„Zamieszanie” Benedykta XVI. Nie tylko pozostało, ale jest i będzie

Sławomir Cenckiewicz
Sławomir Cenckiewicz
Dziedzictwo Benedykta XVI zostanie z nami na zawsze
Dziedzictwo Benedykta XVI zostanie z nami na zawsze Fot. PAP/EPA
Już po wszystkim. Dwa tygodnie temu umarł Benedykt XVI i wszyscy już napisali o nim wszystko, co mieli napisać. Pośpiesznie pochowany, raz na zawsze zamknął „pewną epokę” – jak piszą z radością katoliccy postępowcy. I tylko sekretarz zmarłego papieża, abp Georg Gänswein niestrudzenie zaburza tę z trudem skrywaną satysfakcję, że wreszcie odszedł ten – o którym w czasie pontyfikatu Benedykta XVI powiedział mi pewien biskup (obecnie ordynariusz jednej z polskich diecezji) – że „trzeba go jakoś przeczekać, bo wprowadza tylko niepotrzebne zamieszanie”…

Więc odszedł, trochę jak mnich w swoim klauzurowym odludziu, którego nagle ktoś zadecydował przewieźć do Watykanu czarną limuzyną, położyć na katafalku w bazylice bez insygniów władzy Piotra i zaledwie kilka dni po śmierci, w środku tygodnia, z rana pochować (na poły prywatnie). Jakby wierząc naiwnie, wyłącznie po ludzku, że świadectwo Benedykta odnosi się wyłącznie do doczesności, realności życia Kościoła tu i teraz, więc z chwilą zamknięcia jego drewnianej trumny, zniknie w podziemiach Bazyliki św. Piotra i ostatecznie zamilknie. Ale „zamieszanie” nie tylko pozostało, jest i będzie, ale się również wzmogło…

Kochałem go za te "zamieszanie"

Wyznam Wam szczerze od razu, kochałem Benedykta XVI (a wcześniej Josepha kardynała Ratzingera) wyłącznie za owe „zamieszanie”. Od wczesnych lat dziewięćdziesiątych zaczytywałem się bowiem w każdej jego nowej książce czy wywiadzie, jedynie w poszukiwaniu „zamieszania”, które z chwilą zetknięcia się z „mszą trydencką” i środowiskami Tradycji katolickiej (z Bractwem św. Piusa X na czele), stało się integralną częścią mojego życia. Kardynał Ratzinger był w tych poszukiwaniach niezmiernie ważny, bo będąc „na szczycie środka” potwierdzał większość diagnoz tradycjonalistów z tą naczelną, którą do niedawna w Polsce kwestionowano: że Kościół katolicki znalazł się po Soborze Watykańskim II w bezprecedensowym kryzysie, którego istotą jest kryzys wiary szczególnie unaoczniony w falsyfikacji liturgii!

„Jestem przekonany, że kryzys Kościoła jaki obecnie przeżywamy, zależy w dużej części od rozkładu liturgii, którą niekiedy postrzega się jak „etsi Deus non daretur” [gdyby nawet Boga nie było – przyp. S. C.] – tak jakby w niej nie miało znaczenia to, czy Bóg jest i do nas mówi, czy nas słucha. Bo jeśli w liturgii nie pojawia się wspólnota wiary, powszechna jedność Kościoła i jego historii, tajemnica żyjącego Chrystusa – to wobec tego gdzie lub w czym zostanie wyrażona duchowa istota Kościoła? Wspólnota celebruje wtedy samą siebie, niepotrzebnie zadając sobie trud. Ponieważ jednak wspólnota nie istnieje sama z siebie, lecz staje się jednością tylko przez wiarę, za sprawą samego Pana, to w tych warunkach stają się w Kościele nieuniknione podziały na różne odłamy oraz partyjne przepychanki – Kościół rozdziera sam siebie” – pisał kardynał Ratzinger we wspomnieniach z lat 1927-1977.

Ubolewał nad rozłamem Kościoła

Już od lat osiemdziesiątych kardynał Ratzinger mówił, że mimo Soboru Watykańskiego II, który zapowiadał „wiosnę Kościoła”, doszło do „zapaści w wielu sferach”, które sięgają „samych korzeni Kościoła”. Nie wahał się wyznać, że nastąpił wręcz „wewnętrzny rozłam Kościoła”, który stał się „jednym z najpilniejszych problemów naszych czasów”. „Jesteśmy zajęci ekumenizmem i zapominamy przy tym, że Kościół podzielił się w swoim wnętrzu” – mówił. Ubolewał przy tym, że „rozumienie Kościoła zostało u katolików zrelatywizowane. Nie chcą oni dalej uznawać, że Kościół daje im autentyczną gwarancję prawdy”.

Najbardziej dramatyczny opis stanu Kościoła sformułował niemal w przededniu swojego wyboru na Stolicę Piotrową. Nieprzypadkowo, ale zarazem bardzo odważnie, dosłownie w ostatnich dniach życia Jana Pawła II, w dniu 25 marca 2005 r. odczytano tekst rozważań, które kardynał Ratzinger przygotował na wielkopiątkową drogę krzyżową w rzymskim Koloseum. Dla wielu słowa te brzmiały wręcz szokująco, ale dla mnie były blaskiem prawdy wobec której kardynał Ratzinger stał – a my wraz z nim – zupełnie bezradny: „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy! To my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach. Zmiłuj się nad Twoim Kościołem”.

Nikt bardziej od czasu pamiętnych słów Pawła VI o „swędzie szatana”, który „wdarł się do świątyni Boga”, tak nie „zamieszał”. Stąd tak wielki niepokój sił postępu i destrukcji Kościoła kiedy Ratzinger w 2005 r. został Benedyktem XVI. Jak mówił, tak zrobił porządkując przede wszystkim kwestię liturgii (i setki innych spraw w Kościele). 7 lipca 2007 r. ogłosił list apostolski „Summorum Pontificum”, w którym potwierdził starą (i obowiązującą) doktrynę prawną o skodyfikowanym przez św. Piusa V rycie mszy świętej, jako „nigdy nie odwołanym”, który może celebrować każdy kapłan „nie potrzebując żadnej zgody Stolicy Świętej ani Ordynariusza”.

„Summorum Pontificum” jest najważniejszym aktem całego pontyfikatu Benedykta XVI i stanowi o wielkości tego papieża, który w ten sposób przywrócił sprawiedliwość, uwolnił pęta krępujące Tradycję od czasu Vaticanum II, a rzeszom prawowiernych katolików nadał „obywatelstwo” w posoborowym Kościele. I nawet konsekwentnie realizowany proces unieważnienia decyzji i postanowień Benedykta XVI nie jest już w stanie zawrócić wszystkiego do czasów sprzed „Summorum Pontificum”, którego błogosławione owoce są trwalsze niż niesprawiedliwość i zło „Traditionis Custodes” papieża Franciszka.

Dzień św. Sylwestra

Benedykt XVI odszedł w dzień św. Sylwestra. W jednych z ostatnich publicznie wypowiedzianych słowach, które spisał Peter Seewald, przestrzegał nas przed „duchową mocą Antychrysta”, który jest ojcem chaosu i społecznego nieporządku, „aborcji i tworzenia ludzi w laboratorium”. Walka z tym Księciem Zła wymaga zaangażowania całego powszechnego Kościoła i każdego z nas. Kiedyś w swoich pięknych rozważaniach na każdy dzień roku, pod datą 31 grudnia udzielił lekcji jak walczyć skutecznie ze złem. Napisał, że „ostatnia godzina starego roku zmusza nas do zamyślenia się nad sensem czasu”. Pytał: „może więc prawdziwym czasem człowieka jest ten czas, który mamy dla Boga?”. I dawał pełną sensu odpowiedź: „Jezus Chrystus miał czas dla Boga, a teraz w Nim ma czas Bóg”.

Dziękuję Ci Benedykcie za „zamieszanie”!

rs

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl