Władimir Putin 7 października obchodzi 70. urodziny. Historia Putina od kapusia do cara. Jak osiągnął tron?

Grzegorz Kuczyński
Grzegorz Kuczyński
Władimir Putin ma już 70 lat
Władimir Putin ma już 70 lat kremlin.ru
Kim jest tak naprawdę Władimir Władimirowicz Putin? Potężnym przywódcą, przed którym drży świat czy może jednak piterskim Nikodemem Dyzmą, wyniesionym do władzy przez błędy i krótkowzroczność wielu wpływowych ludzi – nie tylko w Rosji, ale i na świecie. Nie da się odpowiedzieć na to pytanie, nie przypominając w urodziny Władimira Putina kilku epizodów z jego przeszłości.

Zacznijmy od służby Putina w KGB. Wszak do dziś wszyscy na każdym kroku przypominają czekistowskie korzenie prezydenta Rosji. I właściwie wszyscy na to hasło odpowiedzą: szpieg, oficer wywiadu, rezydentura w enerdowskim Dreźnie. Normalnie drugi Stirlitz!

Władimir Putin - seksot czyli kapuś

Oficjalna biografia mówi, że Władimir Władimirowicz zaraz po ukończeniu studiów zgłosił się do KGB i został przyjęty do służby. Co oczywistą bzdurą jest. To służby zgłaszają się do studenta, jeśli widzą w nim jakiś potencjał. Z Putinem było podobnie – wszystko wskazuje na to, że dla KGB zaczął pracować już jako student prawa na Leningradzkim Uniwersytecie Państwowym. Jako seksot (sekretnyj sotrudnik – tajny współpracownik). Donosił na kolegów ze studiów i na wykładowców. Po odebraniu dyplomu trafił do leningradzkiego KGB, najpierw za biurko, do przekładania papierków. Potem do kontrwywiadu. Rozpracowywał cudzoziemców, głównie studentów i działaczy komunistycznych z państw socjalistycznych i Afryki. Robota niegodna Stirlitza, jakim kiedyś chciał zostać Putin, ale z drugiej strony dająca wiele doświadczeń, jak manipulować ludźmi, jak ich łowić, szantażować i niszczyć. Był chyba w tym niezły, bo trafił do V Wydziału Zarządu KGB w Leningradzie, czyli lokalnej komórki klasycznej policji politycznej, jaką był V Zarząd Główny KGB ZSRR. Putin inwigilował więc też dysydentów. I cierpliwie czekał. W 1984 roku, po awansie na majora, 32-letni już Putin trafia na roczne szkolenie w podmoskiewskim Instytucie Czerwonego Sztandaru, szkole wywiadu sowieckiego. Pod operacyjnym nazwiskiem Płatow robi specjalizację z krajów niemieckojęzycznych. Ale po ukończeniu kursu nie trafia, jak 99 proc. innych absolwentów do I Zarządu Głównego KGB (wywiad), ale… wraca do kontrwywiadu w Leningradzie. Bo był za słaby na wywiad. Jak więc w końcu trafił do służby za granicą? Otóż do NRD miał jechać niejaki Nowosiełow, ale dostał w ostatniej chwili propozycję wyjazdu na atrakcyjniejszą placówkę niż Drezno. Zwolniło się miejsce, więc zapytali Putina, czy jest zainteresowany. Oczywiście, że był.

Nie był za to żadnym asem wywiadu podczas służby w NRD, choć oczywiście nawiązał wtedy dużo przydatnych później kontaktów z Niemcami (choćby z kapitanem Stasi Matthiasem Warnigiem, ojcem chrzestnym Nord Stream i Nord Stream 2). Putin miał na głowie więcej innych rzeczy, niż operacyjna robota wywiadowcy. Jak opowiadał jeden z weteranów KGB, „w jego obowiązkach było przygotować wizytę wysoko postawionych towarzyszy z Moskwy, nakarmić, napoić, zaprowadzić na zakupy, znów pobiesiadować, zapakować upitych do samolotu i wysłać z powrotem do Moskwy. Oto i cała praca wywiadowcza Putina w NRD”. Słynny szef wschodnioniemieckiego wywiadu HVA Markus Wolf mówił, że Putin był „stosunkowo mało znaczącą postacią”. Dostał co prawda od towarzyszy niemieckich Brązowy Medal Zasługi Narodowej Armii Ludowej, ale takie odznaczenie, jak mówił Wolf, miała w Stasi każda sprzątaczka.

Bandycki Petersburg

Upada reżim komunistyczny w NRD, rozpada się Sojuz. Putin jak niepyszny wraca do Leningradu, teraz już przemianowanego na dawną nazwę Sankt Petersburg, czyli jak mówią Rosjanie uwielbiający skracać długie słowa i nazwy: Piter. Na polecenie przełożonych – bo Putin przechodzi do tzw. aktywnej rezerwy KGB – Władimir Władimirowicz wraca w pewnym sensie do korzeni. A mianowicie na Uniwersytet Leningradzki, gdzie obejmuje funkcję zazwyczaj przypisaną funkcjonariuszom wywiadu: asystenta prorektora do spraw międzynarodowych. Zdobywa zaufanie popularnego wykładowcy Anatolija Sobczaka, który robi właśnie polityczną karierę jako jeden z liderów „demokratów”. Gdy Sobczak wygrał wybory na mera Petersbruga, szybko utworzył miejski Komitet Współpracy z Zagranicą.

Podczas pięciu lat, gdy kierował nim Putin, Komitet był współzałożycielem kilkudziesięciu komercyjnych podmiotów na terenie miasta. A zarejestrować w nim musiało się kilka tysięcy firm. Pod koniec 1991 szef Komitetu Współpracy z Zagranicą awansował, zachowując to pierwsze stanowisko, na zastępcę mera. Teraz właściwie każdy, kto chciał coś w mieście nad Newą osiągnąć finansowo, dobrze zarobić, wiedział, że musi dogadać się z Putinem. To Putin wydawał zezwolenia na działalność kasyn gry. Standardowa opłata wynosiła od stu do trzystu tysięcy dolarów. Problemów ze stróżami prawa ludzie Putina nie mieli, bo nieoficjalną osłonę zapewniła miejscowa FSB. Pomoc służb specjalnych okazała się bardzo przydatna w 1993 roku. Luty 1993, na wody w pobliżu Wyborga wpływa statek handlowy. W jednym z kontenerów ponad tona mięsa w puszkach – dostawa z Kolumbii do Petersburga. Ale tak naprawdę to kokaina warta 120 mln dolarów. To jedna z transakcji realizowanych przez Komitet Współpracy z Zagranicą. Statek jest śledzony przez służby kilku zachodnich państw. Plan jest taki, że narkotyki zostaną przejęte po dotarciu do Niemiec, po „międzylądowaniu” w Petersburgu. Tyle że zanim statek dopłynął do portu, pojawiły się nagle przy jego burtach łodzie motorowe pełne funkcjonariuszy rosyjskiej służby bezpieczeństwa. Agenci od razu ruszyli do „mięsnego” kontenera, szybko go otworzyli i przerzucili puszki do swych łodzi. Narkotyk zaś na ponad dwa lata trafił do magazynu w Petersburgu, choć powinien zostać komisyjnie zniszczony. W 1996 roku kokainę przesłano do Moskwy „w celu dalszych prac dochodzeniowych”. Akurat wtedy, gdy przeprowadzał się tam Putin.

Władimir Putin - Suszony rekin”

Putin trafił do Moskwy w odpowiednim momencie – bo zaraz po reelekcji Borysa Jelcyna ruszył konkurs na jego następcę. Kto ściągnął Putina do stolicy? Anatolij Czubajs. Panowie poznali się kilka lat wcześniej w Sankt Petersburgu, gdy Czubajs pracował w merostwie. Kiedy latem 1996 mer Anatolij Sobczak przegrał wybory, stało się jasne, że Putina trzeba ewakuować poza zasięg zemsty politycznych wrogów z Petersburga – a naprawdę nie mieliby problemu, żeby zebrać tyle obciążającego materiału, by wsadzić Putina do więzienia. Tyle że gdyby on tam trafił, mógłby pociągnąć za sobą wielu innych wpływowych ludzi, którzy w czasach jego urzędowania nad Newą, zarabiali na lewo miliony. I tak trafił do administracji kremlowskiej. Potem na dyrektora FSB. Wreszcie na premiera. Ta kariera możliwa była dzięki protekcji Borysa Bieriezowskiego, córki Jelcyna Tatiany Diaczenko oraz jej męża Walentina Jumaszewa. Dla nich Putin robił „brudną robotę” (choćby rozprawa z prokuratorem generalnym Jurijem Skuratowem zagrażającym jelcynowskiej Familii czy zabójstwo gen. Lwa Rochlina) i to właśnie jego, przeciętnego szarego urzędnika na pierwszy rzut oka, postanowili uczynić następcą ledwo zipiącego Jelcyna.

Jak wspominała później Diaczenko, jej ojcu „spodobał się uśmiech Wołodii”. Z kolei kolega z Drezna, podpułkownik KGB Władimir Uzolcew tak opisywał Putina: „Wołodia wiedział, jak być uprzejmym, przyjaznym, uczynnym oraz dyskretnym. Potrafił wzbudzać w innych sympatię do własnej osoby, jednak szczególnie skutecznie czynił to w przypadku ludzi w dojrzalszym wieku, którzy mogliby mu ojcować”. Mimo to Jelcyn długo nie był przekonany. Lata 1998-1999 to cała parada kolejnych kandydatów na następcę. Czyli kolejnych premierów. Siergiej Kirijenko, Siergiej Stiepaszyn, wreszcie Władimir Putin. Gdy w końcu Jelcyn oficjalnie ogłosił go swoim kandydatem na szefa rządu, jedna ze stołecznych gazet złośliwie skomentowała, że Putin ma „urok suszonego rekina”. Szybko okazało się, że z tego określenia prawdziwe jest tylko jedno. Rekin.

Tron we krwi

- Dlaczego oni to panu zrobili? Przecież w ten sposób przypieczętowali pański koniec – dziwił się ówczesny przewodniczący Dumy, komunista Giennadij Sielezniow. W parlamencie mało kto traktował poważnie kolejnego premiera. Zbliżały się wybory – faworytami byli śmiertelni wrogowie Kremla. Podczas debaty przed głosowaniem nad zatwierdzeniem kandydatury Putina na premiera Giennadij Ziuganow udawał, że nie może sobie przypomnieć jego nazwiska, a Grigorij Jawlinski świadomie przejęzyczył się, nazywając szefa rządu Siergiejem Władlenowiczem Putinem. Faktycznie, jelcynowska Familia wiedziała doskonale, że nie wystarczy zastąpić Borysa Władimirem – a konstytucja dawała taką możliwość. W razie ustąpienia prezydenta, do czasu przyspieszonych wyborów obowiązki głowy państwa pełni premier. Pierwszy etap scenariusza był bardzo łatwy (i sfinalizowany w Sylwestra 1999, gdy Jelcyn ogłosił w telewizji, że ustępuje i przekazuje stery państwa Putinowi). Dużo trudniej wyglądał ten drugi: jak kandydat skompromitowanej ekipy jelcynowskiej, postać bezbarwna i większości Rosjan nieznana ma wygrać uczciwie wybory z kandydatem choćby wciąż potężnych komunistów czy kandydatem oczekującej wygranej w wyborach do Dumy koalicji mera Moskwy Łużkowa i b. premiera Primakowa? Jak zapewnić Putinowi popularność i to najlepiej taką, by wygrał już w pierwszej turze?

Trzy tygodnie po objęciu funkcji premiera przez Putina, w jednej z galerii handlowych niedaleko Kremla eksploduje bomba. Ginie jedna osoba. Mówi się, że to Czeczeni, którzy od kilku lat rządzą się sami, a Moskwa ma na nich wpływ tylko formalny. Zamach 31 sierpnia 1999 to próba generalna. We wrześniu dochodzi do serii zamachów bombowych na bloki mieszkalne, także w samej Moskwie. Giną setki Rosjan. Putin wygłasza mowę w Dumie. Mówi, że Czeczenia jest jednym wielkim obozem szkoleniowym terrorystów i należy z tym skończyć. Choć zajmująca się podkładaniem bomb ekipa z FSB (szefem był wtedy Nikołaj Patruszew) zalicza wpadkę ze słynnym cukrem w Riazaniu, jelcynowska ekipa i Putin dbają o to, by Rosjanie od rana do wieczora z telewizorów słyszeli, że to terroryści czeczeńscy, straszni wahabici, stoją za zamachami. 23 września 1999 Rosja rozpoczyna wojnę z Republiką Iczkerii. - Będziemy ścigać terrorystów wszędzie. Jak na lotnisku ich złapiemy, to na lotnisku, i – wybaczcie – zatłuczemy ich nawet w wychodkach, jeśli ich tam dopadniemy – te słowa Putina bardzo podobają się Rosjanom. Mamy potem zdjęcia Putina w myśliwcu czy Putina wznoszącego noworoczny toast z żołnierzami na Kaukazie. Mała zwycięska wojenka - którą trafniej byłoby chyba nazwać wojną sukcesyjną (na swój sposób) – daje Putinowi wygraną w marcowych wyborach 2000 r.

Krwawe zamachy, które stały się pretekstem do inwazji na Czeczenię, to grzech pierworodny putinowskiej Rosji. Szybko miało się okazać, że ohydne zbrodnie popełnione na własnych obywatelach w 1999 nie są wyjątkiem, lecz zapowiedzią wielu kolejnych przestępstw popełnianych przez reżim. Swoistym DNA panowania Putina. Zarówno w samej Rosji, by wspomnieć Dubrowkę i Biesłan, Politkowską i Niemcowa, jak i poza je granicami: Gruzja, Ukraina, Syria, znów Ukraina. I to właśnie ta Ukraina może sprawić, że Putin nie dożyje już kolejnych okrągłych urodzin. Podobnie jak zbrodniczy system przez niego zbudowany. Czy to zmieni Rosję? To już inna historia.

TD

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl