Zjednoczona Prawica chce w referendum zapytać nas o cztery kwestie: 1. Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki? 2. Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn? 3. Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską? 4. Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczpospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?
- Uroczyście przed wami unieważniam to referendum - odpowiedział już Donald Tusk w trakcie Rady Krajowej PO. Z kolei na łamach „Wyborczej” Wojciech Maziarski zaapelował: Opozycja powinna wezwać wyborców do nieuczestniczenia w referendum. A TVN już instruuje widzów, jak skutecznie nie wziąć udziału w referendum...
W sumie to nic nowego, bo Tusk i jego ekipa rzeczywiście nie mieli w zwyczaju pytać o zgodę wyborców na swoje reformy (m.in. podwyższenie wieku emerytalnego, zabranie pieniędzy z OFE, obowiązek szkolny dla sześciolatków, zgoda na nakaz przyjmowania nielegalnych imigrantów).
Jednym słowem, samozwańcza opozycja demokratyczna dziś zdejmuje maski i bezwstydnie pokazuje antydemokratyczne oblicze. Nie chce dopuścić do publicznej dyskusji na temat niezwykle ważnych spraw dla Polski i Polaków. Pytania referendalne są okazją dla wszystkich partii politycznych do pokazania swoich programów i pomysłów na gospodarkę, problemy demograficzne, relacje Polska - UE i bezpieczeństwo.
Zniechęcanie ludzi do korzystania z praw zapisanych w konstytucji, którą opozycja chętnie nosi na koszulkach, to jednak rzecz zdumiewająca. Przecież PO ma w nazwie przymiotnik „obywatelska”. A społeczeństwo obywatelskie to takie, które jest aktywne i „bierze sprawy w swoje ręce”.
Tymczasem w Polsce od lat mamy i tak problem z udziałem w wyborach czy referendach. U nas frekwencja w wyborach parlamentarnych (61%) wypada gorzej niż m.in. we Włoszech (63%), Hiszpanii (66%), Anglii (67%), Niemczech (76%), Norwegii (77%) czy Szwecji (84%).
Referenda nie są naszą mocną stroną. Trzeba przyznać, że polscy politycy rzadko nas pytali o zdanie w ważnych sprawach. W III RP było zaledwie pięć ogólnopolskich referendów. Najwyższa frekwencja była w 2003 roku w referendum ws. akcesji Polski do Unii Europejskiej (58,85%), frekwencja najniższa w 2015 r. w referendum w sprawie wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu (7,80%). Aktywności obywatelskiej możemy uczyć się od Szwajcarów: oni w latach 2000-2018 głosowali w co najmniej 150 ogólnonarodowych referendach.
Nawet jeśli opozycja chciałaby zadać inne pytania, to powinna zachęcać Polaków do wzięcia udziału w referendum. Bo każde takie święto demokracji w Polsce jest na wagę złota. Po pierwsze, zmusza władzę do liczenia się z głosem obywateli. Po drugie, wciąga społeczeństwo do debaty publicznej i wzięcia odpowiedzialności za losy państwa. Wygląda na to, że opozycja nie chce ani słuchać obywateli, ani ich przekonywać do swojego zdania. Tusk stchórzył: woli „unieważnić” demokrację niż jej bronić.
