„Janusz Palikota, były poseł, zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne” – to był news dnia i zaskoczenie, nawet dla tych, którzy śledzili perypetie tego, co tu dużo mówić, nietuzinkowego, byłego już polityka. Palikot, jak za dawnych dobrych czasów, trafił na pierwsze strony gazet i czołówki portali informacyjnych, chociaż na zdjęciach z zatrzymania nie był już tak elegancki, jak zazwyczaj.
Był czwartek, późne popołudnie.
„Dzisiaj rano agenci CBA zatrzymali w Lublinie Janusza P. i Przemysława B. oraz w Biłgoraju Zbigniewa B. Śledztwo prowadzone wspólnie z wydziałem zamiejscowym Prokuratury Krajowej we Wrocławiu dotyczy uzasadnionego podejrzenia oszustwa znacznej wartości określonego w art. 286 i art. 294 KK” – napisał na platformie X Jacek Dobrzyński, rzecznik ministra spraw wewnętrznych i administracji oraz koordynatora ds. służb specjalnych.
Informacje te potwierdził Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Krajowej.
„Potwierdzam, iż na polecenie prokuratora z wrocławskiego pionu PZ PK zatrzymany został dziś Janusz P. oraz jego dwóch współpracowników. Śledztwo dotyczy doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem kilku tysięcy pokrzywdzonych na kwotę blisko 70 milionów złotych. Szczegóły po zakończeniu czynności, w tym po ogłoszeniu zarzutów” – napisał na X.
W piątek było już wiadomo trochę więcej. Chodzi ponoć nie tylko o interesy w branży alkoholowej, chociaż Manufaktura Wódki, Piwa i Wina - firma, której współwłaścicielem jest Palikot - od wielu miesięcy borykała się z problemami finansowymi. Jej zaległości wobec wierzycieli, a także fiskusa miały sięgać kilkudziesięciu milionów złotych.
W sierpniu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) nałożył ponad milionową karę na Janusza Palikota oraz spółkę Polskie Destylarnie za wprowadzanie w błąd konsumentów i naruszanie ich interesów. Wątpliwości dotyczyły kampanii „Skarbiec Palikota”, w ramach której chętni mogli wpłacać środki finansowe, które miały być pożyczką dla spółki na dalszy rozwój. Tymczasem spłacano z tych pieniędzy długi.
Jak się okazało, śledztwo prokuratury, w którym pojawia się nazwisko byłego polityka dotyczy doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem kilku tysięcy osób (poszkodowanych ma być dokładnie około 5 tys. osób) na ok. 70 mln zł. Janusz Palikot usłyszał osiem zarzutów, chodzi o zarzuty oszustwa.
Mecenas Jacek Dubois, obrońca Palikota, o trudną sytuację finansową firmy swojego klienta oskarżył poprzednią ekipę rządzącą, która miała podejmować wobec niego działania, „odstraszające inwestorów”.
- Te działania były podejmowane za czasów innej ekipy rządzącej, która w żaden sposób pana Janusza nie darzyła sympatią i zakrojone na dużą skalę działania różnych jednostek organizacyjnych, KNF i innych, spowodowała, że wierzyciele zaczęli tracić zaufanie i ten cały biznes przestał w sposób właściwy funkcjonować - mówił Jacek Dubois na antenie Polsat News.
Adwokat dodał, że jego klient po postawieniu zarzutów przedstawi „swoją wersję wydarzeń” i odpowiednią dokumentację.
- Z tego, co wiem, działania pana Janusza od wielu miesięcy były nakierowane na to, żeby tym wszystkim podmiotom gospodarczym przywrócić płynność i móc spłacać zobowiązania i podejmował szereg inicjatyw, celem ratowania przedsiębiorstwa i zaspokojenia wszystkich, którzy w to przedsiębiorstwo inwestowali - tłumaczył Dubois.
W piątek prokuratura skierowała do sądu wniosek o areszt dla Janusza Palikota. Mecenas Dubois nie krył rozczarowania, podkreślił, że Palikot „współpracuje" i „nie utrudnia postępowania”.
- Możemy powiedzieć, że nie mamy dobrych wiadomości dla demokracji, bo w sprawie, w której - według obrony - po przedstawieniu zarzutów, powinno nastąpić zwolnienie klienta, to z nieznanych mi powodów zdecydowano, że zostanie skierowany wniosek o areszt – stwierdził.
Wiadomo, że Janusz Palikot nie przyznaje się do winy.
- Potwierdza wszystkie fakty wynikające z prowadzonej działalności gospodarczej, natomiast nie wiąże z nimi winy z rozumienia z prawa karnego.Przyznaje, że ta działalność została zagrożona w sposób ekonomiczny i wskazuje powody, dla których się to stało – tłumaczył mecenas Jacek Dubois. Stwierdził także, że Palikot „wskazuje nadzieje na ratowanie interesu wierzycieli”.
- Od roku nie robi nic innego, tylko próbuje poprawić byt ekonomiczny spółek – dodał obrońca Palikota.
W sobotę po południu Sąd Okręgowy we Wrocławiu podjął jednak decyzję o zastosowaniu środka zapobiegawczego w postaci aresztu tymczasowego dla Janusza Palikota. Były poseł trafi do aresztu na dwa miesiące.
- Zastosowano areszt, chyba że zostanie wpłacone poręczenie majątkowe w kwocie miliona złotych - przekazał obrońca Jacek Dubois. Wcześniej uderzył w śledczych i funkcjonariusz CBA. Twierdził, że po zatrzymaniu zarekwirowano telefon jego klienta, w którym była korespondencja między nim i Januszem Palikotem. Funkcjonariusze CBA, wiedząc z kim pisał, Palikot odtworzyli ją, sporządzili z niej protokół , a następnie przekazali prokuratorowi, który użył go jako dowodu w sprawie.
- Większego skandalu nie widziałem – podkreślił mecenas Dubois.
Na odpowiedź śledczych nie trzeba było długo czekać.
- W momencie, kiedy przeprowadzano te rozmowy, mec. Dubois nie był obrońcą pana Palikota, więc nie łączyła ich taka więź - stwierdził prokurator. I dodał, odnosząc się do decyzji sądu o tymczasowym aresztowaniu Palikota, że sąd
podzielił w całości stanowisko prokuratury i złożone wnioski, „podzielił nie tylko jakość zgromadzonego materiału, ale przede wszystkim odniósł się do przesłanek szczególnych, czyli obawy matactwa.” Tymczasem czyny, które zostały zarzucone Palikotowi zagrożone są bardzo surową karą.
Janusz Palikot, i jako polityk i jako biznesmen od lat budził kontrowersje. Egocentryk skupiony na sobie, ale, co trzeba przyznać: skuteczny, pracowity, jeśli tylko mu się to opłaca, wybitnie inteligentny, szukający nowych wyzwań. Angażował się w wiele pomysłów i nowych projektów, chociaż inni odradzali mu ryzyko. Takim niespokojnym duchem był właściwie od dzieciństwa. Po skończeniu szkoły podstawowej, w której, jak sam przyznaje w książce „Ja, Palikot”, wywiadzie rzece udzielonym Cezaremu Michalskiemu, był na początku marnym uczniem, poszedł do dobrego biłgorajskiego liceum, ale za działalność opozycyjną został z niego wydalony. Trafił do III klasy LO Ruy Barbosy przy rondzie Starzyńskiego na Pradze- -Północ, potem wybrał filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
- Miałem wilczy bilet, bałem się, że mnie państwowe uczelnie nie przyjmą - tłumaczył Michalskiemu.
Na studiach spotkał Marka Kamińskiego, podróżnika, z którym przyjaźni się do dzisiaj. Potem ich drogi się rozeszły, panowie spotkali się przypadkowo dopiero w połowie lat 90., w samolocie, którym obaj lecieli załatwiać jakieś interesy, bo Janusz P. był już wtedy znanym, lubelskim biznesmenem i najmłodszym członkiem Polskiej Rady Biznesu. Po ukończeniu filozofii na Uniwersytecie Warszawskim pracował wprawdzie w Polskiej Akademii Nauk, otworzył nawet przewód doktorski na temat fenomenologii nauk i kryzysu kultury europejskiej według teorii Edmunda Husserla, ale przerwał badania, bo wciągnął go biznes i pochłonęła rodzina: żona i dwóch malutkich synów.
W biznesie działał szybko i z rozmachem. Na przełomie lat 1989-90 został jednym z 10 założycieli przedsiębiorstwa handlowego Kram sp. z o. o. Handlowali, czym się dało: telewizorami, zegarami z Tajlandii, lodówkami, pralkami, artykułami chemicznymi gospodarstwa domowego i napojami, na których w końcu postanowili się skupić. Badania rynku wykazały, że w Polsce brakuje dobrych win i szampanów, wykorzystali tę lukę. Ambrę, bo tak nazwał spółkę Palikot, rozkręcił, ale w końcu sprzedał. Żołądkową SA, kolejną firmę, z której chciał stworzyć ogromny koncern, kupił od Palikota fundusz inwestycyjny. Bo ten miał już kolejny pomysł: Manufaktury Polskie. Firma miała w założeniu stworzyć w kraju sieć księgarni dla ambitnej publiczności, ale okazała się porażką, podobnie jak „Ozon”, tygodnik opinii zamknięty po roku działalności.
Dla lubelskiej Platformy człowiek sukcesu pokroju Palikota był pożądaną zdobyczą, a i on sam znudzony biznesem ochoczo rzucił się w wir polityki. Miał ponoć fantastyczne wejście. Kiedy zapisał się do Platformy, zjechał pół Lubelszczyzny, przekonywał do siebie i do programu PO dziesiątki ludzi.
- Wykonał naprawdę kawał świetnej roboty. No i wykazał się ogromną pracowitością - opowiadał jeden z lubelskich polityków. - Tyle tylko, że w pewnym momencie pod wpływem swoich doradców zaczął działać w myśl zasady: „Kto nie jest ze mną, ten jest przeciwko mnie”, czym zraził do siebie wielu lubelskich polityków – dodał.
Ale też z racji charakteru, Palikot miał w Lublinie tyle samo wielbicieli, co zażartych wrogów. W wyborach parlamentarnych w 2005 roku wystartował do Sejmu z listy PO, zdobył 26 275 głosów i uzyskał mandat poselski. Dwa lata później głosowało na niego już dwa razy więcej wyborców. W VI kadencji został członkiem Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, do 2009 roku kierował komisją nadzwyczajną do spraw związanych z ograniczaniem biurokracji „Przyjazne państwo”, został też wybrany na wiceprzewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej.
Zawsze był mistrzem PR-u i socjotechniki. Eksperci nie mają wątpliwości, że był politykiem najbardziej w Polsce dostosowanym do mechanizmów, jakimi rządzi się polska polityka po 2005 roku. Bo od tego czasu spór, który ją zdominował, nie rozgrywa się na płaszczyźnie ideowej, ale właśnie na płaszczyźnie PR-u i socjotechniki. Palikot szybko to zrozumiał i wykorzystał swój talent.
Do Sejmu wszedł z przytupem, jak to on, podjeżdżając na Wiejską białym land roverem z wielkim napisem na boku „Palikot”. Wcześniej opublikował w prasie ogłoszenia: duże zdjęcie, oczywiście swoje, i deklaracja ideowa „Dlaczego wstąpiłem do Platformy Obywatelskiej?”.„Postanowiłem nie stać z boku. Wierzę, że zmiany są możliwe i nie można ich wprowadzić, nie uprawiając czynnie polityki” - napisał.
Można by też mnożyć spektakle, które zafundował szerokiej widowni jako polityk Platformy. Te z wibratorem przyniesionym na konferencję prasową, małpkami opróżnianymi na lubelskim rynku czy świńskim łbem wniesionym do studia telewizyjnego. Wiedział, jak zaistnieć w mediach. Tę sztukę opanował do
perfekcji, znany był też ze swoich złośliwości, które niektórzy nazywali chamstwem.
Ale też o Jarosławie Gowinie Janusz Palikot powiedział, że ten „zachowuje się jak katolicka ciota”. Na sali sejmowej rzucił w stronę Karola Karskiego: „Jeśli badania psychiatryczne posłów będą standardem, to pan Karski ich nie przejdzie. Poziom infantylizacji tej wypowiedzi przekracza wszystkie standardy”.
Po katastrofie prezydenckiego tupolewa na kilka tygodni usunął się w cień, wrócił odmieniony: nowa fryzura, okulary w rogowej oprawce i deklaracja, że oto z prezydentem Lechem Kaczyńskim umarł stary Palikot. Tym razem zaskakiwał jednak tym, co mówił lub pisał. Chciał wiedzieć, czy aby na pewno prezydent Lech Kaczyński był podczas podróży do Katynia trzeźwy i czy to czasami nie on kazał lądować pilotom we mgle, która uniemożliwiała bezpieczne posadzenie na lotnisku w Smoleńsku prezydenckiego Tu-154. Potem sam przed kamerami stwierdził, że to Lech Kaczyński ponosi odpowiedzialność moralną za śmierć ludzi w smoleńskiej katastrofie i że to prezydent, nie kto inny, ma „krew na rękach”.
Z członkostwa w Platformie też zrezygnował po swojemu: mandat poselski złożył dopiero 10 stycznia 2011 roku, dzień po przekazaniu legitymacji poselskiej na licytację WOŚP. Myślał już wtedy o własnym ugrupowaniu.
Po odejściu z Platformy nikt jednak nie dawał mu wielkich szans, spekulowano nawet, że zaszyje się w domu albo zajmie kolejnym biznesem. Wrócił na Wiejską w wielkim stylu. Ale na ten powrót ciężko pracował: zjeździł całą Polskę, promując Ruch Palikota. Przez długie miesiące poparcie dla jego partii było właściwie zerowe, aż nagle, na krótko przed wyborami, mocno skoczyło w górę. Podczas wywiadu udzielonego naszej gazecie tuż przed 9 października 2011 roku, na pytanie: „Kiedy Pan poczuł wiatr w plecy?”, odpowiedział: „Jeszcze przed kampanią, w kwietniu, maju. W sondażach mieliśmy 0-1 proc., ale ten wynik nie zgadzał mi się z reakcjami ludzi na ogromnej liczbie spotkań. Wbrew pozorom pojawiało się na nich po 100-200 osób. Właśnie te spotkania dodawały mi sił, energii, dlatego w pewnym momencie zacząłem robić po cztery dziennie, a nie jak wcześniej, po dwa. Dziś widzę, że gdybym na to się nie zdecydował, nie zarejestrowałbym partii, nie miał skoku w sondażach. W sumie zapisało się do niej 40 tys. osób, 900 osób trafiło na listy Ruchu.”
Wcale nie ukrywał, że polityczne ambicje i wizja stworzenia własnej partii sporo go kosztowały. Ile dokładnie? „5 mln zł. Długo nie było efektu. Ale poczułem, że się odbijamy, gdy udało się zarejestrować listy. Oprócz nas nikt nie zbierał podpisów na ulicy, pozostałe ugrupowania korzystały ze swych lokalnych struktur. Fakt, że udało nam się je zebrać - w dodatku w wakacje - bardzo mnie zaskoczył. Ale teraz co chwila otrzymuję sygnały, które dowodzą, że niesie nas fala” - mówił w wywiadzie dla naszej gazety.
W wyborach parlamentarnych w 2011 roku jego Ruch zrobił świetny wynik i został trzecią siłą w polskim parlamencie.
- Cywilizujemy się, nasza demokracja ma już 23 lata, dojrzało nowe pokolenie wyborców i to ich w znacznej mierze pozyskał Palikot – mówił wtedy Wiesław Gałązka, publicysta, konsultant i doradca polityczny. Udało mu się także porwać ludzi znużonych ciągłą wojną polsko-polską, tych, których uwiera radykalizm Prawa i Sprawiedliwości, ale i drażnić zaczęła pewność siebie polityków Platformy.
Jako szef partii Palikot znowu się zmienił: nie szokował jak dawniej, uważniej żonglował słowami. Dla ocieplenia wizerunku wprowadził na salony żonę, pokazywał dzieci, starannie dobierał marynarki i koszule, choć zawsze uchodził za mężczyznę dobrze ubranego. Kiedy w przedwyborczym wywiadzie zapytaliśmy go, kto mu doradzał, jak sprytnie odejść od wizerunku „szalonego Palikota”, odpowiedział: „Nie mam nic do ukrycia, ale nazwiska podam później, bo teraz wszyscy byście się na nich rzucili. Jest to grupa pięcioosobowa, w której są osoby jeszcze nieznane jako PR-owcy.”
Został następnie wybrany na przewodniczącego klubu poselskiego Ruchu Palikota w Sejmie VII kadencji. W 2013 założył wspólnie z Aleksandrem Kwaśniewskim i Markiem Siwcem ruch Europa Plus, który stał się stowarzyszeniem i koalicją kilku lewicowych i centrowych ugrupowań politycznych. Na początku października 2013 roku na nadzwyczajnym kongresie Ruch Palikota przekształcił się w ugrupowanie
Twój Ruch, a Palikot został przewodniczącym nowej formacji.
14 grudnia 2014 zadeklarował start w wyborach prezydenckich w 2015 roku, ale przepadł w wyścigu o Pałac Prezydencki, zajął w nim dopiero siódme miejsce. Przed drugą turą głosowania nie poparł żadnego kandydata. Kilka miesięcy później, w wyborach parlamentarnych, Zjednoczona Lewica nie weszła do Sejmu, a taką koalicję stworzył Palikot z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. W 2017 roku Palikot ogłosił zakończenie działalności politycznej.
„Podjąłem tę decyzję, aby ostatecznie rozstać się z polityką” – napisał na swoim blogu. „Odchodzę (chociaż boli mnie sytuacja w kraju), aby ktoś nowy odegrał właściwą rolę” - tłumaczył. Dodał, że tak każe mu postąpić odpowiedzialność za kraj.
„Film z moją przepowiednią o rządach PiS bije rekordy popularności, a jednak powinienem odejść" – pisał dalej. Zdaniem Palikota możliwe, że decyzja o jego odejściu z polityki „najbardziej zmartwi zwolenników PiS-u, ale trudno”.
„Wiem, że wielu oczekuje mojego powrotu. Nieustannie o tym słyszę” - dodał.
Wrócił do biznesu, ale średnio mu się wiodło. Jego Manufaktura Wódki, Piwa i Wina od wielu miesięcy miała kłopoty. W ubiegłym roku Palikot zapowiadał, że nie składa broni i będzie walczył o uratowanie biznesu. W nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych przedstawił plan spłacenia należności względem swoich wierzycieli. Przyznał, że zastawił swój dom, aby kontynuować działalność. Długi firmy Palikota sięgały wówczas ponad 175 mln zł.
Najwidoczniej jednak, akcja ratunkowa skończyła się niepowodzeniem.
Robiłam wywiad z Palikotem po tym, jak urządził zbiorowe picie na lubelskim rynku, był wtedy na topie. Jego przeciwnicy mówili, że trzyma Lublin w garści, załatwia pracę swoim darczyńcom.
- To bzdury. Ale po kolei. Kiedy w 2005 roku zostałem liderem PO w okręgu lubelskim, w partii było 1150 członków, stu zwolenników Zyty Gilowskiej odeszło, więc zostało 1050. Wie pani, ilu jest dzisiaj? 2750, sto procent więcej niż cztery lata temu. W każdym powiecie, ba, w prawie każdej gminie są struktury partii albo jej koła. Nigdzie w Polsce Platformie tak nie przybyło członków i zwolenników jak w Lubelskiem. Więc może przez ludzi, którzy odeszli z PO i mówią dzisiaj, że to przeze mnie przemawia czysta zawiść? A co do moich niby układów w Lublinie i trzymaniu miasta w garści, to śmieszne oskarżenia. Adam Wasilewski, prezydent Lublina, to typ naukowca, człowiek niezłomny i zupełnie nienadający się do manipulacji. Nigdy ani do niego, ani do marszałka sejmiku nie przyszedłem z prośbą o załatwienie komuś posady – zapewniał.
Jego była żona twierdziła z kolei, że Palikot kłamie twierdząc, że nie prowadzi już biznesu, że nic nie zarabia. Nie chciał komentować tych oskarżeń.
- Dobrze, więc z czego Pan żyje? - nie dawałam za wygraną.
Tak odpowiedział: „Z oszczędności. Wyprzedaję swój majątek. Oprócz wymiaru materialnego jest jeszcze duchowy, najważniejszy. Chcę umrzeć jako człowiek biedny, pozbyć się wszystkich dóbr materialnych tu na ziemi i wejść w nowy wymiar niczym nieobarczony. Zresztą w tym nowym wymiarze majątek nie ma znaczenia.”
No cóż, los bywa przewrotny.
Współpraca: Witold Głowacki
