pozbawi Polskę szans na udział w czwartej rewolucji przemysłowej. Każdy z procesów, na którym ta rewolucja się opiera, czyli cyfryzacja, automatyzacja, robotyzacja i sztuczna inteligencja, wiąże się ze zużyciem energii elektrycznej. Dobrze, że rząd to zdiagnozował i podnosi ten problem. Teraz czas na wprowadzenie rozwiązań – tak, abyśmy inaczej niż w przeszłości, nie spóźnili się na tę czwartą rewolucję przemysłową, lecz byli jej pełnoprawnym uczestnikiem od samego początku.
Jeśli więc Polska chce współpracować z Google, Microsoftem i Amazonem, to podstawowe pytanie brzmi: w jaki sposób? Jak możemy konkretnie skorzystać na obecności tych Big Techów, żeby nie być tylko konsumentem, ale i twórcą?
Skorzystamy, jeśli inwestycje w najnowsze technologie nie ograniczą się do pojedynczych przypadków, a będą do nas masowo napływać. Żeby tak się stało, musimy zadbać o to, aby każdemu opłacało się inwestować w Polsce w procesy zużywające energię elektryczną. A to będzie możliwe, jeśli zapewnimy dwie rzeczy. Po pierwsze, energia w Polsce musi stać się zielona. Firmy, których produkcja wiąże się z dużymi kosztami dla klimatu, będą miały rosnące trudności ze znalezieniem klientów na swoje produkty. Po drugie, energia musi być dostępna po konkurencyjnej cenie, czyli nie droższa niż za granicą. To są dwa zasadnicze wyzwania przed Polską. Jeśli chodzi o pierwsze, to nie da się zazielenić energii z dnia na dzień. Ważne jednak jest jak najszybsze odblokowanie inwestycji w tym obszarze, zwłaszcza w energetykę wiatrową na lądzie. Polska ma duży potencjał wiatrowy i moglibyśmy czerpać z tego źródła znacznie więcej energii. Niestety, rozwój tej branży został zablokowany przez absurdalną ustawę 10H uchwaloną w 2016 roku. Ta regulacja powinna zostać jak najszybciej uchylona. Jej liberalizacja z 2023 roku jest daleko niewystarczająca. Natomiast zanim rozbudujemy odnawialne źródła energii, musimy zająć się kwestią wysokich cen energii w Polsce, zwłaszcza dla dużych odbiorców. To problem, który wymaga pilnego rozwiązania – nie możemy czekać, aż polska energetyka się przebuduje.
Premier Donald Tusk wspomniał o elektrowni atomowej. Dlaczego w Polsce temat atomu to wieczna obietnica? Rozmawiamy o tym od lat. Tymczasem prezydent Zełenski w zeszłym tygodniu ogłosił rozbudowę elektrowni jądrowej w Chmielnickim – i to mimo trwającej wojny. Elektrownia atomowa rzeczywiście stanie się dla nas wybawieniem?
Po pierwsze, tego rodzaju projektów nie realizuje się w ciągu kilku lat. Zresztą nikt tego nie obiecuje. Muszą być one rozwijane przez kolejne rządy. U nas w 2016 roku zamiast kontynuować rozpoczęte prace, zaczęliśmy wszystko od nowa i dzisiaj jesteśmy praktycznie w tym samym punkcie co przed 9 laty. Po drugie, nikt nie zakłada, że energetyka jądrowa stanie się głównym źródłem energii w Polsce. Jej rola jest zupełnie inna. Ma ona zapewnić stabilne, a jednocześnie bezemisyjne źródło – bo wiatr nie zawsze wieje. Po trzecie, otwierając się na energetykę jądrową, budujemy potencjał i – w efekcie – dajemy sobie szansę na możliwie szybkie dołączenie do ewentualnego przełomu, gdyby się on w niej dokonał.
A farmy wiatrowe na Bałtyku to też przyszłość?
Bałtyk to miejsce, gdzie wiatr wieje silnie i stale, i bardzo dobrze, że zaczniemy to źródło wykorzystywać, że nie pojawiają się tu żadne polityczne blokady, a organizacyjne problemy zostały przełamane i morskie farmy wiatrowe zaczęły wreszcie być budowane. Bardzo ważne jest także, abyśmy rozbudowywali połączenia energetyczne z zagranicą. Bezpieczeństwo energetyczne Polski nie musi i nie powinno opierać się wyłącznie na energii wytwarzanej w kraju. Istotne jest, abyśmy mieli dostęp do jak najtańszej energii, bo to pozwoli nam rozwijać zarówno tradycyjny przemysł przetwórczy, który na naszym etapie rozwoju wciąż pozostaje główną siłą napędową wzrostu, jak i aktywnie uczestniczyć w czwartej rewolucji przemysłowej. Tak jak nie opieramy naszego bezpieczeństwa militarnego wyłącznie na sile polskiej armii, tak nie powinniśmy uzależniać bezpieczeństwa energetycznego od produkcji drogiej energii w kraju, odcinając się od zagranicznych źródeł. Oparcie bezpieczeństwa energetycznego na drogich, „brudnych” technologiach to przepis na gospodarcze zapóźnienie. Mając drogą energię, skazujemy się na likwidację tradycyjnego przemysłu zużywającego dużo energii i jednoczesny brak udziału w czwartej rewolucji przemysłowej.
Ale w ten sposób jesteśmy skazani na import drogiego prądu.
Import nastąpi tylko wtedy, gdy prąd za granicą będzie tańszy, a nie droższy niż w kraju. Jeśli zaś będzie tańszy, to powinniśmy mieć możliwość sprowadzenia tyle energii, ile będzie nam potrzebne. Ważne, aby energia w Polsce nie była droższa niż w innych krajach – bo w przeciwnym razie, to tam, a nie u nas, będzie wytwarzać tradycyjny energochłonny przemysł, a przede wszystkim to tam będą się rozwijać najnowsze technologie zużywające ogromne ilości prądu. W takiej sytuacji nasze elektrownie, oferujące drogi i brudny prąd, nie będą miały komu dostarczać energii.
Kiedy premier Tusk zapowiadał rządowy program przyszłości gospodarki powiedział też o portach, o przyszłości i rozwoju tych portów. Jak to Pana zdaniem wygląda - to próba dogonienia świata? Możemy stać się centrum logistycznym Europy?
Trzeba jasno powiedzieć: polska gospodarka dynamicznie rośnie od upadku socjalizmu, a wraz z nią rozwijają się także polskie porty. Dziś przez sam Port Gdański przechodzi więcej ładunków niż u schyłku socjalizmu przez wszystkie polskie porty łącznie – i w tym obszarze dokonał się olbrzymi postęp. Skoro wytwarzamy dziś kilkukrotnie więcej niż w czasach socjalizmu, potrzebujemy portów, które będą obsługiwać eksport naszych produktów. Polska gospodarka w dużej mierze opiera się na eksporcie – jego udział w PKB jest w naszym kraju wyższy niż w Unii Europejskiej, a w Unii Europejskiej – wyższy niż przeciętnie na świecie.
Kolejna kwestia, również zapowiadana przez premiera Tuska, to deregulacja. Przy tej okazji zapytam: co Pana zdaniem jest największą barierą dla polskich innowacji, start-upów, firm technologicznych - brak finansowania, czy skomplikowane przepisy, wymagające procedury?
Przepisy w Polsce nie sprzyjają rozwijaniu działalności gospodarczej – szczególnie duży problem stanowi niepewność regulacyjna. Choć po wyborach sytuacja pod tym względem się poprawiła (w pierwszej połowie 2024 roku przyjęto w Polsce o 79 proc. mniej nowego prawa niż rok wcześniej – najmniej od 2000 roku), to wciąż mamy do czynienia z gąszczem absurdalnych przepisów. Deregulacja będzie dużym wyzwaniem, zwłaszcza jeśli chodzi o odpowiednie priorytetyzowanie zmian. Trzeba wybierać do usunięcia te przepisy, których likwidacja przyniesie największy pozytywny wpływ na wzrost gospodarczy. Ale patrząc na opis procesu deregulacji na stronie portalu SprawdzaMy jestem optymistą. Gdybym miał wskazać obszar, w którym deregulacja powinna być jak najszersza, bo może przynieść największe efekty, to byłby to właśnie rynek energii. Powinniśmy się skoncentrować na tym, żeby ceny energii w Polsce nie były wyższe niż za granicą.
Mógłby Pan wymienić trzy bariery dla biznesu w Polsce, których usunięcie natychmiast poprawiłoby warunki dla przedsiębiorców?
To nie jest tak, że można wskazać trzy konkretne rzeczy i sprawa będzie załatwiona. Jeśli wejdzie Pani na stronę SprawdzaMy, zobaczy Pani, że już zidentyfikowano tam mnóstwo przepisów do zmiany lub uchylenia. W obszarze energetyki szczególnie pilne jest złagodzenie barier dla inwestowania w OZE. Zablokowane w Polsce są nie tylko inwestycje w farmy wiatrowe. Na przykład, mimo że Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej deklaruje wspierania inwestycji w odzyskiwanie energii z ciepła odpadowego, to nie ma praktycznych możliwości skorzystania z tego wsparcia, bo fundusz wymaga od firm planujących takie inwestycje zmniejszenia finalnego zużycia energii zamiast jej poboru z sieci. Jak Pani widzi, skuteczna deregulacja wymaga znajomości bardzo szczegółowych kwestii, które nie są politycznie nośne, więc latami pozostają bez zmian.
Plany modernizacji już były – pamiętamy choćby Plan Morawieckiego, pamiętamy koncepcję innowacyjnej gospodarki. Czy „Polska Przełomu 2025” to nowa nazwa dla tego, co inne rządy już obiecywały? Faktycznie ten program różni się czymś istotnych od poprzednich rządowych programów?
Wolałbym rozmowy o gospodarce nie wikłać w polityczną młóckę. Mogę jedynie stwierdzić, że wskaźniki, które premier Morawiecki wybrał w 2016 roku do oceny postępów w realizacji własnego planu, wskazują, że okazał się on zupełną porażką. Na przykład, udział inwestycji w PKB, który w 2015 roku wynosił 20,2 proc. PKB, miał do 2020 roku zwiększyć się do 25 proc., a spadł do 17,7 proc. w 2023 i 17,4 proc. w 2024. Przed objęciem rządów przez premiera Morawieckiego ostatni raz równie niski był on w 1995 roku. Udział przemysłu przetwórczego w latach 2016-2023 obniżył się z 20,7 do 18,6 proc i 17,0 proc. po 3 kwartałach 2024 spadł (nie ma jeszcze kompletnych danych za 2024 rok). Choć miał utrzymać się na poziomie 20 proc. PKB, to spadł do najniższego poziomu od 2002 roku. Deficyt w finansach publicznych wzrósł z 2,4 proc. PKB do 5,3 proc. PKB w 2023 i – prawdopodobnie – 5,7 proc. PKB w 2024, mimo że miał zostać zredukowany do 1 proc. PKB w 2020 r. Obiecywano rozwój edukacji i dostosowanie jej do potrzeb rynku pracy. Tymczasem w międzynarodowych testach kompetencyjnych wyniki polskich uczniów z matematyki spadły do poziomu z 2003 roku, a wyniki z czytania i nauk przyrodniczych – do poziomu z 2006 roku. Skala tego spadku istotnie przewyższyła to, co można przypisać skutkom pandemii COVID-19, jako że w innych krajach OECD odnotowano znacznie płytsze pogorszenie wyników edukacyjnych. Nawet w obszarze redukowania międzyregionalnych różnic nie odniesiono większych sukcesów. PKB na mieszkańca w najbiedniejszym Lubelskiem co prawda wzrósł w stosunku do średniej krajowej, ale zaledwie z 68,8 proc. w 2016 do 68,9 proc. w 2023 roku. Silnie oberwało się za to wszystkim zachodnim województwom, bez względu na ich dochód na mieszkańca, zarówno zamożnej Wielkopolsce i Dolnemu Śląskowi (spadek, odpowiednio, ze 109,2 do 104,5 proc. oraz ze 110,8 do 107,1 proc.), jaki i słabiej rozwiniętym Lubuskiemu i Zachodniopomorskiemu (spadek z 84,0 do 79,8 proc. oraz z 83,6 do 81,7 proc.). Nie chcę nawet myśleć, co stałoby się z polską gospodarką, gdyby te wszystkie negatywne trendy były kontynuowane. Mam nadzieję, że w przypadku teraz składanych deklaracji będzie inaczej i nie rozminą się one z rzeczywistością.
A jednak chciałabym Pana zapytać politycznie: czy ten rządowy program – w sytuacji, w której mamy skomplikowaną koalicję, bo trzeba dogadywać się ze wszystkimi, a każdy ma inne zdanie – rzeczywiście uratuje rząd Donalda Tuska? Jest realny? Jak Pan to widzi?
Według mnie słusznie zidentyfikowano słabości polskiej gospodarki: niskie inwestycje, wysokie ceny energii oraz przepisy utrudniające prowadzenie działalności gospodarczej, jakkolwiek pominięto opłakany stan finansów publicznych odziedziczony po poprzednim rządzie i zapomniano o prywatyzacji. Niewspomnianymi, ale na szczęście realizowanymi elementami programu, które mają fundamentalne znaczenie dla perspektyw polskiej gospodarki, są: przywracanie praworządności i naprawa relacji z Unią Europejską. Zaangażowano w proces deregulacji osoby, które – wierzę – są w stanie skutecznie ją przeprowadzić. Opis tego, jak ma wyglądać ten proces, można znaleźć na stronie SprawdzaMy i do mnie on przemawia. Trzymam kciuki. Chciałbym, aby wszystkie zapowiedzi zostały zrealizowane – aby w Polsce więcej się inwestowało, aby energia nie była droższa niż za granicą, bo to jest warunek naszego uczestnictwa w czwartej rewolucji przemysłowej. No i żeby prościej niż gdzie indziej prowadziło się w naszym kraju działalność gospodarczą.
CV
Prof. Andrzej Rzońca
Kierownik Katedry Międzynarodowych Studiów Porównawczych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie i wiceprzewodniczący Rady Programowej Open Eyes Economy Summit. W latach 2010-2016 zasiadał w Radzie Polityki Pieniężnej.