Ano tu: jeśli porównamy wybory do igrzysk, to czteroletni okres między nimi jest istną olimpiadą możliwości dla tych, których stać na tę kosztowną rozrywkę, jaką jest wywieranie wpływu na władzę.
Równi i równiejsi
Arkadiusz Muś, prezes firmy Press Glass, na łamach „Gazety Wyborczej” w gorącym apelu wezwał przedsiębiorców do tego, by w obliczu nadchodzących wyborów parlamentarnych nie byli bierni i obojętni:
- Najprostszą rzeczą, którą dziś można zrobić, to wpłacić środki na rzecz wybranej, pro-europejskiej partii politycznej, która ma szanse powyższe cele realizować, bo to nie będą w pełni uczciwe wybory
– przewiduje przedsiębiorca wymieniany w gronie 20. najzamożniejszych Polaków wg Forbesa.
Chociaż w treści jego odezwy nie pada nazwa konkretnej partii, do której poparcia zachęca Muś, dane z BIP wskazują, że jego sympatia jest po stronie Platformy Obywatelskiej. Arkadiusz Muś wpłacił w tym roku na rzecz ugrupowania Donalda Tuska 52 350,00 złotych. Maria Muś, córka przedsiębiorcy, w ślad za ojcem zasiliła fundusz PO kwotą 50 000 złotych. Ich datki otwierają listę tegorocznych wpłat na rzecz tej partii.
Arkadiusz Muś wsparł Platformę Obywatelską także w 2019 roku. Wówczas jednak jego datek był o wiele skromniejszy i wynosił zaledwie 20 000 złotych.
Anatomia państwa mafijnego
Co spowodowało, że jeden z najzamożniejszych Polaków postanowił pochylić się nad tokiem kampanii i wynikiem jesiennych wyborów parlamentarnych? W apelu jest to jasno wyjaśnione:
„Wiele lat temu usłyszeliśmy, że „przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt”. Co to ma w praktyce oznaczać? Przejęcie większości mediów i innych instytucji publicznych przez jedną partię, jak na Węgrzech? Oligarchizację gospodarki realizowaną przez osoby związane z partią rządzącą? Nieprzypadkowo Bálint Magyar zatytułował swoją książkę o Węgrzech „Anatomia państwa mafijnego”. Ja takiego państwa nie chcę i jestem przekonany, że także wielu z nas, przedsiębiorców, myśli podobnie. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, co każdy z nas może zrobić, aby do tego nie dopuścić”.
Do własnych poglądów każdy ma prawo, podobnie jak i do hipokryzji na własny użytek. W całym tym apelu najbardziej bawi otoczka: oto jeden z najzamożniejszych Polaków, dysponując środkami i zasobami, które są w stanie umożliwić mu udział we władzy, hojnie finansuje działalność opozycji argumentując, że to sposób walki z oligarchią. W tym celu wpłaca na wybraną partię równowartość ponad dwudziestu pensji kogoś, kto zarabia najniższą krajową, a piętnastokrotność zarobków kogoś, kto za pracę otrzymuje „średnią krajową”.
Tu trzeba nadmienić, że prawo wyborcze w Polsce nakłada ograniczenia na finansowanie partii – zasadniczo w jednym roku jedna osoba fizyczna może wpłacić na partię piętnastokrotność średniego wynagrodzenia, co nie zamyka jednak drogi do finansowania różnych inicjatyw i fundacji wspierających działalność partii.
Kurek z pieniędzmi można zakręcić
Arkadiusz Muś idzie w swoim apelu jeszcze dalej.
- Brakuje dziś u nas typowej partii liberalnej, na wzór profesjonalnych partii liberalnych z Zachodu. Stąd część liberałów może czuć się zagubionych. Warto po wyborach zastanowić się, jak trwale wypełnić tę lukę
– pisze Muś, sugerując, jaki kierunek pożądany przez niego oraz przez innych przedsiębiorców powinna przyjąć polityka gospodarcza wspieranej przezeń formacji. Zapowiedź „wypełnienia luki po wyborach” powinna dać Donaldowi Tuskowi i jego ludziom do myślenia. To nic innego jak komunikat: „A tylko zróbcie inaczej, wbrew ustaleniom czy nie po naszej myśli, a strumień pieniędzy z kurka, na którym trzymamy rękę, popłynie gdzie indziej”. Czyli do nowej partii liberalnej, która zadba o proeuropejskość i o interesy przedsiębiorców.
Muś przypomina przy tym, dokąd sięgają jego wpływy i pieniądze za pośrednictwem założonej przez niego Fundacji Wolności Gospodarczej:
„Wspieramy tak potrzebne dziś projekty, jak Tour de Konstytucja, Igrzyska Wolności czy Campus Polska Przyszłości. Realizujemy kampanię KursNaEuro.pl, patrzymy na gospodarkę „Okiem Liberała” we współpracy z Witoldem Gadomskim, analizujemy, jak odpolitycznić gospodarkę i odbudować praworządność, na co nie ma szans, jeśli nie dojdzie do zmian na szczytach władzy”.
Campus Polska przyszłości to inicjatywa stworzona przez Rafała Trzaskowskiego. Tour de Konstytucja to przedsięwzięcie krytykowane przez obecny rząd, które kojarzone jest ze środowiskami Koalicji Obywatelskiej. Podobny, krytyczny wobec rządu PiS wydźwięk mają Igrzyska Wolności.
Pro-europejska, czyli słowo-klucz
Myliłby się jednak ten, kto założyłby, że miliarder wezwał przedsiębiorców bezpośrednio do wsparcia finansowego Platformy Obywatelskiej. Jego poglądy da się wyczytać niemalże między wierszami apelu:
„Kiedyś Polska liczyła się na tyle w Unii, że ówczesny premier Donald Tusk, doceniony za sukcesy w polityce krajowej i międzynarodowej, mógł zostać przewodniczącym Rady Europejskiej. Dziś rządzący spychają nas na margines UE”.
Przymiotnik „pro-europejska” przewija się zresztą w całym tekście i okazuje się być słowem-kluczem. Bez niego jeszcze któryś z mniej lub bardziej zamożnych przedsiębiorców nie pojąłby apelu i hojnym datkiem wsparł na przykład Konfederację myśląc, że to o liberalizm gospodarczy tu chodzi. Gdybyż chodziło tylko o liberalizm…
Muś sprytnie jednak usiłuje przekonać w swoim apelu, że chodzi mu przede wszystkim o gospodarkę. Dlatego też niczym królika z kapelusza wyciąga na sztandar Leszka Balcerowicza:
- Obecnej władzy udało się przejąć różne instytucje, np. część sądownictwa, prokuraturę, państwowe media i firmy, ale jak widać nie jest tak łatwo wykoleić gospodarkę i zepchnąć Polskę ze ścieżki rozwoju, na którą, po upadku socjalizmu, wprowadzili nas liberalni reformatorzy, z Leszkiem Balcerowiczem na czele
– pisze Muś.
Ojciec reform z początku lat 90. ubiegłego stulecia nie omieszkał uprzejmie zrewanżować się za dobre słowo na Twitterze:
"Czas na przedsiębiorców" - bardzo ważny głos Arkadiusza Musia - wybitnego przedsiębiorcy i lidera we wspieraniu społeczeństwa obywatelskiego.
Leszek Balcerowicz ani słowem jednak nie odniósł się do tego, co w swoim apelu próbował przemycić miliarder – czyli wezwania do wsparcia Platformy Obywatelskiej. Być może ma to związek z faktem, że lewicowy skręt tej formacji, obserwowany w ostatnim czasie, poważnie niepokoi polskich przedsiębiorców, co zauważył nie kto inny, jak Balcerowicz?
„Zamiast straszenia Konfederacją Tusk i PO powinni zastanawiać się, w jakiej mierze ich ściganie się z PiS w rozdawniczym populizmie zwiększa popularność. Konfederacji. Na kogo mają głosować ludzie, którzy mają wolnorynkowe poglądy i nie lubią, gdy traktuje się ich jak idiotów?”
Ten tweet ojca polskich przemian ustrojowych spowodował wśród elektoratu Koalicji Obywatelskiej prawdziwy popłoch, gdyż nazwał po imieniu to, o czym wielu dotychczasowych wyborców PO nie chciało słyszeć: z Platformy Obywatelskiej, która była partią centrową i liberalną u swojego zarania, nie zostało już prawie nic.
Na marginesie można zresztą nadmienić, że trudno w przypadku Musia i Balcerowicza o publiczne nieuprzejmości. W końcu w radzie fundacji Balcerowicza – Forum Obywatelskiego Rozwoju – zasiada i Arkadiusz Muś, i Marek Tatała, który wraz z Musiem stoją na czele Fundacji Wolności Gospodarczej.
Nic za darmo
Dla partii zamożni sojusznicy to nie byle co: w ubiegłej kampanii, w 2019 roku, przedsiębiorcy z Łodzi związani z branżą pogrzebową wpłacili na rzecz Platformy Obywatelskiej ćwierć miliona złotych. Zapewne nie bez wpływu jest fakt, że z rodziny tej pochodzi polityk PO – Joanna Skrzydlewska – była europosłanka, a obecnie wiceprezydent Łodzi, wspierająca w zarządzaniu miastem Hannę Zdanowską, też z PO. Utrata zamożnych sojuszników byłaby dla koalicji pod wodzą Donalda Tuska dużym ciosem.
To prawda, że będąc u władzy, ma się większe środki i możliwości, by finansowo kreować swoją kampanię i rozwijać się jako partia. Nadto w rękach ma się też media publiczne. To grzech zarówno obecnie urzędującej władzy, jak i przywilej, z którego przez osiem lat rządów korzystała Platforma Obywatelska. Na ten fakt zwrócił uwagę w swoim apelu Arkadiusz Muś:
- Rządzący w sposób bezprecedensowy wykorzystują kontrolowane przez siebie media, firmy państwowe i ministerstwa, aby z naszych pieniędzy wspierać kampanię jednej partii (…). To od aktywności obywatelskiej, w tym zaangażowania przedsiębiorców, będzie zależało, jak duże będą dysproporcje pomiędzy PiS i pro-europejską opozycją
– apeluje Muś.
Nikt jednak nie przekazuje partiom dużych pieniędzy bezinteresownie. Zawsze stoi za tym jakiś interes. Coś, co przypadkiem pomaga w przyszłości pomnażać dochody i rozszerzać wpływy. Dlaczego? Bo pieniądze ciężko jest zarobić, a żeby je zdobyć, trzeba się mądrze napracować. Nie wszyscy są równi i nie wszyscy to potrafią. Muś o tym wie. Wie o tym również Platforma, która w przypadku objęcia władzy będzie miała wobec najhojniejszych sponsorów dług do spłacenia – i to z odsetkami.
Rybki z mętnego jeziorka
Nie bronię absolutnie nikomu dysponowania swoim majątkiem, szczególnie jeśli doszedł do niego uczciwą pracą. Absolutnie nie wzywam też do tego, by ktokolwiek decydował za właściciela, na co powinien wydawać swoje w pocie czoła zarobione pieniądze. Nikomu nie bronię też uprawiania hipokryzji i podejmowaniu zgodnych z prawem działań konsolidujących w Polsce oligarchię pod hasłem tejże oligarchii zwalczania – „żeby nie było jak na Węgrzech”. Problemem tutaj nie jest sam apel Musia czy finansowe wsparcie partii tej czy owej. Prawdziwym źródłem kłopotów są przepisy, które umożliwiają w Polsce taki mariaż tronu z biznesem.
Nie jest tajemnicą, że robienie polityki to koszty: kosztuje kampania wyborcza, spoty, konsultacje z ekspertami, wynajęcie billboardów, zakup ulotek, wsparcie think-tanków czy organizacja konwencji lub spotkań z wyborcami. Małe ugrupowania polityczne, z choćby i najlepszymi oraz najsensowniejszymi postulatami w obronie interesu pani Krysi, sprzątaczki z Iławy, pozbawione dodatkowo wsparcia w postaci subwencji i dotacji z budżetu państwa, mają bardzo niewielkie szanse w starciu z nestorami polskiej sceny politycznej.
Równi i równiejsi
Sugestia Arkadiusza Musia o potrzebie „wypełnienia luki” na rynku politycznym jest tym bardziej frapująca. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę środki, jakimi dysponują najzamożniejsi Polacy. Dlatego może zdarzyć się tak, że to nie nowe ugrupowanie zmieni coś w Polskiej polityce, ale znowu uczyni to kapitał prywatny i stojące za nim powiązania oraz fundusze. „Co z demokracją, o której tyle mówi i rząd, i opozycja? To przecież byłoby straszne, mieć w kraju nad Wisłą państwo mafijne, bazujące na układzie oligarchicznym. Czy nie będzie u nas oligarchii, jak na Wschodzie?” - zapyta ktoś.
Bez obaw. Ona już tu jest. I ma się doskonale, kiedy przejrzy się listy wpłat osób fizycznych na poszczególne partie.

lena