Piotr Zaremba: Czy sprawa katastrofy smoleńskiej zostanie kiedykolwiek wyjaśniona?

Piotr Zaremba
Piotr Zaremba: Jarosław Kaczyński nigdy tak naprawdę nie przedstawił własnej wersji zdarzeń
Piotr Zaremba: Jarosław Kaczyński nigdy tak naprawdę nie przedstawił własnej wersji zdarzeń fot. Bartłomiej Ryży
Za pięć dni dziewiąta rocznica smoleńskiej katastrofy. Będzie marsz, ludzie spotykający się jeszcze niedawno co miesiąc, aby uczcić ofiary, staną znów obok siebie. I dobrze, bo trzeba o zasłużonych postaciach, o pięknych polskich patriotach, pamiętać.

Nie sposób się jednak powstrzymać od dodatkowych spostrzeżeń. Oto niedawno tygodnik „Sieci” ujawnił, że w próbkach z pokładu rozbitego samolotu brytyjskie laboratorium odkryło substancje wchodzące w skład trotylu. Pismo zrobiło to ostrożnie, bez formułowania ostatecznych konkluzji. Pamiętając, że kiedy w roku 2012 podobne doniesienie będące owocem prac samej polskiej prokuratury pojawiło się na łamach „Rzeczpospolitej”, rzecznicy ostatecznego zamknięcia sprawy dowodzili, że to jeszcze niczego nie przesądza.

Tekst w „Sieciach” wywołał wszakże reakcję Antoniego Macierewicza. Autor niejednego alarmistycznego komunikatu, niejednej tezy, którą sam potem porzucał, zarzucił tygodnikowi, stojącemu w zasadniczych sprawach po tej samej stronie, że tworzy atmosferę niezdrowej sensacji. Zganił na przykład sensacyjny tytuł. Macierewicz musi być podrażniony, kiedy przestaje być nagle głównym dostarczycielem gromkich wieści dotyczących Smoleńska. Ekspertyzy zleciła prokuratura. Pismo „Sieci” nieraz miało inne zdanie na temat Smoleńska niż on.

Nieskuteczny w warstwie realnych działań, Tusk po mistrzowsku rozgrywał sprawę politycznie

Ten absurdalny spór tylko przypomniał nam o bezsilności rządowej komisji, której przewodniczy sam Macierewicz. Jeszcze niedawno próbował o sobie przypominać - choć coraz rzadziej jednak i bez dawnej swady. Wszak sam Jarosław Kaczyński, dziękując mu na jednej z ostatnich miesięcznic, zasugerował, że polityk ten nie był w kwestii Smoleńska nieomylny. To ostatnie starcie z „Sieciami” przypomniało nam, że temat staje się politycznie martwy. I to pomimo ostatnich rewelacji. Po prostu rządzący od prawie czterech lat obóz dotyka go z coraz mniejszą pewnością siebie.

Każdy ma tu swój rachunek sumienia do sporządzenia, choć pewnie do niczego takiego nie dojdzie. Obóz obecnej opozycji mimo wszystko całkiem spory. Warto przypomnieć, że zaraz po katastrofie Donald Tusk nie próbował dobijać się takiego prawnego rozwiązania, które pozwalałoby Polsce być współgospodarzem dochodzenia. Godził się też na wieloletnią zwłokę w dopuszczaniu prokuratorów do najbardziej elementarnych czynności i dowodów. Możliwe, że przez brak doświadczenia, przez ignorancję, ale to fakt.

Dziś Włodzimierz Cimoszewicz nie podtrzymałby pewnie słów o potraktowaniu tej kwestii przez polityków i urzędników PO jak włamania do garażu. Ale przecież te słowa wypowiedział - w 2010 roku. Z pewnością zaś faktem była premedytacja Tuska w rozgrywaniu tego tematu później. Nieprawda, że od początku był pod ostrzałem. Pierwsze oskarżenia, pomijając internetowych trolli, pojawiły się już po prezydenckiej kampanii 2010. Wybrał jak wybrał - choćby ostentacyjne pozostanie na nartach, kiedy rosyjski MAK przedstawił własną wersję szkalującą ofiary. Nieco później sugerował w Sejmie, że przecież nie pójdzie w tej sprawie na wojnę z Rosją. Nazwałem wtedy odczucia znacznej części polskich elit „nikczemną ulgą”, i zdania nie zmieniam. Ulgą nie z powodu śmierci 96 osób, a ograniczonego zareagowania na nią.

Równocześnie, nieskuteczny w warstwie realnych działań, Tusk po mistrzowsku rozgrywał sprawę politycznie. Rozciągnięte na lata dochodzenie techniczne i śledztwo prokuratorskie wracało zawsze falą przecieków w okolicach kampanii politycznych. Bo wbrew twierdzeniom liberalnego mainstreamu, ten temat nie był żadnym paliwem dla PiS. Owszem integrował jego najtwardszy elektorat, ale przerażał całą resztę. Podsycanie zamętu wokół tej sprawy służyło do czasu PO. Zwycięstwo prawicy w roku 2015 nastąpiło wtedy, gdy została ona relatywnie wygaszona, choćby z powodu upływu czasu.

Z kolei prawica… Cóż. Daleko nie wszystko było tu kalkulacją. Przeważały emocje, tak bardzo zrozumiałe, zwłaszcza w przypadku Jarosława Kaczyńskiego. Niemniej przekazanie tego tematu właśnie Macierewiczowi miało swoje konsekwencje. Po tej stronie było psychologiczne zapotrzebowanie na męczeństwo. Ta katastrofa po prostu nie mogła być dziełem przypadku. Podsycały te emocje karygodne zachowania antypisowskiego motłochu. Owe wszystkie „kończcie z żałobą”. One się pojawiły prawie zaraz po 10 kwietnia 2010 roku, pamiętajmy o tym, jeśli chcemy badać, co było przyczyną, a co skutkiem.

Warto jednak zauważyć, że Jarosław Kaczyński nigdy tak naprawdę nie przedstawił własnej wersji tamtych zdarzeń. Owszem posuwał się daleko w nazywaniu zabitych „poległymi”, w sugerowaniu zdrady wobec nich, ale kropki nad „i” nie postawił. Gorzej, że tolerował takie groteskowe incydenty jak publikacja nowopowstałej „Gazety Polskiej Codziennie”, która próbując się lansować podczas wyborczej kampanii 2011, konfabulowała na temat zestrzelenia tupolewa. To był taki moment, kiedy każdy mógł już powiedzieć wszystko. A prezes PiS to środowisko niezmiennie chwalił.

Co do realnej bitwy na wersje, nigdy nie uważałem, że spora liczba naukowców ryzykujących swój autorytet przy boku Macierewicza dla podważenia grzecznej wersji Komisji Millera, uległa jakiejś zbiorowej halucynacji. Niemniej żaden z nich nie zdołał przedstawić spójnej wersji alternatywnej. Kiedy myślę o zderzeniach różnych scenariuszy, przypomina mi się film Davida Finchera „Zodiak”. On pokazuje dwa śledztwa w sprawie maniakalnego mordercy grasującego przez lata w Kalifornii. Mamy różne możliwości, niektóre zgadzają się - PRAWIE! Żadna w stu procentach. Tu widzieliśmy coś podobnego. Przesądzające oświadczenia Antoniego Macierewicza były czystą publicystyką.

Ten absurdalny spór tylko przypomniał nam o bezsilności rządowej komisji, której przewodniczy sam Macierewicz

Doszło do tego wrażenie, że po dojściu do władzy PiS niewiele się zmieniło w sferze skuteczności. Platformę obwiniano o niemożność sprowadzenia wraku z Rosji. Nowy rząd czy rządy nawet niespecjalnie markowały jakieś wzmożenie wysiłków. Można oczywiście kontrargumentować, że upływ czasu działał na niekorzyść Polski jako państwa. Może, ale ciężko było zauważyć nawet emocje. Wszystko ginęło w dyplomatycznej rutynie. Emocje były owszem, raz na miesiąc na Krakowskim Przedmieściu, coraz bardziej rytualne i zwrócone głównie przeciw wrogom wewnętrznym.

Niewiele wskazuje na to, że ta sprawa zostanie wyjaśniona. Ba, że będzie odgrywała w polskiej polityce jakąś zasadniczą rolę. No chyba, że jakiś cud… Piszę to jako człowiek wcale nieprzekonany, że raport Millera zamknął temat. Że Rosja byłaby niezdolna itd.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl