Od idiotyzmów wygadywanych przez kandydatów – od płci i „kładzeniu się przed homoseksualistami” przez „pseudopandemię” albo „żydokomunę”, po kredyty dla ośmiolatków - bolała głowa. Braun, Jakubiak czy Stanowski grają w lidze outsiderów i można się było spodziewać wielkich słów o małym znaczeniu. Podobnie jak ze strony Mentzena, którego stać jedynie na komunały wygadywane bez żadnej odpowiedzialności za słowo.
Ale Nawrocki, Hołownia i Zandberg grają ponoć na poważnie - według reguł demokracji, może i zdrowego rozsądku, a niekiedy nawet przyzwoitości. W poszukiwaniu poparcia zawędrowali do telewizji, która pod płaszczykiem dziennikarstwa uprawia politykę i propagandę. Która wmawia swoim widzom, że jest jedyną areną demokratycznej debaty. To oczywista nieprawda. Dlaczego był Nawrocki – wiadomo. Jednak grający w grę Sakiewicza Hołownia i Zandberg – marszałek Sejmu i lider ugrupowania sejmowego – to przykry obrazek.
Taki rozpaczliwy ruch można zrozumieć z perspektywy realpolitik, Hołownia skoczy o kilka punktów, o Zandbergu przypomni sobie kilka osób. Na krótkim dystansie się trochę opłaci, lecz z lotu ptaka nie będzie miało żadnego znaczenia. Na dłużej natomiast zostanie coś innego, za co ostatecznie zapłaci ten sam Hołownia i ten sam Zandberg.
Swoją obecnością przyłożyli rękę do legitymizowania telewizji, która za chwilę zmiażdży ich propagandowo bez mrugnięcia okiem – to raz. Dwa – jeśli już mowa o realpolitik i manewrach wizerunkowych: i Hołownia, i Zandberg, powinni mieć świadomość, że przez dwie godziny grali w lidze okręgowej, co w ich tradycyjnym zapleczu wcale nie musi być odbierane jako korzyść. Lajki w socialach, liczenie wzmianek i zasięgi badane na kanwie tej, wcześniejszych i kolejnych debat, to jeszcze nie głosowanie.
Polityka odpowiedzialnych ludzi, którą chcielibyśmy widzieć i którą chcielibyśmy się szczycić, to też dbałość o uczciwość w życiu publicznym. Hołownia z Zandbergiem szukali w tej debacie głosów, ale na razie zgubili trochę powagi, a może i przyzwoitości.
