Spis treści
Wynik wyborów prezydenckich w Wenezueli, gdzie Narodowa Rada Wyborcza (odpowiednik naszej PKW), parlament i armia znajdują się pod pełną kontrolą rządu prezydenta Nicolasa Maduro, można było przewidzieć. Wybory te po raz kolejny udowodniły, że dyktatorzy nie oddają władzy z własnej woli. To, że władze Wenezueli przygotowywały masowe oszustwo, stało się jasne, kiedy Caracas zamknęło przestrzeń powietrzną kraju dla samolotu, na pokładzie którego czterech byłych prezydentów Ameryki Łacińskiej - Meksyku, Kostaryki, Panamy i Boliwii - miało przybyć na wybory jako obserwatorzy. Wcześniej Maduro uniemożliwił przybycie obserwatorom z UE. Teraz reżim brutalnie rozprawia się z opozycją i ludźmi, którzy chcą na ulicach wyrazić sprzeciw wobec wyborczego fałszerstwa.
Sfałszowane wybory w biednym kraju
Wybory prezydenckie odbyły się 28 lipca. Oficjalnie wygrał je pełniący funkcję prezydenta od ponad 11 lat Nicolas Maduro z 51,2 proc. Kandydat opozycji Edmundo Gonzalez Urrutia miał uzyskać 44,2 proc. Jednak sondaże exit poll wskazały na zdecydowane zwycięstwo tego drugiego, nawet 65 proc. do 31 proc. Podobny rezultat wynika z danych z protokołów, do których dotarła opozycja.
- Wygraliśmy i wszyscy o tym wiedzą. Cała społeczność międzynarodowa wie, co wydarzyło się w Wenezueli i jak ludzie głosowali za zmianami – oświadczyła Maria Corina Machado, faktyczna przywódczyni opozycji, której, pod błahym pretekstem, reżim nie pozwolił startować w wyborach.
56-letnia Machado, przezwyciężając presję reżimu i nieufność innych opozycjonistów, była w stanie zorganizować najpotężniejszy ruch protestu od czasu odejścia Chaveza z urzędu. Nazywana „wenezuelską Żelazną Damą” Maria Corina była w stanie przezwyciężyć strach rodaków przed reżimem i przyciągnąć miliony ludzi do urn w dniu wyborów.
Przez lata rządów Hugo Chaveza (1999-2013) i jego następcy Nicolasa Maduro, Wenezuela, swego czasu jeden z najbogatszych krajów Ameryki Południowej dzięki gigantycznym złożom ropy naftowej, stał się jednym z najbiedniejszych. Kryzys gospodarczo-socjalny, hiperinflacja i brak podstawowych produktów i usług, w połączeniu z poważnym kryzysem politycznym kilka lat temu sprawił, że co piąty Wenezuelczyk opuścił ojczyznę. Poza granicami kraju mieszka dziś grubo ponad siedem milionów ludzi, w większości w sąsiedniej Kolumbii. W Wenezueli zaś 90 proc. ludności żyje w ubóstwie, dzieci są niedożywione, a przeciętny dorosły Wenezuelczyk stracił na wadze osiem kilogramów w ciągu 11 lat.
Narcos z Wenezueli i deal z gringos
Przez wiele lat populistyczny reżim trzymał jednak władzę dzięki kupowaniu głosów i poparcia ludzi z biednych regionów i biedniejszych dzielnic dużych miast. Ale i na to już Maduro nie stać w ostatnim czasie. Pozostała mu naga siła, dzięki której – konkretnie głównie policji i paramilitarnym bojówkom złożonym z bandytów, kupionych przez władzę dostępem do kwitnącego biznesu przemytu narkotyków (który nadzorują generałowie z kartelu Los Soles, czyli Słońca – od pagonów na mundurach) – jeszcze udaje się panować nad ulicą pełną zdesperowanych ludzi. Maduro i jego wspólnicy nie zdecydowali się na jakiś „okrągły stół” i pokojowe oddanie władzy w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. Bo o tym w ostatnich miesiącach często rozmawiano z Amerykanami.
Były wenezuelski minister handlu i przemysłu Moises Naim nazywa reżim Maduro "gangiem złodziei i handlarzy narkotyków". W marcu 2020 r. sąd na Manhattanie oskarżył prezydenta Wenezueli o handel narkotykami i zaoferował 15 milionów dolarów tym, którzy pomogą go aresztować. Mimo to, Biden był gotów negocjować z władzami Wenezueli, mając nadzieję, że te zrezygnują z handlu narkotykami, zliberalizują system polityczny w kraju i pozwolą na zmianę władzy. Stany Zjednoczone potrzebowały wenezuelskiej ropy naftowej, aby w jakiś sposób obniżyć jej cenę na rynku światowym. Na jesieni ub.r. zawarto porozumienie. Sankcje zostały zawieszone, w zamian Maduro miał zapewnić uczciwe wybory…
Maduro ma bagnety, świata się nie boi
Już poprzednie wybory budziły ogromne wątpliwości co do ich uczciwości. Ale tym razem właściwie tylko bandyckie państwa i sojusznicy Maduro, od Kuby i Nikaragui, przez Iran i Syrię, po Białoruś i Rosję, uznają zwycięstwo Maduro. Odwrócili się od reżimu w Caracas ci przywódcy państw Ameryki Łacińskiej, którzy dotąd przychylnie patrzyli na bliski ideologicznie system wenezuelski. Nawet Brazylia, którą rządzi lewicowy prezydent, zażądała dokładnego przeliczenia głosów. Ujawnienia faktycznych rezultatów głosowania żądają USA i UE. Siedem państw latynoamerykańskich - Argentyna, Chile, Kostaryka, Peru, Panama, Urugwaj i Dominikana - odmówiło uznania wyników wyborów w Wenezueli. W rezultacie Caracas zdecydowało się odwołać swoich dyplomatów z tych krajów.
Aby przerwać protesty i zademonstrować Wenezuelczykom i światu swoją rzekomą gotowość do dialogu, Maduro zwrócił się do Sądu Najwyższego o przeprowadzenie audytu wyborów prezydenckich, twierdząc, że partia rządząca jest gotowa pokazać wszystkie protokoły liczenia głosów w wyborach. Tyle że sąd, który będzie kontrolował wyniki, jest ściśle powiązany z rządem… Reżim nie ma zamiaru negocjować z opozycją. Siła Maduro tkwi nie tylko w "colectivos" - paramilitarnych bojówkach wspierających rząd. Filarem reżimu wciąż pozostaje wojsko, na które Maduro i jego rząd nie szczędzą pieniędzy. To właśnie wsparcie armii pozwoliło Maduro utrzymać się u władzy w 2018 r., gdy opozycja i świat nie uznały wyników wyborów prezydenckich, a w kraju przez wiele miesięcy trwały protesty.
Pytanie, jak długo Maduro będzie mógł liczyć na lojalność wojska? Oczywiście generałowie jadą na tym samym wózku, co prezydent. Zwłaszcza, że część z nich jest zaangażowana w handel narkotykami i z tego powodu ścigana choćby przez Amerykanów. Ale armia to nie tylko wyżsi oficerowie czerpiący zyski z przynależności do elity reżimu. To także niższa kadra oficerska, podoficerowie i wreszcie żołnierze. Oni wszyscy mają rodziny, które cierpią biedę, jak większość Wenezuelczyków. A bieda ta zapewne teraz pogłębi się jeszcze bardziej. Amerykańskie sankcje nałożone na wenezuelski sektor energetyczny już wcześniej spowodowały poważne szkody dla gospodarki kraju, która opiera się na eksporcie ropy naftowej. Nowe sankcje uderzą w gospodarkę jeszcze mocniej.
Reżim chavistów znów przeczeka burzę?
Maduro mówi, że ani sankcje, ani międzynarodowa izolacja go nie przerażają. Wenezuelską ropę już oferuje krajom BRICS. Ryzykiem dla Stanów Zjednoczonych jest to, że dalsza izolacja Wenezueli może doprowadzić do wzmocnienia pozycji Chin i Rosji w tym kraju. Każdy z tych dwóch krajów realizuje inne interesy. Dla Pekinu to źródło taniej ropy. Dla Moskwy rynek zbytu dla broni, ale przede wszystkim dobra lokalizacja dla prowadzenia asymetrycznych działań w sąsiedztwie USA. Ostatnie wizyty floty wojennej w Wenezueli nie są przypadkiem. Na co liczy Maduro? Na powtórkę z 2018 roku. Wtedy też USA zakwestionowały wynik wyborów, w których Maduro wygrał z przewagą kilku punktów procentowych. Wówczas ponad 50 krajów uznało Juana Guaido za prawowitego prezydenta Wenezueli. Niewiele to dało. Po krótkiej próbie sił opozycja przegrała, a Guaido udał się na emigrację. Nie było żadnej zagranicznej interwencji, choć takie groźby ze strony administracji Trumpa się pojawiały.
Doradcy Maduro przekonują go, by nakazał aresztowanie Marii Machado i Edmundo Gonzaleza pod zarzutem próby zamachu stanu. Czy rząd odważy się na taki krok? Polityczna izolacja Wenezueli rośnie z dnia na dzień. Stany Zjednoczone prawdopodobnie wzmocnią sankcje naftowe. Maduro wybrał jednak drogę Łukaszenki. Powinien chyba jednak zdawać sobie sprawę, że w przeciwieństwie do białoruskiego dyktatora, jest dużo bliżej Stanów Zjednoczonych, tymczasem Rosja, Iran czy Chiny są bardzo daleko.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?