Jest Pan przede wszystkim nauczycielem.
Jestem nauczycielem i to dosyć długo, bo już trzydzieści lat. W tej chwili pracuję w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii w Ostrowcu, wcześniej pracowałem w szkole podstawowej w Busku Zdroju, Rozniszewie i w Młynach, gdzie zaczęła się moja nauczycielska kariera zawodowa. Uczę języka polskiego. To jest moje pierwsze wykształcenie. Ukończyłem filologię rosyjską i polską, a później też socjoterapię, resocjalizację.
Jak zaczęła się Pana aktywność w zakresie dziennikarstwa obywatelskiego? Nie jest to tylko krótka przygoda, ale właściwie etatowa i wieloletnia działalność.
Jeżeli chodzi o dziennikarstwo obywatelskie, to ono się zaczęło siedem lat temu, natomiast wcześniej pracowałem na zasadzie wolnego strzelca dla regionalnych gazet, najpierw „Gazety Kieleckiej”. Wcześniej jeszcze pisałem listy do tygodników „Ekran”, „Film” i one się ukazywały jako listy od czytelników. Pomyślałem sobie, że skoro one są na tyle interesujące i istotne dla redakcji, że je drukują, to dlaczego miałbym nie pisać o tym, co dzieje dookoła mnie. Wpadła mi w 1992 roku w ręce „Gazeta Kielecka” i tam moje pierwsze artykuły zaczęły się pojawiać. Najdłuższa moja współpraca z prasą drukowaną związana jest z przyjazdem do Ostrowca, bo w będąc w Ostrowcu zacząłem regularnie pisać do „Słowa Ludu”. Nauczyłem się warsztatu, takich technicznych rzeczy. O dziennikarstwie obywatelskim przeczytałem w „Polityce”. To już była epoka internetu, komputera. Pierwszy tekst napisałem do serwisu wiadomości24.pl w 2008 roku. Wtedy jeszcze nie było tak, jak teraz, że każdy może coś opublikować. Ponieważ tekst był dobrze oceniony w Warszawie, to pociągnąłem to zajęcie. Daje mi to dużo satysfakcji. Piszę to, co chcę, o czym chcę i kiedy chcę.
Skąd taka potrzeba? To jest przecież działalność prowadzona obok pracy zawodowej.
To jest taka odskocznia. Coś, co daje mi taką satysfakcję. Już w szkole podstawowej pisałem opowiadania, które pozwalały mi na przykład unikać pytania z matematyki, a jestem z niej cienki do tej pory. Matematyczka przymykała oko na te moje, delikatnie mówiąc, niedoskonałości, pod warunkiem, że coś jej tam napiszę. To były romansidła, krótkie teksty pisane na potrzebę chwili. W końcu uznała, że matematyka ze mnie nie będzie i powinienem pisać. I tak sobie do tej pory piszę i mam nadzieję, że to jest czytane. Myślę, że robię to w miarę dobrze, na przyzwoitym poziomie. Lubię to po prostu robić.
Pisze Pan głównie o wydarzeniach kulturalnych.
To mnie interesuje. Uważam też, że na tym się znam. Od dzieciństwa uczestniczyłem w takich wydarzeniach, czytałem tez prasę branżową. Sztukami wizualnymi zainteresowałem się bardziej w Ostrowcu, bo tu jest prężnie działające środowisko tych artystów. Ta tematyka jest mi najbliższa. Czasem też zachaczam o tematykę społeczną, oświatę, co jest naturalne, ale kultura przynosi mi najwięcej satysfakcji.
W Ostrowcu często słyszymy, że nic się u nas nie dzieje. Jak Pan odbiera takie opinie?
Jak słyszę, że w Ostrowcu pod względem kulturalnym nic się nie dzieje, to scyzoryk mi się otwiera. Jestem przekonany wręcz, że dzieje się bardzo dużo. Ja i tak nie we wszystkich wydarzeniach uczestniczę, bo czasem imprezy odbywają się w tym samym czasie, czasem tego czasu też brakuje. W Ostrowcu wydaje mi się, że ta propozycja jest różnorodna, choć nie na wszystkim bywam. Nie chodzę na przykład na koncerty hip-hopowe, bo uważam, że jestem już za stary (śmiech). Chętnie może i bym poszedł, ale mój syn mi powiedział, ze tacy starzy tam nie przychodzą (śmiech). Odpuściłem takie wydarzenia. Czasem, przyznaję, korci mnie, żeby iść, zobaczyć. Wracając do pytania, to propozycja jest bogata zarówno dla odbiorców, jak i dla twórców. Trzeba tylko chcieć, wyjść z domu i śledzić na bieżąco, co się dzieje.
Wydarzenia kulturalne, które Pana najbardziej interesują, odbywają się popołudniami i w weekendy. Rodzina nie narzeka, że często Pana nie ma w domu?
Żona już się przyzwyczaiła, że mnie w domu nie ma. Czasem żartobliwie pyta, gdzie znów idę. Zona jest z wykształcenia nauczycielką muzyki i plastyki. Pracuje w szkole podstawowej numer 4 i czasem pyta mnie po imprezie, czy warto tam iść z uczniami? Często zresztą bywa ze mną na różnych imprezach. Sama też występuje. Śpiewa w chórze „Coro Cantorum”.
Nie złości się tak po ludzku czasem, gdy trzeba na przykład jechać na zakupy, a Pan wychodzi z domu?
Nie, bo ja też nie zawalam spraw domowych. Mam w swoim grafiku określone zadania, które wykonuję. Nie chwaląc się jestem obowiązkowy. Jeżeli wiem, że muszę coś zrobić, to robię to. A potem sobie idę i wykonuję to, co sprawia mi przyjemność.
Czym jest dla Pana dziennikarstwo obywatelskie?
Ja przynajmniej tak pojmuję swoją rolę, jako dziennikarza obywatelskiego, że mam pisać o tym, co jest mi najbliższe w środowisku, w którym żyję. Dlatego najczęściej piszę o Ostrowcu. Cieszę się, gdy mam komentarze pod artykułami: „w tym Ostrowcu to jest fajnie” albo „ale się tam dzieje, zazdroszczę”, „szkoda, że mieszkam tak daleko od Ostrowca”. Dziennikarstwo obywatelskie powinno służyć, promowaniu tego, co nas otacza. Powinno być uzupełnieniem dla tak zwanego dziennikarstwa zawodowego.
Wkurza Pana czasem coś w dziennikarstwie zawodowym? Jest Pan świadomym odbiorcą.
W tym ogólnopolskim to pewna stronniczość, która się pojawia w niektórych tytułach prasowych. Najlepiej jest czytać dwie gazety z dwóch opcji. Wtedy łatwiej o wyrobienie własnego zdania na określony temat. Czasami denerwuje mnie też brak profesjonalizmu, zwłaszcza językowego. Błędy same mi się rzucają w oczy. Kiedyś zadałem sobie trud. Siadłem nad pewną lokalną gazetą - nie waszą - i zacząłem poprawiać błędy stylistyczne. Wyciąłem taki artykuł i przyniosłem uczniom do szkoły, żeby pokazać, jak pisać nie należy. Dzieci poprawiały na klasówkach zdania z błędami stylistycznymi.
Ma Pan jakieś marzenie dziennikarskie?
Chciałbym napisać reportaż. Mam swojego idola, Marcina Kołodziejczyka. On pisze w „Polityce”. Chciałbym napisać dobry reportaż społeczny.