Jednak wedle nieoficjalnych doniesień włodarze PZPS nie wierzyli, że można jednakowo dobrze prowadzić i reprezentację, i klub. I chyba coś w tym jest, bo czasy Walerego Łobanowskiego i jego Dynama Kijów będącego jednocześnie reprezentacją Sowietów to zamierzchła przeszłość, a ostatnie wyniki Bogdana Wenty w Vive Kielce i reprezentacji zdają się potwierdzać obawy zarządu siatkarskiego związku. Poza tym Jacek Nawrocki i Skra mają swoje kłopoty po sensacyjnej porażce w Roeselare, w Lidze Mistrzów.
Aby bełchatowski sen o potędze nie został przerwany, trzeba pilnować tego, z czego żyje się na co dzień. Dotyczy to tak samo trenera Nawrockiego, jak i jego zawodników, z których kilku - jak wieść niesie - nie chce grać dla reprezentacji. Może więc dobrze się stało, że bezkonkurencyjnej w Polsce Skrze utarła nosa przeciętna drużyna z Belgii. Może teraz jej asy zejdą na ziemię i dostrzegą rzeczywistość we właściwych proporcjach.
Anastasi objął stanowisko, o którym - jak mówi - marzył i które sobie bardzo ceni. Więcej, od prezesa Mirosława Przedpełskiego dowiadujemy się, że związek myślał o Anastasim już w październiku, zaraz po nieudanych dla nas MŚ we Włoszech. Zatem nic tylko się cieszyć, że panowie spotkali się w końcu, że przyjdzie im teraz razem pracować.
Oby z sukcesami. W wypowiedziach Włocha martwi mnie tylko jedna rzecz. Opowiada on, że prezes Przedpełski postawił przed nim w tym roku dwa cele: medal w Lidze Światowej i awans do igrzysk w Londynie. Ani trener, ani prezes nie wspominają o tegorocznych mistrzostwach Europy, na których będziemy przecież bronić złotego medalu. Czyżby zatem powtórka z Castellaniego, dla którego były imprezy bardziej i mniej ważne? Mam nadzieję, że z Anastasim będzie inaczej i ambitny Włoch dołoży do tego związkowego planu także zaciętą walkę o prymat w Europie. Mam też nadzieję, że gra w jego reprezentacji będzie dla wszystkich siatkarzy honorem i wyróżnieniem, a nie smutnym obowiązkiem w przepełnionym meczami sezonie. Walka o wszystko wszystkimi dostępnymi siłami to obowiązek Anastasiego i jego pracodawców. Innej drogi nie ma, jeśli polska siatkówka ma udowodnić w kraju i za granicą, że nie jest kolosem na glinianych nogach.