Tomasz Terlikowski: Nie da się zatrzymać laicyzacji, ale może jest to szansa dla Kościoła

Anita Czupryn
Tomasz Terlikowski: Zamiast dyskutować o tym, czy model katechezy zaproponowany 30 lat temu – wcale nie jednogłośnie, nawet w Episkopacie – się sprawdził, my wchodzimy w bardzo ostrą polemikę polityczną i partyjną
Tomasz Terlikowski: Zamiast dyskutować o tym, czy model katechezy zaproponowany 30 lat temu – wcale nie jednogłośnie, nawet w Episkopacie – się sprawdził, my wchodzimy w bardzo ostrą polemikę polityczną i partyjną Tomasz Czachorowski
Laicyzacja w Polsce jest nieunikniona – weszliśmy w tę samą spiralę, co inne kraje europejskie. Ale religijność z wyboru, a nie dziedziczenia, może być głębsza i bardziej autentyczna – mówi dr Tomasz Terlikowski, publicysta RMF FM i filozof religii.

Na czym polega istota sporu między Episkopatem a Ministerstwem Edukacji Narodowej i gdzie według Pana jest główne źródło napięć?

Kłopot polega na tym, że ta debata powinna się toczyć na różnych poziomach, a my tych poziomów nie oddzielamy. Pierwsze pytanie dotyczy kwestii prawnej: czy Ministerstwo Edukacji Narodowej mogło wprowadzić zmiany, które postuluje, w taki sposób, w jaki to zrobiło? I, jak się zdaje – mówię tu ostrożnie – nie mogło. Dlaczego? Ponieważ polskie prawo mówi jasno, że zmiany muszą być wprowadzone w porozumieniu z kościołami i związkami wyznaniowymi. Oczywiście mamy do czynienia z sytuacją, w której sformułowanie „w porozumieniu” jest rozumiane odmiennie – przez MEN i nie tylko przez Konferencję Episkopatu Polski, ale także przez inne wspólnoty wyznaniowe. Ministerstwo Edukacji Narodowej mówi: „Spotkaliśmy się z wami”, co jest prawdą, ale Episkopat odpowiada: „Dobrze! Ale nie ustaliliśmy, jak te zmiany mają wyglądać”.

Co też jest prawdą.

Owszem. I teraz jedynym miejscem, gdzie ten spór mógłby zostać rozstrzygnięty, jest Trybunał Konstytucyjny. Ale tu dochodzimy do problemu związanego z polskim prawem i polityką – jedna strona uznaje Trybunał Konstytucyjny w jego obecnym składzie, a druga nie. W związku z tym tracimy jedyne miejsce, które mogłoby ten prawny spór rozstrzygnąć. To jest ten wymiar prawny.

A drugi wymiar?

To wymiar polityczny, czy też partyjny. Z tej perspektywy obie strony na tym sporze zyskują, i dlatego on się toczy.

Co zyskuje koalicja?

Koalicja w ten sposób, jedyny dla niej dostępny – choć wydaje się, że balansujący na granicy legalności – obsługuje emocje tej części swojego elektoratu, która głosowała na nią także z przyczyn antyklerykalnych. Nie może obsługiwać tych emocji w inny sposób, ponieważ żadne inne działania nie są dla niej dostępne z powodu arytmetyki sejmowej. To obietnice związane z aborcją, ze związkami partnerskimi, z innymi szybkimi reformami, na przykład dotyczącymi miejsca Kościoła, a nawet z Funduszem Kościelnym – na co Kościół się zgadza! I to jest paradoks, ponieważ mimo to nie są w stanie tego zrobić, bo nie mają większości; arytmetyka sejmowa w tych sprawach jest inna niż w sprawach koalicyjnych.

Koalicja Obywatelska wykorzystuje politycznie sprawę religii w szkołach?

Tak, wykorzystują to politycznie, ponieważ, jak powiedziałem, w ten sposób obsługują emocje swojego elektoratu, mówiąc: „Spełniamy obietnicę”. Z drugiej strony, hierarchia kościelna również na tym korzysta, ponieważ może mówić: „Jesteśmy prześladowani. Musimy się wspierać”.

Protesty w sprawie religii w szkole już się rozpoczęły, prawda?

Dokładnie, i co więcej, Kościołowi to również się opłaca, ponieważ pozwala to zatrzymać dyskusję, która jest konieczna z innych powodów, na temat modelu katechezy i religii w szkołach, który się nie sprawdził. I to jest trzeci poziom, czyli debata na poziomie religijnym.

Proponowane przez Ministerstwo Edukacji zmiany mogą mieć długofalowe skutki dla nauczania religii w Polsce? Jakie dostrzega Pan potencjalne konsekwencje dla katolickiego wychowania młodzieży?

Zacznijmy od tego, że jeśli chodzi o długofalowe skutki dla katechezy, to najważniejszym czynnikiem jest fakt, że polska młodzież błyskawicznie się laicyzuje. To jest kluczowa kwestia.

Laicyzacja to dzisiaj główne wyzwanie dla nauczania religii w szkole?

Tak, ponieważ, mówiąc najprościej, jeśli w niektórych dużych miastach w Polsce na katechezę w liceach uczęszcza 10 procent młodzieży, miejscami może 15 procent, to rodzi się proste pytanie: czy system edukacyjny może tego nie brać pod uwagę? Nie może.

Ale czy właśnie nauka religii w szkole na te wyzwania odpowiada?

Nie, w ogóle na to nie odpowiada, i na tym polega cały problem. Dlatego chciałem wspomnieć o trzecim poziomie. Problemem jest to, że zamiast dyskutować o tym, czy model katechezy zaproponowany 30 lat temu – wcale nie jednogłośnie, nawet w Episkopacie – się sprawdził, my wchodzimy w bardzo ostrą polemikę polityczną i partyjną.

Pan uważa, że się nie sprawdził?

Moim zdaniem, w pewnych aspektach się sprawdził, a w innych nie. Moja opinia jest tu zniuansowana. Z jednej strony, rzeczywiście sprawił, że pewien model edukacji religijnej, który, moim zdaniem, jest potrzebny młodzieży, wrócił do szkół – i to jest pozytywne. Z drugiej strony, nie sprawdził się, ponieważ w Polsce zamiast religii uczymy w szkołach katechezy. Odróżniam religię od katechezy. Religia to przekaz wiedzy teologicznej, historycznej, związanej nie tylko z jednym wyznaniem, ale z różnymi wyznaniami. To jest wiedza, która jest człowiekowi przydatna do zrozumienia kontekstu kulturowego i wielu innych kwestii. Katecheza natomiast to uzupełnienie tej wiedzy o element ewangelizacyjny, czyli nie jest to tylko wiedza, ale próba ewangelizacji. To nie jest dobrze, ponieważ miejsce ewangelizacji – z perspektywy Kościoła - jest w parafii.

Jakie są skutki uboczne tego zjawiska?

Jestem z pokolenia, na którym wprowadzono katechezę do szkół – w drugiej klasie liceum zacząłem chodzić na katechezę w szkole, wcześniej chodziłem do parafii. Pamiętam jeszcze parafie z moich czasów, z przełomu lat 80. i 90., z czasów mojej młodości, i one były pełne młodzieży. Katecheza, czy religia, była połączona z życiem liturgicznym parafii, była aktywnym wchodzeniem w życie parafii. Kiedy katecheza trafiła do szkół, spora część młodzieży „wyfrunęła” z parafii. Nie ma ich tam, nie dokonuje się inicjacja chrześcijańska, nie ma wprowadzenia w sakramenty. To oznacza, że coś tracimy. Z tej perspektywy być może jest to paradoks, ale powiem tak: być może propozycja Ministerstwa Edukacji Narodowej – dodajmy, to jest propozycja, którą już w wielu diecezjach wprowadzono, ponieważ część biskupów zgodziła się, aby była jedna godzina katechezy w szkołach, i to nie teraz, ale dużo wcześniej – jest dobrym krokiem. Jedna godzina katechezy w szkołach, a druga godzina w parafiach dla chętnych, może być pierwszym krokiem w dobrym kierunku. Oczywiście, nie wszyscy będą chodzić, ale to przywraca katechezę parafiom, przywraca młodzież życiu parafialnemu. Może to będzie 5 procent, a nie 10-15 procent, jak w szkołach, ale lepsze 5 procent niż zero, prawda? To jest dobry pierwszy krok. Drugim krokiem powinno być podjęcie modelu zachodniego. Kościół często mówi, że w większości krajów Europy religia jest w szkołach – to prawda, ale to jest religia, a nie katecheza. W związku z tym należy ponownie podjąć dyskusję na temat tego, czy ta jedna godzina, która zostanie – i moim zdaniem powinna zostać – w szkole, nie powinna być bardziej religią niż katechezą.

Trzecie pytanie, które stoi przed Kościołem – bo to są pytania, które trzeba ustalić w debacie między państwem a Kościołem; nie może tego zrobić ani sam Kościół, ani samo państwo, to musi być ustalone wspólnie – dotyczy samego Kościoła. Bardzo istotne pytanie: czy Kościół, walcząc o katechezę, walczy także o pensje, ubezpieczenia i zabezpieczenie socjalne dla pewnej części duchownych? Trzeba jasno to powiedzieć. Czy nie przegrywamy walki o młodzież, skupiając się na walce o katechezę, zamiast walczyć z laicyzacją młodzieży?

I to jest też pytanie, które warto Kościołowi zadać.

Nie chciałbym jednak zapominać o rzeszy ludzi, w tym wielu świeckich, którzy na początku lat 90., kiedy katecheza wchodziła w życie i do szkół, związali swoje życie z katechezą, zdobywając odpowiednie wykształcenie i specjalizacje. Pamiętajmy, że katechetów obejmują te same reguły, co wielu innych nauczycieli.

Ile w ogóle w Polsce jest katechetów?

To duża grupa licząca kilkadziesiąt tysięcy osób, może nawet więcej. Oczywiście, część z nich już dawno, widząc, co się dzieje, zdobyła dodatkowe kwalifikacje, nie tylko z katechezy, ale także z innych przedmiotów. Niektórzy zrobili specjalizację z katechezy jako drugą specjalizację. To są różne historie, ale nie wolno o nich zapominać. Jeśli państwo proponuje komuś określony model rozwoju zawodowego, który jest dobrze umocowany prawnie – a pamiętajmy, że katecheza jest dobrze umocowana prawnie – to zmiana tego modelu z przyczyn czysto politycznych lub partyjnych naraża na szwank zaufanie do państwa. Proszę się zastanowić: jeśli teraz ktoś myśli o tym, żeby zostać nauczycielem jakiegoś nowego przedmiotu wprowadzonego przez nową władzę i chce związać z nim swoją karierę, to może się okazać, że za cztery lata przyjdzie nowa władza i powie, że tych nauczycieli już nie potrzebuje. Okaże się, że wasze studia i to, czym się zajmowaliście, jest bez sensu, bo nowa władza ma inną wizję polityczną.

Chciałabym wrócić do tego, co powiedział Pan wcześniej. Czy w ogóle można sobie wyobrazić taki scenariusz i co by on spowodował, gdyby religia była całkowicie dobrowolna, organizowana poza godzinami lekcyjnymi, a uczestniczyli w niej tylko ci, którzy są zainteresowani? Czy Kościół by na tym stracił, czy zyskał?

Obecnie w liceach i tak na religię chodzą tylko ci, którzy są zainteresowani. Pamiętajmy, że jeśli chodzi o nacisk społeczny, szczególnie w dużych miastach, to jest on raczej antykatechetyczny niż prokatechetyczny. Jeśli w szkole, w klasie mojej córki w warszawskim liceum, na trzydzieściorokilkoro uczniów tylko czworo chodzi na katechezę, to powiedzmy sobie szczerze, nie ma żadnego nacisku społecznego, aby na nią chodzić. Co więcej, ta katecheza odbywa się na zerowej lekcji, czyli o 7:15, lub po lekcjach, o 16:35. To naprawdę wymaga dużego samozaparcia, żeby pójść na taką katechezę. Więc w liceach, a szczególnie mówię o liceach, to i tak jest akt dobrowolny, często – nie chcę używać słowa „heroiczny”, bo to byłaby przesada, ale naprawdę wymagający sporego wyrzeczenia.

Druga rzecz – to jest nie do pomyślenia w obecnym systemie prawnym. Polski system prawny przewiduje katechezę w szkołach i bez zgody Kościołów, nie tylko jednego Kościoła, ale wszystkich Kościołów, to jest nie do zmiany. A Kościoły się na to nie zgodzą. Co więcej, w obecnej układance sejmowej nie ma do tego większości. Blokującym nie jest tylko PSL, ale również niemała część polityków Platformy Obywatelskiej i Polski 2050, którzy nie chcą tej zmiany. Już nie wspominając o PiS i Konfederacji, więc nie ma takiej możliwości. Czy coś by się zmieniło? Tak, zmieniłoby się, ponieważ na tym etapie trzeba powiedzieć, że przez 30 lat Kościół nie inwestował w sieć parafialną i katechezę parafialną. Nie inwestował w te przestrzenie, więc proces laicyzacyjny jeszcze by przyspieszył, a na katechezę chodziłoby jeszcze mniej ludzi.

Rośnie liczba uczniów rezygnujących z lekcji religii. To przejaw sekularyzacji, czy raczej reakcja na to, jak religia i katecheza są dzisiaj nauczane? Jak można to zmienić?

Religia jest nauczana różnie, tak jak każdy inny przedmiot. Są katecheci świetni i tacy, którzy są bardzo średni. Są katecheci świetnie przygotowani do swojej pracy i tacy, którzy wykonują ją słabo. To jest dokładnie tak samo, jak z matematyką, językiem polskim czy innymi przedmiotami. Tylko, że inne lekcje nie są dotknięte tym procesem, ponieważ są obowiązkowe. Moim zdaniem, rozwiązaniem do rozważenia – i o tym już kiedyś mówił minister Czarnek, co jest jedną z nielicznych rzeczy, z którymi się z nim zgadzam – byłoby wprowadzenie obowiązkowego wyboru między religią a etyką. W ten sposób uczniowie mieliby wybór: albo religia, albo etyka, ale nie ma trzeciego wyboru, czyli „nie wybieram nic”. To by nam pokazało, ile osób rzeczywiście rezygnuje z katechezy z powodu laicyzacji, a ile z innych przyczyn, jak przeładowane programy, nacisk na sukces, czy przygotowania do matury. Dopiero to by odpowiedziało na pytanie, na ile proces odchodzenia uczniów z katechezy jest związany z laicyzacją, a na ile z innymi kwestiami. Natomiast trudno sobie wyobrazić, żeby ten postulat wprowadziło Ministerstwo Edukacji Narodowej.

W tym sporze padają różne argumenty. Na przykład, że religia w szkole jest narzędziem kształtowania tożsamości narodowej. Czy Pan uważa, że to jest nadal aktualny cel i potrzebny?

Moim zdaniem, to jest błędny cel. Religia nie powinna być narzędziem kształtowania tożsamości narodowej, także dlatego, że przypomnijmy – mamy w Polsce Polaków, którzy nie są katolikami, a także fantastycznych Polaków, którzy są niewierzący lub należą do innych tradycji. Co więcej, liczba tych Polaków wzrasta. Dlatego rola katechezy i religii nie powinna polegać na kształtowaniu tożsamości narodowej. Traktowanie religii w ten sposób jest, powiedziałbym, destrukcyjne dla samej religii. Jest to nie tylko szkodliwe z perspektywy polskiej tożsamości, która jest znacznie bogatsza – obejmuje nie tylko katolicyzm, ale również luteranizm, kalwinizm, prawosławie, ateizm, islam, judaizm, agnostycyzm – jest to ogromne bogactwo postaw. Ale jest to także szkodliwe dla religii, ponieważ sprowadza religijność do poziomu czegoś, co ma być użyteczne do budowania tożsamości narodowej. A to w ogóle nie jest celem religii.

Argument drugiej strony brzmi, że nauczanie religii w obecnej formie jest próbą utrzymania kontroli Kościoła nad młodymi ludźmi, zamiast autentycznego dialogu o wierze. Jak by Pan na ten argument odpowiedział?

Odpowiem, że wszystko zależy od katechety. Ale powiedzmy sobie szczerze, jeżeli taki miałby być cel Kościoła, to trzeba stwierdzić, że jest to najgorsza z możliwych form, bo jest nieskuteczna. Jeśli większość młodych ludzi w liceach rezygnuje z katechezy, to pomysł, że Kościół utrzymuje katechezę, aby mieć kontrolę nad młodymi ludźmi, pokazywałby jedynie, że Kościół nie wie, co się dzieje, że władze Kościoła są ślepe na rzeczywistość. Zakładam, że tak nie jest i że jednak widzą, co się dzieje, ale są zagubione tempem zmian i nie potrafią na nie odpowiedzieć. To nie jest kwestia sprawowania władzy, bo Kościół już tej władzy nie sprawuje – trzeba to powiedzieć zupełnie jasno. Młodsze pokolenie Polaków, w tym także wierzących i zaangażowanych katolików, ma bardzo różne podejście do władzy hierarchów kościelnych, a podejście do nauczania Kościoła w kwestiach moralnych często bywa odrzucające. I to nawet nie jest jakaś wrogość – to jest po prostu brak liczenia się z opiniami Kościoła na temat kwestii moralnie kontrowersyjnych, z ich perspektywy.

Religię do szkół wprowadzono 30 lat temu – czy można wskazać konkretne przykłady, gdzie obecność religii w szkole rzeczywiście przyczyniła się do wzrostu duchowości i wartości etycznych wśród młodzieży?

Paradoksalnie, 30 lat temu była dużo bardziej żywa dyskusja wśród biskupów niż teraz. Była wówczas grupa biskupów przeciwna wprowadzeniu religii do szkół. Obecnie taka grupa również istnieje, ale ich głosy nie są zbyt słyszalne. Natomiast, jeśli chodzi o związek między obecnością religii w szkołach a poziomem duchowości i moralności, to jest to coś, co bardzo trudno ocenić. Jak mam ocenić, czy poziom moralny i duchowy jest wyższy, niż by był bez religii w szkołach? Nie wiem. Nawet nie jestem pewien, co to znaczy „wyższy poziom moralny czy duchowy”. Mogę jednak powiedzieć, że na pewno pojawiły się miejsca, gdzie uczestnictwo w katechezie stało się prostsze. Łatwo jest powiedzieć w dużym mieście, takim jak Warszawa, że nie ma znaczenia, czy religia jest w szkole, czy nie, bo przecież wracam ze szkoły i mam parafię pod nosem. To prawda, choć sytuacja komplikuje się, jeśli ktoś uczy się w Warszawie, ale mieszka pod miastem. Zanim dotrze z Warszawy do domu, już wcale nie jest tak łatwo dotrzeć na katechezę do kościoła. To są jednak, można powiedzieć, problemy „pierwszego świata”. Ale jeśli ktoś mieszka na przykład na wsi, w parafii składającej się z kościoła parafialnego i kilkunastu rozproszonych wiosek, do których dojazd to 4 czy 5 kilometrów, to sytuacja jest już inna. Latem może to nie jest problem, ale gdy spadnie śnieg, to szanse, że taki uczeń wróci wieczorem ze szkoły i dotrze na katechezę, spadają. W takich miejscach wprowadzenie katechezy do szkół niewątpliwie zwiększyło liczbę dzieci uczestniczących w katechezie.

Po wprowadzeniu katechezy do szkół wzrosła też liczba katechizowanych dzieci tam, gdzie problemy komunikacyjne są większe, i to jest coś, co niewątpliwie się zmieniło. Po drugie, możemy powiedzieć, że przez pewien czas rósł autorytet samej katechezy i Kościoła, ponieważ był on obecny w szkołach. To jest druga rzecz, którą możemy stwierdzić. Wracając do tego, czy wzrósł poziom moralny czy duchowy? Powiedziałbym, że to jest nie do oceny. Z pewnością jednak możemy powiedzieć, że nie wzrósł poziom wiedzy religijnej. Kiedy czasem rozmawiam z młodymi ludźmi, a także z ludźmi w średnim wieku – czyli z tymi, którzy mają za sobą efekt katechezy w szkołach – to z trudem można powiedzieć, że są jakieś wyraźne skutki tego wychowania czy tej wiedzy religijnej. Ja tych skutków nie widzę. Trzeba powiedzieć, że jako przedmiot nauczania i jako sposób na przekazywanie wiedzy religijnej, katecheza się nie sprawdziła. Oczywiście, nie mamy porównania i nie wiemy, co by było, gdyby religii w szkołach w ogóle nie było. Natomiast na pewno nie jest to skuteczny model przekazywania wiedzy religijnej.

Pana zdaniem Kościół w Polsce jest gotowy na konstruktywną krytykę, na otwarty dialog na temat miejsca religii w nowoczesnym społeczeństwie?

Z pewnością Kościół nie jest gotowy na dialog na temat miejsca katechezy w społeczeństwie, ponieważ, jak wspomniałem wcześniej, istotnym elementem tej debaty są również pensje katechetów i ich ubezpieczenia. To stanowi ważną część utrzymania istotnej grupy duchownych i sióstr zakonnych, więc uderza to w znaczący element finansowy. Natomiast jeśli chodzi o dialog na temat miejsca Kościoła w nowoczesnym społeczeństwie, to oczywiście zależy, gdzie się przyłożymy ucho. Są miejsca, gdzie ta dyskusja się toczy. Niestety, 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości sprawiło, że istotna, choć niecała, część Kościoła – w tym istotna część hierarchów, szczególnie z trochę starszego pokolenia, bo młodsze już takie nie jest – uwierzyła, że możliwe jest odwrócenie procesów zmian społecznych, odwrócenie procesu laicyzacji metodami politycznymi. To jest oczywista nieprawda. Ale tempo zmian i związana z tym frustracja sprawiają, że część hierarchów chce w to wierzyć. W efekcie czyni to również niemożliwym przeprowadzenie tej debaty.

Jest też drugie pytanie: czy polska scena polityczna – nawet ta, która jest niechętna Kościołowi lub chętna do zmian – jest gotowa na prawdziwą, autentyczną debatę? Obawiam się, że takich osób jest niewiele. To nie znaczy, że ich w ogóle nie ma, ale wśród polityków, nie ma zbyt wielu takich osób jak np. filozof Jürgen Habermas, gotowych do dyskusji o roli religii w społeczeństwie.

Jeśli Pan już o tym wspomniał, to chciałabym dopytać o obecny model finansowania nauczania religii przez państwo. Czy według Pana jest to sprawiedliwe? Czy powinno się dążyć do rozdzielenia finansowania tych zajęć od budżetu państwa?

Jeśli religia jest częścią edukacji szkolnej, to musi być finansowana z budżetu państwa – to oczywiste. Mówiłem o tym, że pensja nauczyciela jest istotnym elementem budżetu wielu duchownych, i to jest jasne. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś wykonując pracę w szkole jako nauczyciel – podlegający wszystkim wymaganiom szkoły, zdobywający kwalifikacje, jak każdy inny nauczyciel, w tym ksiądz – miałby nie być za to opłacany. Katecheta musi zdobywać kolejne stopnie zawodowe, uczestniczyć w innych elementach pracy, na przykład chodzić na dyżury, pilnować dzieci na przerwach, uczestniczyć w radach pedagogicznych. Jeśli państwo wprowadza katechezę czy religię do szkół, to jest zobowiązane, aby za to płacić. Nie da się tego inaczej rozwiązać.

Poza tym, pamiętajmy, że niemała część katechetów to osoby świeckie, wykonujące normalną pracę w szkole. Gdyby wykonywali pracę dla Kościoła, płaciłby im Kościół. Mogliby być pracownikami kurii lub prywatnych szkół katolickich, ale jeśli są pracownikami szkół publicznych, to kto ma im płacić, jeśli nie państwo?

Przez całą naszą rozmowę przewija się wątek laicyzacji. Jak wygląda sytuacja, jeśli chodzi o laicyzację społeczeństwa? Czy można ją zatrzymać?

Nie można. Długoterminowo pewnie wszystko da się zatrzymać – nie jestem heglistą ani marksistą, i nie wierzę w konieczność dziejową. Natomiast mogę powiedzieć, że na tym etapie Polska weszła w procesy, które wcześniej dokonały się w innych krajach europejskich, z pewnym opóźnieniem związanym przede wszystkim z pontyfikatem Jana Pawła II, choć nie tylko. Weszliśmy w tę samą spiralę laicyzacyjną, przez którą wcześniej przeszły kraje zachodnie, także te bardzo katolickie, jak na przykład Irlandia. Krótkoterminowo nie ma prostego modelu zatrzymania tego procesu. Można próbować go spowalniać, można szukać nowych rozwiązań ewangelizacyjnych, aby pozyskiwać nowych wiernych, ale zatrzymać tego procesu w krótkim czasie się nie da. Dodajmy, że ma on również swoje pozytywne aspekty dla Kościoła. Po pierwsze, religijność przestaje być dziedziczona i staje się religijnością wyboru, co oznacza, że staje się głębsza. Po drugie, przestaje być ściśle związana z życiem społecznym, co oznacza, że staje się dużo bardziej dobrowolna. Po trzecie, przestaje być elementem tożsamości, który nie wymaga realnej wiary, lecz jedynie pewnego konformizmu grupowego, co również ma znaczenie dla religijności. I wreszcie, pozwala to Kościołowi wyzwolić się z takiego uwikłania, które zawsze jest dla niego szkodliwe – z relacji z państwem, którego mógłby być wykorzystywany do swoich celów.

Dodajmy też, że w Polsce ten proces wykorzystywania Kościoła do celów politycznych lub państwowych był kultywowany z ogromnym naciskiem przez PiS w ostatnich latach, ale wcześniej także różne inne ekipy prowadziły politykę wykorzystywania Kościoła do swoich celów, w tym lewicowe nurty. Pamiętajmy, że to lewica pozyskała Kościół do poparcia w referendum za wejściem do Unii Europejskiej – i to była dobra sprawa, żeby nie było wątpliwości, to nie jest mój zarzut ani do lewicy, ani do Kościoła, ale z pewnością nie jest to główny cel Kościoła. Kościół wziął udział w tej procedurze, lewica mogła odtrąbić sukces, i dobrze, że Kościół wziął udział, ale to nie jest jego główny cel. W wielu innych momentach również próbowano wykorzystywać Kościół do celów, które nie są jego misją. Czy Kościół wzmacnia tożsamość narodową? To w ogóle nie jest jego celem. Jedno z pani pytań dotyczyło tego, czy Kościół wzmacnia tożsamość narodową. Święty Paweł mówi: „Nie ma Żyda ani Greka”, w związku z tym z pewnością celem Kościoła nie jest sprawianie, że Polacy będą bardziej Polakami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Okiem Kielara odc. 14

Komentarze 27

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

M
Marcin
Chrześcijaństwo jest w konflikcie z dzisiejszą moralnością.

Jak można dziś czcić boga ojca co topił we frustracji dzieci, nie dzieli się wiedzą, bezczynnie przygląda się cierpieniu bezbronnych dzieci, ofiar przemocy i chorób, wymusza bezkrytyczne podporządkowanie stosując takie metody jak zastraszanie (piekło) i przekupstwo (życie wieczne), do tego jest narcyzem co każe się wielbić na kolanach i błagać o zlitowanie. Przecież taki bóg to abominacja, coś co nie ma nic wspólnego z normalną miłością jakiej ludzie potrzebują od siebie nawzajem.
M
Marek
Luterański kłamca
a
apage satanas
2 września, 13:43, apage satanas:

Przypominam ,że zwierzchnik Terlikowskiego heretyk szwabski Luter został przeklęty przez Kościół w 1921 roku

przepraszam w 1521 r (literówka)

a
apage satanas
kolejna szczapa w piekielnym ogniu
a
apage satanas
Przypominam ,że zwierzchnik Terlikowskiego heretyk szwabski Luter został przeklęty przez Kościół w 1921 roku
a
apage satanas
Zakompleksiony luterański agent
T
Ty diabli naplecie
1 września, 11:18, JPiS100%:

Tzw kościół do spółki z pato prawicą nie są zainteresowani dyskusją na temat dostosowania nauki religii do obecnej rzeczywistości :) Jest wygodnie, kasa płynie wartkim strumieniem i jest git, po co coś zmieniać, "A na co to komu" :D Kościół chce żeby to społeczeństwo dostosowało się do niego, a powinno być odwrotnie :) Jak takie indywiduua jak jędraszewski czy nycz tego nie zrozumieją to nie dalej jak za dwie trzy dekady w kościele zjemy pizzę, a w biskupim pałacu potańczymy :D

dyskutować to sobie możesz z swoją mamusią kórfą z SB a nie z Bogiem ty bękarcie szatana. Będziesz wył ze strachu przed śmiercią przeklęty diabli wytrysku

D
Donek
1 września, 12:36, Henryk:

Duchowość nie może polegać na wrabianiu młodych Polaków w określone wyznanie bez ich wiedzy i zgody. Tak to niestety w większości przypadków wygląda. Niemowlaki są chrzczone kiedy nawet nie wiedzą co się dzieje. Potem dziecku wmawia się, że skoro zostało ochrzczone, to musi iść na religię, przystąpić do pierwszej komunii. Przy tej okazji uzależnia się je od okresowego prania mózgu, jakim jest spowiedź. Gdy dziecko dorośnie, dowiaduje się, że zostało katolikiem na zawsze bo "chrzest jest nieodwracalny". Gdyby mimo to chciało oficjalnie wystąpić z kościoła katolickiego, rzuca się mu kłody pod nogi, odrzucając wniosek o apostazję pod byle pretekstem. Czy to jest sposób na pozyskanie prawdziwych wyznawców? Raczej martwych dusz, które mają gdzieś swoją formalną przynależność do kościoła katolickiego, ale nie mają siły żeby się od niej uwolnić. Na szczęście teraz ci wrobieni w katolicyzm mają tyle siły, by przeciwstawić się naciskom starszego pokolenia i przynajmniej swoich dzieci nie wrabiać. W tym pokoleniu może wreszcie uda się przerwać błędne koło "katolicyzmu z tradycji". Teraz przyjdzie pora na prawdziwą ewangelizację i budowę duchowości opartej na wierze i osobistej decyzji.

Ale jesteś głąb matka ciebie nie ochrzciła i teraz się oplułeś wytrzyj się śliniaczkiem

H
Henryk
Duchowość nie może polegać na wrabianiu młodych Polaków w określone wyznanie bez ich wiedzy i zgody. Tak to niestety w większości przypadków wygląda. Niemowlaki są chrzczone kiedy nawet nie wiedzą co się dzieje. Potem dziecku wmawia się, że skoro zostało ochrzczone, to musi iść na religię, przystąpić do pierwszej komunii. Przy tej okazji uzależnia się je od okresowego prania mózgu, jakim jest spowiedź. Gdy dziecko dorośnie, dowiaduje się, że zostało katolikiem na zawsze bo "chrzest jest nieodwracalny". Gdyby mimo to chciało oficjalnie wystąpić z kościoła katolickiego, rzuca się mu kłody pod nogi, odrzucając wniosek o apostazję pod byle pretekstem. Czy to jest sposób na pozyskanie prawdziwych wyznawców? Raczej martwych dusz, które mają gdzieś swoją formalną przynależność do kościoła katolickiego, ale nie mają siły żeby się od niej uwolnić. Na szczęście teraz ci wrobieni w katolicyzm mają tyle siły, by przeciwstawić się naciskom starszego pokolenia i przynajmniej swoich dzieci nie wrabiać. W tym pokoleniu może wreszcie uda się przerwać błędne koło "katolicyzmu z tradycji". Teraz przyjdzie pora na prawdziwą ewangelizację i budowę duchowości opartej na wierze i osobistej decyzji.
J
JPiS100%
Tzw kościół do spółki z pato prawicą nie są zainteresowani dyskusją na temat dostosowania nauki religii do obecnej rzeczywistości :) Jest wygodnie, kasa płynie wartkim strumieniem i jest git, po co coś zmieniać, "A na co to komu" :D Kościół chce żeby to społeczeństwo dostosowało się do niego, a powinno być odwrotnie :) Jak takie indywiduua jak jędraszewski czy nycz tego nie zrozumieją to nie dalej jak za dwie trzy dekady w kościele zjemy pizzę, a w biskupim pałacu potańczymy :D
T
Tadeusz
Zastanawiam się ilu z komentują[wulgaryzm]h przeczytało w całości ten artykuł ,ilu się zastanowiło nad treścią.

Polski katolicyzm ludowy od początków opierał się na niewiedzy,tyle "chodzący do kościoła" rozumiał co był mu w stanie proboszcz na kazaniu wytłumaczyć. A tłumaczył tak jak mu pasowało,tak aby nie było kłopotliwych pytań. Jednej i drugiej stronie to odpowiadało, grzesznicy za rozgrzeszenie płacili kurą czy kaczką, a proboszcz miał dobry obiad. I taki stan rzeczy trwał przez całe wieki, Jak myślicie ,jaki jest % wiernych co przeczytali cztery ewangelie? A jaki jest pośród tych co przeczytali żyją[wulgaryzm]h zgodnie z zawartymi w nich naukami? W odpowiedziach tkwi sedno sprawy, ludowy katolicyzm powoli zanika choć jeszcze na wioskach zapewne potrwa. Zaszły zmiany, duża część się wykruszy natomiast ta część która przeczyta ,zastanowi się i postanowi swoje życie zmienić będzie stanowić nowych wierzą[wulgaryzm]h w Boga. Problem w tym że "dostojni purpuraci" takiego kościoła nie chcą,gdyż jest on za bardzo wymagający, chcą nadal masowego polskiego katolicyzmu, dlatego że taki kościół umożliwia im dostatnie i wygodne życie.
N
Nie bać Tuska
JUdasz ,luterańska szuja. Bydlak . Diabli syn
G
GAWICZYNSKI
" NIEBO I PIEKŁO w TEMACIE " CHCECIE PRAWDY ? TO JĄ MACIE : ADWOKAT DIABŁA ZABRAŁ GŁOS w SPRAWIE . TYLE W TEMACIE "
T
Turbodymomen
A może by tak opiłować platfusów z nitrasem na czele
J
Jasió
31 sierpnia, 22:12, Rhw:

Panie Terlikowski ! Ma pan sklerozę albo jest pan niedouczony !

"Najpierw zniszczą Polski kościół a następnie naród"

- Kardynał Tysiąclecia

PS. Komu pan służy ..................................................

TfuSSkowi

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl