Zaznaczmy na początku wyraźnie jedną kwestię. Opisane powyżej „dekoracje” już świadczą o tym, że ktoś, delikatnie rzecz ujmując, ma niezbyt poukładane w głowie. Niemniej, niezależnie od tego, co możemy sądzić o takim „przeżywaniu” tego dnia, póki odbywałoby się to sferze prywatnej, nikt nie powinien pozwalać sobie na komentowanie tego. Ich problem, ich barany, ich standardy, nie nasza sprawa. Tyle że nie jest to casus wspomnianego tu ślubu.
Lepsi od ciemnogrodu...
Czuchnowski i Fitas sami zrobili ze swojego ślubu i wesela imprezę prawdziwie publiczną. To oni wrzucali na najbardziej popularne serwisy internetowe zdjęcia, pokazując wszystkim, jak to sami zawieszają opisywane już plakaty. Z każdej ich publicznej wypowiedzi przebijała duma z tego, jak niebywale dowcipni są, radość, że udało im się wpaść na tak „fajny” pomysł, że tak zabawnie to wymyślili.
To Czuchnowski z małżonką zdecydował się na to, żeby te zdjęcie dotarły do jak największej ilości osób, uznając, że są one dowodem na „wspaniałość” tej imprezy. W ten sposób sami wyrazili zgodę na to, żeby inni mogli ocenić to, co prezentują oni światu jako „świetną zabawę”. Powinniśmy im być zresztą za to wdzięczni. Dzięki Czuchnowskiemu i Fitas mogliśmy przez chwilę zobaczyć, jak wygląda dzisiejsza mentalność tzw. „wolnych mediów”, jaki typ „standardów” reprezentują media funkcyjne wobec Platformy Obywatelskiej, jak widzą one polską rzeczywistość. Niezależnie zaś od poglądów politycznych, dla każdego, komu pozostały chociaż resztki zdrowego rozsądku, to co zaprezentowali, powinno się wydawać jakąś żenującą hucpą albo wariatkowem.
Po pierwsze, tak czysto po ludzku, jak można robić z dnia, który ma być świętem miłości i rodziny, momentem zjednoczenia się dwóch ludzi w imię czegoś większego i trwałego, coś takiego? Nawet na poziomie czysto estetycznym jest po prostu odstręczające i knajackie. Niezależnie od światopoglądu, z wulgaryzmów uczynić clou tego wydarzenia? Sprowadzić święto czegoś, co, w teorii przynajmniej, powinno kierować ku czemuś wielkiemu, do bieżączki politycznej, do politycznego hejtu (nawet jeśli uznamy, że jest on zasadny)?
Jest w tym dodatkowy „dowcip”. Przecież reprezentanci „wolnych mediów”, z funkcjonariuszami Gazety Wyborczej na czele, bez przerwy pomstują na to, jaki to ten polski ciemnogrodu, ta straszna Polska B, jest niewychowana i brzydka. Tymczasem, patrząc na zdjęcia ze ślubu Czuchnowskiego i Fitas, ciężko nie odnieść wrażenia, że na potańcówce w remizie strażackiej byłoby subtelniej i z większą klasą. Oczywiście każdy bawi się jak lubi, tylko warto w tym kontekście zauważyć, ile są warte te ciągłe sapania medialnej „pseudo- elity” o swojej wyższości nad polskim plebsem.
Partyjny wiec
Jeszcze bardziej szokuje w opisywanym przypadku ostentacja polityczna. Czuchnowski to jeden z ważniejszych funkcjonariuszy GW, uznawany za autorytet tzw. „wolnych mediów”. Tymczasem ten ślub udowadnia, że jest on po prostu pracownikiem partyjnej propagandy i to w jej najbardziej agresywnej formie. Oczywiście nie ma co udawać, że istnieją dziś media niezwiązane z politykami, ci ostatnio bardzo często wchodzą w przyjacielskie relacje z dziennikarzami.
Niemniej czym innym jest teoretyczna obecność zaprzyjaźnionego posła na ślubie, czym innym zrobienie ze swojego ślubu rodzaju wiecu politycznego wypełnionego partyjnymi banerami i sloganami. Fakt, że robią to ludzie, którzy jednocześnie przez wszystkie przypadki odmieniają "niezależność dziennikarską", pokazuje wyraźnie, że to określenie nic dla nich nie znaczy. Więcej, oni już nawet nie udają, że są czymś więcej niż lokajami polityków Platformy Obywatelskiej.
Całe to ględzenie o wolnych mediach to dla nich tylko atrakcyjnie brzmiącą przykrywka do realizacji partyjnych interesów. Co gorsza, wspomniana ostentacja, z jaką to pokazują, dowodzi, że dla ich odbiorców sytuacja jest równie oczywista i nie przeszkadza im ona. Niestety, nie jest to jednak najgorsza z patologii, jakie stoją za tym wydarzeniem. Otóż ślub funkcjonariusza GW pokazuje jeszcze jedno. To jakimi fanatykami oni są. Nie istnieje dla nich żadna przestrzeń, w której bieżąca polityka nie byłaby najważniejsza. Innymi słowy - dla funkcjonariuszy medialnych totalnej opozycji wszystko musi być areną wojny totalnej.
Nie ma momentu, w którym, kolokwialnie rzecz ujmując, można sobie "odpuścić". Wszędzie należy więc tropić wrogów oraz sprawdzać, czy obecni są, niczym za czasów minionego systemu, właściwie partyjnie uświadomieni. W ten sposób zostaje zanegowana każda możliwość dialogu, nie ma bowiem na to miejsca. Prostacko rzecz ujmując - nawet tak bliska sobie grupa ludzi jak rodzina, w tej perspektywie, nie może się spotkać i, jeśli nie jest homogeniczna w kwestii poglądów, normalnie ze sobą spędzić czas.
Warto zauważyć, że przypadek Czuchnowskiego, chociaż wyjątkowo "spektakularny" nie jest niczym specjalnie nowym. Przypomnijmy sobie, że dla fanatyków totalnej opozycji (jak KOD czy Obywatele RP) typowym jest robienie z każdego rytuału wspólnotowego politycznej hucpy, np. ze wspólnego śpiewania kolęd (przerabiając je na wulgarne, polityczne zaśpiewki), czy prowokacje podczas pogrzebów.
Won z demokracją
Skoro nie ma żadnej przestrzeni rozmowy, oznacza to, że skonfliktowane politycznie grupy w obrębie jednej wspólnoty istnieją tylko w perspektywie porażki bądź dominacji, nie jest możliwa jakakolwiek forma współistnienia.
To konstatacja ewokuje coś znacznie głębszego. Otóż ludzie pokroju Czuchnowskiego nie chcą, nie rozumieją i nie szanują demokracji.
Od zarania bowiem istnienia tej formy rządów jej zasadą był rozdział tego, co polityczne i prywatne. Była to oczywistość już dla starożytnych filozofów, tych, którzy na własne oczy obserwowali, jak ten ustrój się pojawił i z jakimi zagrożeniami musi się mierzyć. Mieli świadomość, że w demokrację, w sposób immanentny, wpisany jest konflikt i spór, dlatego tym ważniejsze było ustalenie „miejsc”, które są wyrwane z tej dynamiki. W tych przestrzeniach bowiem tworzona i zachowywana była wspólnota, która była tak podmiotem, jak i przedmiotem tej formy rządów.
Jeśli ma takich miejsc azylu, odwołując się do pierwotnego znaczenia tego słowa, konflikt ogarnia całość społeczeństwa. Tworzy to nie tylko groźną dla państwa sytuację, gdy kontestowane mogą być wszystkie jego zasady, nie tylko niszczy to tak rudymentarny element demokracji, jakim jest wielość poglądów w obrębie jednego systemu politycznego, ale, co najistotniejsze, niszczy samą wspólnotę, która przecież jest pierwotną legitymizacją dla wyboru takiego ustroju. Oto co nam proponuje Czuchnowski z kolegami.
Na końcu warto zauważyć, jaki typ ludzkiej aktywności jest podobnie wszechogarniający. Religia. Upraszczając, to nie jest tak, że możemy na chwilę przestać być chrześcijaninem, muzułmaninem, żydem etc. Możesz to ukrywać, niemniej wiara winna być ciągła i ma trwać w każdej sekundzie twojego życia. W pewien sposób właśnie to, oczywiście w wersji niebywale pauperum, robi dzisiaj totalna opozycja. Tworzy myślenie sekciarskie, nie polityczne.
Jest w tym nawet pewien dowcip, że rytuał, który przez wieki polskiej kultury miał podłoże religijne, małżeństwo, nawet jeśli już dawno zlaicyzowane, dziś w wersji Czuchnowsko-Gazeto Wyborczej wraca do swoich „źródeł”. Tusk dla tych ludzi to naprawdę ich Zbawiciel. Co, znów niezależnie od poglądów, powinno normalnego człowieka odstręczać.
Do tego tekstu ponurą puentę dopisały wydarzenia z Poznania. Okazuje się, że to „wolne media”, z GW na czele, puściły fejka, jakoby dziewczyna, której zabito narzeczonego, go zdradzała (stąd strzelanina). Nie chcę nawet myśleć, ile bólu tym sprawiono. Może, zamiast „j#bać PiS” Czuchnowski powinien porozmawiać z kolegami z GW o elementarnej moralności?
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!
rs
