To była dziwna debata, w każdym razie nigdy takiej nie było. Raz, że odbyła się przed pierwszą turą wyborów, dwa – spotkało się w niej nie dwóch, a ośmiu kandydatów na urząd prezydenta.
Ale po kolei: debata w Końskich początkowo miała być spotkaniem „jeden na jeden” Rafała Trzaskowskiego (kandydata KO) i Karola Nawrockiego (popieranego przez PiS). Przedstawiciele TVP, TVN i Polsatu informowali, że są gotowi do zorganizowania i transmitowania debaty. Sztab Nawrockiego chciał jednak, by do debaty zostały dopuszczone też inne telewizje.
Ponieważ do porozumienia sztabów nie doszło, TV Republika zorganizowała własną debatę na miejskim rynku w Końskich. Trzaskowski podtrzymywał natomiast zaproszenie dla Nawrockiego.
W tym samym czasie, także inni kandydaci wyrazili chęć debatowania. Tu szczególnie wyróżniał się Szymon Hołownia, który ruszył do Końskich, a za nim Magdalena Biejat, Krzysztof Stanowski i pozostali. Chaos i jeszcze raz chaos.
I tak, o godz. 19.00 na rynku ruszyła pierwsza debata w Końskich. Prowadzili ją dziennikarze Republiki, wPolsce24.pl i Telewizji Trwam. Na miejscu pojawili się Karol Nawrocki, Szymon Hołownia (Trzecia Droga), Marek Jakubiak (Wolni Republikanie), Krzysztof Stanowski (dziennikarz) oraz Joanna Senyszyn (b. posłanka SLD). Trzaskowskiego nie było.
Po zakończeniu pierwszej debaty jej uczestnicy szybko pobiegli na drugą. Doszło również troje kandydatów, którzy w debacie na rynku nie uczestniczyli - Trzaskowski, kandydatka Nowej Lewicy Magdalena Biejat i lider Ruchu Dobrobytu i Pokoju Maciej Maciak (w sumie ośmiu z trzynastu kandydatów na prezydenta). Na żadnej z dwóch debat nie było natomiast Adriana Zandberga z Razem i Sławomira Mentzena z Konfederacji.
Druga debata zaczęła się z ponad półgodzinnym opóźnieniem. Prowadzili ją dziennikarze TVP, TVN i Polsatu. Prowadzący podkreślili, że debatę zorganizował komitet wyborczy Trzaskowskiego, a telewizja publiczna przeprowadzi debatę wszystkich kandydatów w maju. Drugą debatę transmitowała również TVP Republika, TVP udostępniła sygnał bezpłatnie.
Pytania były zebrane w trzech blokach tematycznych: bezpieczeństwo, polityka zagraniczna i gospodarka. Padły m.in. pytania, czy kandydaci poparliby przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej, pytania o miejsce pierwszej wizyty zagranicznej i o kwalifikacje w polityce zagranicznej.
Relacjonować debaty nie będziemy, ale oczywiście natychmiast pojawia się pytanie: kto jest największym wygranym piątku? Wydaje się, że marszałek Hołownia. Niektórzy mówią nawet: „Szymon pozamiatał.” Raz, że namieszał w scenariuszu ułożonym przez sztabowców Trzaskowskiego, bo to tak naprawdę decyzja Hołowni o wyjeździe do Końskich sprawiała, że Trzaskowski nie spotkał się oko w oko z Nawrockim. Taki pojedynek na pewno byłby dla tego drugiego dużo trudniejszym zadaniem, a tak otrzymał wsparcie do pozostałych kandydatów. Ale też Trzaskowski, lider sondaży, był najbardziej atakowanym podczas debaty, co ciekawe, także przez kandydatów koalicyjnych partii, bo zebrało mu się i od Hołowni i od Magdaleny Biejat. Zostając jeszcze przy Hołowni, wypadł w debacie dobrze, jak mówią niektórzy, poczuł krew.
- To nie było z mojej strony żadnym, jak niektórzy teraz mówią, wywróceniem stolika, tylko przeciwnie, zaproszeniem do stolika tych wszystkich, którzy do tej pory nie wyobrażali sobie, że mogą przy tym stoliku usiąść. Pojawiło się w Polsce naprawdę światełko nadziei. Zrobiłem wczoraj dokładnie to, do czego się zobowiązywałem, kiedy zostawałem marszałkiem Sejmu, że będę marszałkiem całego Sejmu. Nie tylko koalicji rządzącej, ale również opozycji. Dlatego wczoraj pojechałem na debatę zorganizowaną przez opozycję w opozycyjnej telewizji — mówi potem Hołownia.
Jego zdaniem, „to, co miało się stać w Końskich, miało być kolejną komfortową, sterylną ustawką duopolu PO-PiS i Karola Nawrockiego z Rafałem Trzaskowskim”, ale też, jak twierdzi, partia Jarosława Kaczyńskiego „dramatycznie potrzebuje” partii Donalda Tuska, by żyć i odwrotnie.
- Karmią się nawzajem swoim wyciem. Karmią się nawzajem brakiem szacunku i nienawiścią jednej strony do drugiej. To się musi skończyć. Chcę wierzyć, że 11 kwietnia, nawet jeśli nie skończył się, to zaczął kończyć się w Polsce w widoczny dla wszystkich sposób duopol – podsumował marszałek Sejmu.
Na pewno dała radę Magdalena Biejat, kandydatka Lewicy. W pewnym momencie Karol Nawrocki postawił przed kandydatem KO Rafałem Trzaskowskim tęczową flagę.
- Chciałam zaproponować Rafałowi Trzaskowskiemu, bo właśnie widziałam, że schował tęczową flagę. Ja się jej nie wstydzę, chętnie ją od pana przejmę – stwierdziła Biejat.
Podeszła do Trzaskowskiego i przejęła od niego flagę.
Potem, w sobotnich „Faktach po Faktach” w TVN24 stwierdziła, że nie zdziwiło jej, że Nawrocki wziął ze sobą flagę LGBTQ+.
- Raczej mnie zniesmaczyło, że próbuje znowu grać na wzbudzaniu jakichś niechęci do środowisk LGBT - powiedziała. I odała, „to też są nasi obywatele i robienie na tym negatywnej kampanii jest po prostu obrzydliwe”.
- Natomiast to, co mnie zdziwiło, to to, że Rafał Trzaskowski zamiast powiedzieć: hej, proszę mnie tu nie próbować zawstydzić, bo ja się tej flagi nie wstydzę, po prostu jednak z pewnym wstydem schował ją pod mównicę - przyznała. - To mnie uderzyło i pomyślałam, że nie zasługują na to przedstawiciele tego środowiska, nie zasługują na to osoby homoseksualne, które przecież żyją w Polsce, domagają się tutaj swoich praw - dodała.
W każdym razie, jej sztabowcy mogą być zadowoleni.
Co do Trzaskowskiego i Nawrockiego, obaj „ustali”, ale to nie oni był bohaterami tego show. Wobec prezydenta Warszawy pewnie oczekiwania były większe, stratował już w wyborach prezydenckich i przegrał je o włos. Ta debata przełomem dla niego nie będzie, byt poprawny, cierpliwie odpowiadał na ataki innych, ale to nie był jego najlepszy występ.
Nawrocki przetrwał, ale – jak mówią komentatorzy – także dlatego, że nie był sam. Pomogli mu pozostali kandydaci. Odpowiadał na pytania, nie zaliczył gigantycznych wpadek, w sztabie Prawa i Sprawiedliwości panuje ponoć euforia, bo mogło być dużo gorzej niż było.
Krzysztof Stanowski, dziennikarz, mógł skupić na sobie uwagą, ma doświadczenie i z kamerami i z widownią. W każdym razie wydawało się, że dobrze sie bawi. Atakował telewizję publiczną, chwalił za to Republikę.
Gdy padło pytanie o energetykę, złożył „mocną” deklaracje.
- Aby obniżyć ceny prądu o 60 proc., należy zbudować elektrownie atomowe. Ja zbuduję sześć, w najbliższych kilku miesiącach - stwierdził.
Ale już po pierwszej debacie, tej na rynku, rozbawił Końskie.
– Ja mam tylko jedną prośbę. Jeden apel. Nie bądźcie fanatykami. Wsłuchajcie się w programy wszystkich kandydatów. Nie zapisujcie się od razu mentalnie do żadnej partii. Głosujcie świadomie. Zacznijcie zapoznawać się z tym, co kandydaci naprawdę mówią, kim są, co sobą reprezentują. Nie bądźcie niewolnikami sondaży. Nie dajcie się manipulować – ani sondażom, ani telewizjom, ani dziennikarzom. Nikomu. Po prostu: myślcie samodzielnie –apelował Stanowski. – A jak już zaczniecie myśleć samodzielnie, to głosujcie, na kogo tylko chcecie. Byle nie na mnie – zakończył z uśmiechem. Zebrany przed sceną tłum wybuchnął śmiechem.
Najwięksi przegrani piątkowej debaty:? Wielcy nieobecni. Mowa tu o Sławomirze Mentzenie, który zadaniem wielu komentatorów stracił szansę na wejście doi II tury wyborów i Adrianie Zandbergu.
Szymon Hołownia, który w sondażach jest za Mentzenem twierdzi, że „nie dziwi go, że kandydat Konfederacji nie przyjechał".
- On tchórzy przed debatą ze mną, na którą go zapraszam od wielu tygodni, a jego współpracownicy mówią wprost: "nigdy w życiu, żadnej debaty z Szymonem, bo on go zaora". Tak by się to pewnie skończyło. On jest mocny w gębie - stwierdził.
Czy debata w Końskich to przełom w kampanii? Raczej nie. Chociaż wyborcy mieli okazję zobaczyć swoich kandydatów, wysłuchać ich, ocenić jak radzą sobie w trudnych sytuacjach. Bezsprzecznie zyskał Szymon Hołownia, stracił Sławomir Mentzen. Wydaje się jednak, że to najbliższe tygodnie będą decydujące. Tematy, które pojawią się w przestrzeni publicznej, być może newsy dotyczące któregoś z kandydatów. Bo to kampania negatywna często przesądza o losach wyborów, wpływa najbardziej na tych do końca niezdecydowanych. Więc można się spodziewać, że w najbliższych dniach będziemy jej świadkami. PAP