A to nie jest jedyny błąd Probierza. Trudno bowiem oprzeć się refleksji, iż Michałowi futbol pomylił się z łyżwiarstwem figurowym, w którym punkty są przyznawane za styl. Jakby zapomniał że piłka jest o wiele bardziej banalna, i znacznie bardziej przypomina np. łowienie ryb – godne uwagi jest tylko to, co wpadnie do sieci. Reguły są naprawdę proste, w każdym meczu liczą się gole, a w tabeli na koniec każdego cyklu (w eliminacjach i turniejach identycznie) punkty. Tymczasem selekcjoner uparł się, że w pierwszej kolejności będzie grał ładnie. I trzyma się tego założenia nie tylko z uporem godnym lepszej sprawy, ale wręcz – w sposób maniakalny.
W futbolu gra się o punkty. To nie łyżwy figurowe
A nawet gorzej, gdyż można odnieść wrażenie, że zachowuje się tak, jakby nie potrafił grać na/o punkty. Bo przełożył wajchę wyłącznie na styl, który do przerwy w Porto był rzeczywiście urzekający. Problem w tym, że po najpiękniejszej nawet pierwszej połowie nikomu nie dopiszą nawet punktu; podliczanie odbywa się bowiem wyłącznie na podstawie wyniku końcowego…
Nie chciałbym pastwić się na Probierzem, bo to szkoleniowiec, któremu od dawna – praktycznie od zawsze – kibicowałem. Byłem szefem kapituły w tygodniku „Piłka Nożna”, która w 2010 przyznała Michałowi tytuł Trenera Roku. I – o ile dobrze pamiętam – bez mojego głosu nie zgarnąłby tej prestiżowej nagrody. Na ławce i w szatni był bossem, miał w oku błysk wizjonera, umiał zbudować zespół od podstaw. I świetnie zbalansować, zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Dziś jednak zastanawiam się, czy nie podążył ścieżką rozwoju innego znakomitego – ale tylko w ligowych realiach szkoleniowca, mianowicie Waldemara Fornalika. Słowem – czy reprezentacja Probierza nie przerosła?
Bez instynktu samozachowawczego
Jak bowiem można iść na wymianę ciosów z Portugalią na jej terenie? Wiedząc, że rywal jest lepszy technicznie, bardziej dojrzały taktycznie, ma znacznie więcej indywidualności, i generalnie po włączeniu piątego biegu jest w stanie odjechać nam w siną dal tak, jak w październiku na Stadionie Narodowym. Jak można pozostawić bez reakcji – czytaj: właściwej korekty ustawienia – zejście Jana Bednarka w przerwie, który w Porto rozgrywał, jako kierownik defensywy, prawdopodobnie swój najlepszy mecz w reprezentacji? Jak można po pierwszym gongu nie zacząć bronić wyniku, porządkując drugą linię drugą „szóstką”, o co aż się prosiło?
Przecież to było zachowanie kompletnie nielogiczne, pozbawione instynktu samozachowawczego, porównywalne do wjazdu rowerzysty na przejazd kolejowy wraz z rozpędzonym Pendolino…
